s. Jolanta Olech, USJK
Warszawa
Św. Urszula Ledóchowska – ambasador Polski w Europie
Czy tytuł ambasadora w odniesieniu do skromnej zakonnicy ma sens? Ambasador – to przecież wysokiej rangi reprezentant, człowiek posłany, aby być rzecznikiem interesów, obrońcą spraw tego, kto go posyła...
Większa część życia św. Urszuli przypada na czasy, gdy Polska nie miała oficjalnych ambasadorów. Miała natomiast wielu szlachetnych ludzi, o gorącym sercu, szczerze oddanych jej sprawie. I do takich należała matka Urszula Ledóchowska, zakonnica i wychowawczyni.
Listami uwierzytelniającymi jej ambasadorowanie, fundamentem i korzeniem, było głębokie, autentyczne chrześcijaństwo, które z natury rzeczy jest powszechne. Poszerza bowiem i otwiera serce na drugiego człowieka, na każdego, ponieważ jest bliźnim, bratem, dzieckiem tego samego Ojca. Jej listy uwierzytelniające to miłość do Polski, Ojczyzny, tym gorętsza, że – jak sama pisała – Ojczyzny cierpiącej, zniewolonej i rozdartej.
Miłość do Polski w sposób naturalny zakorzeniona była w jej sercu i umyśle w miłości do Chrystusa i do Kościoła. Uczucia patriotyczne zyskiwały z jednej strony głębię, z drugiej strony – osadzenie w bardziej uniwersalnym kontekście. Połączenie tych dwóch autentycznych, głębokich miłości owocowało w Julii Urszuli[1] miłością dojrzałą, uniwersalną, i szczególną wrażliwością na potrzeby innych. Wiele można by było przytoczyć jej wypowiedzi na poparcie tej tezy.
Podstawowe dla niej było przekonanie, że: wszyscy mamy jedną prawdziwą ojczyznę i każdą narodowość Bóg jednakowo kocha [z listu do Ilse von Düring, 3 VI 1886][2] oraz że: to właśnie nauka Chrystusa powinna zbliżać narody [z listu do Marii Teresy Ledóchowskiej, Petersburg, 3-4 II 1909][3]. To dzięki takiemu myśleniu mogła w odczycie na temat katolicyzmu w Polsce, wygłoszonym w Wyższej Szkole Katolickiej w Kopenhadze 16 XI 1915 r., z głębokim autentyzmem mówić: … miłość Kościoła i miłość Ojczyzny łączą się w jedną żarliwą miłość. Dwa te uczucia wspierają się nawzajem, jedno jest siłą drugiego – kochamy Ojczyznę, bo takie jest przykazanie Kościoła, kochamy Kościół, bo jest podwaliną i rękojmią naszego życia narodowego[4].
W oderwaniu od chrześcijańskiego uniwersalizmu miłość ojczyzny łatwo ulega wypaczeniu idąc albo w kierunku kosmopolityzmu, albo w kierunku różnych odmian szowinizmu i nacjonalizmu.
W ambasadorowaniu św. Urszuli można podkreślić dwa wymiary: ad extra – wobec przedstawicieli innych krajów i narodów oraz ad intra – wobec własnego społeczeństwa, wobec współrodaków.
I. W domu rodzinnym
Ze swoich gorących, młodzieńczych uczuć patriotycznych nastoletnia Julia, późniejsza Urszula, zwierzała się korespondencyjnej przyjaciółce Ilse von Düring[5], austriackiej baronównie: Jestem zbyt gorąca, gdy chodzi o patriotyzm. Jestem szczęśliwa, że żadna rewolucja, jak ta z roku 63, nie wybuchła przed moim wstąpieniem do klasztoru; nie zaręczam, czy bym nie uciekła, by pomóc. Nie pojmuję, jak można przezwyciężyć takie uczucie. Często sobie mówię: przecież wszyscy mamy jedną prawdziwą ojczyznę i każdą narodowość Bóg jednakowo kocha, jakże więc można, pielgrzymując przez tę ziemię, taką wartość temu przypisywać, w jakim pułku służy się Bogu, gdy się Mu tylko wiernie służy – ale to się nie na wiele zda, nie stanę się przez to chłodniejszą [z listu do Ilse, 3 VI 1886][6].
Równocześnie już wtedy potrafiła zachować chrześcijańską równowagę i szerokość w swych sądach: W każdym stworzeniu powinniśmy dostrzec Stwórcę, kochać i otaczać czcią. Wszyscy ludzie są dziećmi Bożymi, ukochanymi dziećmi naszego Pana i Mistrza! [z listu do Ilse, 16 III 1886][7].
Z wypowiedzi George Brandesa, Duńczyka, intelektualisty, przewijającego się przez biografię Julii Urszuli Ledóchowskiej w okresie skandynawskim – choć Polacy przylepili mu etykietkę osławionego żydowskiego radykała i międzynarodowego wolnomyśliciela – wiemy, że była, zwłaszcza przez nie-Polaków, odbierana jako uosobienie polskości. Hrabina Julia Ledóchowska – pisał – jest Polką do kości i szpiku, tym bardziej namiętną, im słabsze jest jej społeczeństwo na zewnątrz. A odwołując się do jej szwajcarskiego pochodzenia po kądzieli, dodał: Zdolności narodu polskiego, podobnie jak amerykańskiego i węgierskiego, do wzniecania w półobcych duszach żywiołów miłości ojczyzny przebiły się najlepiej w Ledóchowskiej, która czuje się wyłącznie Polką, niczym innym[8].
Nie bez przyczyny nazywa ją półobcą duszą. Polskości nie wyssała z mlekiem matki. Przyszła na świat w rodzinie – jak wiemy – bardzo zróżnicowanej narodowościowo, kulturowo i wyznaniowo. W domu rodzinnym mówiło się głównie po niemiecku (ze względu na matkę, Józefinę ze szwajcarskiej rodziny Salis-Zizers). Ze swą starszą siostrą Marią Teresą korespondować będzie przez całe życie głównie po niemiecku i po francusku… Doświadczenie wielonarodowości wyniesione z domu rodzinnego pozwoli jej w dorosłym życiu w miarę swobodnie poruszać się w różnych środowiskach Europy, a równocześnie podjąć owocną działalność w kilku krajach.
Nie znamy i już pewnie nigdy nie poznamy – z braku źródeł – procesu jej dochodzenia do osobistego wyboru polskości. Wybór taki w którymś momencie musiał się dokonać. Wydaje się, że w dużej mierze ten wybór polskości zawdzięczała ojcu, pielęgnowanym przez niego tradycjom rodzinnym, opowieściom o dziadku-powstańcu i pradziadku-pośle oraz o nie mniej bohaterskim stryju-kardynale Mieczysławie Ledóchowskim, arcybiskupie poznańskim, więzionym przez pruskiego zaborcę za obronę praw Kościoła i Narodu. Ale i mądra matka miała tu swój udział. Wyszedłszy za mąż za Polaka, wspierała jego starania, aby wychować dzieci w duchu polskości, i sama dążyła do tego, by poznały kraj i jego język.
Dwa dopełniające się wymiary poczucia narodowego młodej Julii Ledóchowskiej (wobec cudzoziemców – poczucie tożsamości polskiej oraz budząca szacunek i podziw troska o losy Polski i Polaków, a wobec współrodaków – pomoc społeczna i praca wychowawcza) widzimy w formie dojrzałej już w młodzieńczym okresie jej życia w Lipnicy Murowanej.
W zachowanych szczęśliwie listach do wspomnianej wyżej Austriaczki Ilse von Düring otrzymujemy piękne świadectwo troski nie tylko o przekonanie przyjaciółki do prawd wiary katolickiej (Ilse była protestantką) i świadectwo swego osobistego związania z Chrystusem, ale też Julia jawi nam się jako skuteczna „promotorka” Polski wobec cudzoziemki. Wykazuje w tej korespondencji duży talent zdobywania i przekonywania ludzi. I zdaje sobie z tego sprawę. Wpływ, jaki wywieramy na innych – pisze – nie od nas pochodzi, nie jest więc żadną zasługą. Spostrzegam, że ja mam właśnie wpływ na tych, którzy wyżej ode mnie stoją. Jest to dowodem mądrości Boga, który najchętniej małymi się posługuje, by oddziaływać na wielkich, i wdzięczna jestem, gdy mogę stać się piórem w Jego ręku [z listu do Ilse, 28 XII 1885][9]. Ten talent wykorzysta skutecznie w wielu momentach swego życia, najbardziej może w Skandynawii. Julia umie uargumentować swe przekonania, ale też jej listy tchną nieodpartym autentyzmem, świeżością, niepodważalną prawdą osobistego świadectwa...
Okres lipnicki pokazuje też, i to w formie dojrzałej, drugi nurt jej ambasadorowania w sprawie polskiej – społeczny nurt troski o Polskę, nie mniej ważny i mający wpływ na pozycję i na wizerunek Polski w Europie. Chodzi o formowanie człowieka, o solidną pracę, o zaangażowanie na rzecz edukacji i wychowania oraz pomoc potrzebującym członkom społeczeństwa lokalnego, małej ojczyzny, nieradzącym sobie samodzielnie pod względem ekonomicznym, zawodowym czy moralnym.
Ze wspomnień jej siostry Franciszki Ledóchowskiej dowiadujemy się, że 18-letnia Julia: niewidocznie na wszystko miała oko i wszystkiego doglądała. Nieraz już o czwartej rano bywała – z książką – w polu. Zaraz też tu zaczęła apostołować. Zajmowała się chorymi. (…) nie odsyłano osób, które przychodziły, prosząc o pomoc. Julia je odwiedzała, więc też ludzie coraz bardziej do niej się garnęli. W dni jarmarczne przed dworem ustawiała się cała kolejka. Stary Ferdynand[10], gdy ludzie błota nanosili, klął ile się dało, ale „panienka” nic sobie z tego nie robiła – i sława jej rosła.
W pobliżu dworu stał czworak, w którym mieszkała uboga rodzina. Matka dwóch chłopców, od kilku lat sparaliżowana, leżała nieruchomo w łóżku. Julia zaraz zajęła się nimi. Synek Wojciech przychodził do nas na obiady, a później Julcia uczyła go, a ponieważ dobrze się uczył, wyrósł na bardzo nawet wybitnego gospodarza, ojca rodziny.
Ze swoich pieniędzy przeznaczonych na drobne wydatki kształciła dwóch chłopców w nadziei, że zostaną księżmi, ale to się nie stało: o Piotrusiu Żaczku mówiono, że został urzędnikiem we Lwowie, a Pietraszkiewicz zmarł. (…)
Zaprowadziła w Lipnicy zwyczaj choinki dla biednych dzieci. Odbywała się ta uroczystość w dzień św. Szczepana w hallu naszego domu przy udziale miejscowych księży. Z jej inicjatywy przyjmowano we dworze śniadaniem dzieci po pierwszej Komunii św. Te obyczaje zachowywano w domu także po wstąpieniu Julii do klasztoru[11].
We wspomnieniach Włodzimierza Ledóchowskiego, dotyczących okresu lipnickiego, pojawia się jeszcze jedna cecha młodej Julii, która pełnym blaskiem zajaśnieje m.in. w okresie skandynawskim – dar jednoczenia ludzi: Na wszelką biedę i niedolę ludzką miała serce niezmiernie wrażliwe i czułe. Po przeniesieniu się rodziców do Lipnicy Murowanej otoczyła swą opieką i troską szczególnie chorych i ubogich wśród ludu. Odwiedzała ich po domach, podawała lekarstwa, świadczyła różne usługi, pocieszała. Wkrótce zyskała sobie takie zaufanie i mir nie tylko wśród ludzi miejscowych, ale i w dalszej okolicy, że przychodzili oni z daleka – dwadzieścia, a może i więcej kilometrów – bądź to by dostać od niej lekarstwo dla chorych, bądź to by zasięgnąć rady w wielu trudnościach i kłopotach, wreszcie, by rozstrzygała między nimi różne sąsiedzkie spory i łagodziła nieporozumienia. Ludzie ci, tak często skłonni do procesowania się latami całymi, przyjmowali jej sąd bez zastrzeżeń i bezapelacyjnie[12].
Włodzimierzowi zawdzięczamy też zanotowanie słów ówczesnego rektora seminarium tarnowskiego, który dowiedziawszy się o planach Julii, wyraził się, iż: nie należy siostrze tak pomagać w pójściu do zakonu, gdyż według opinii nadesłanej przez księdza dziekana do księdza biskupa w Tarnowie siostra moja wywiera szczególnie zbawienny wpływ na całą okolicę[13].
Gdy na końcu tego wystąpienia zadamy sobie pytanie, czego dziś uczy nas św. Urszula jako ambasador polskości, trzeba będzie wrócić do zarysowanego tu „dziedzictwa”, jakie Julia Urszula wyniosła z okresu dzieciństwa i młodości, przeżytego w kochającej się rodzinie, żyjącej wartościami chrześcijańskimi. Niewątpliwie Pan Bóg obdarował ją hojnie swymi darami, ale mogły się one rozwinąć i pogłębić dzięki wychowaniu rodzinnemu. To te właśnie wartości, którymi w sposób naturalny nasiąkała w domu i okolicy – w połączeniu z łaską Bożą – wyposażyły ją w umiejętność zrównoważonego, mądrego myślenia i aktywnego działania na rzecz Polski w życiu dorosłym. Zarówno w okresie petersburskim i skandynawskim, jak i po odzyskaniu niepodległości.
Na własnym doświadczeniu oprze się w latach dwudziestych i trzydziestych, gdy angażując się na rzecz – jak mówiła – ojczyzny niebieskiej i ojczyzny ziemskiej, najwięcej wysiłku włoży w formację dziewcząt i kobiet, przyszłych matek, aby w ich rodzinach (na kolanach matki) dorastali święci: politycy, bohaterowie, obrońcy Ojczyzny… Polacy, którzy – jak św. Urszula – do mądrych, dojrzałych, otwartych postaw w myśleniu i w działaniu nie będą musieli dochodzić okrężną drogą poszukiwań, prób i błędów, kosztem własnym i cudzym, a którzy patriotyzm zakorzeniony w nauce Chrystusa wyniosą już z domu rodzinnego.
II. Ambasadorowanie w Petersburgu
Petersburg, dokąd udała się z zamiarem współpracy w dziele kształcenia i wychowywania polskich dziewcząt, był trudnym terenem ambasadorowania. Nie jesteśmy dziś w stanie rozeznać się do końca w skomplikowanej sytuacji narodowościowo-wyznaniowej w ówczesnej stolicy Imperium Rosyjskiego. Tamtejsza wspólnota katolicka – łącznie z gronem duchowieństwa – naznaczona bolesnymi podziałami i antagonizmami, cierpiała na choroby charakterystyczne dla środowisk emigracyjnych. W mentalności i postępowaniu większości tamtejszych katolików kwestia przynależności narodowej brała górę nad przynależnością do rodziny uczniów Chrystusa, co powodowało nieufność, nieporozumienia, a nawet nieszlachetne postępowanie. Wiemy, że wśród kwestii zapalnych był problem Rosjan-katolików i m.in. możliwość głoszenia kazań po rosyjsku.
Matka Urszula, wówczas przełożona maleńkiej wspólnoty sióstr i odpowiedzialna za internat dla dziewcząt, z właściwym sobie zapałem weszła w środowisko petersburskie. Mimo nieustannej inwigilacji ze strony carskich „służb specjalnych”, a równocześnie konieczności lawirowania pomiędzy skonfliktowanymi opcjami wśród „swoich” – prezentowała sobą polskość „w najlepszym wydaniu”, polskość pociągającą przez swą tolerancję dla innych języków i innych wyznań; gotowość obrony praw każdego narodu do języka i własnej kultury.
Kilka fragmentów z listów matki Urszuli do rodzeństwa pozwala nam wniknąć w jej sposób myślenia i zrozumieć intencje, którymi się kierowała, podejmując próby wyjścia do Rosjan-katolików i angażując się w starania o to, aby przynajmniej w jednej z kaplic mogli słuchać kazań we własnym języku i czuć się pełnoprawnymi członkami wspólnoty Kościoła:
To właśnie nauka Chrystusa powinna zbliżać narody – pisze do Marii Teresy [3-4 II 1909][14].
Rosjanie mają także prawo kochać swój język i swoją ojczyznę, w każdym narodzie ojczyzna i religia posługują się tym samym językiem. Narzucanie Rosjanom języka polskiego w religii pociąga za sobą albo pozbawienie ich własnej narodowości, albo zrażenie ich do religii. Oburzaliśmy się na to, że Prusacy narzucali polskim dzieciom język niemiecki w nauczaniu religii, a przecież oni są tu panami kraju, a my w sercu Rosji, w ich własnej stolicy, nie pozwalamy im słuchać kazań w języku rosyjskim! [do Marii Teresy i Włodzimierza, 15 II 1909][15].
Polacy swoim szowinizmem wyrządzają prawdziwie krzywdę nie tylko Rosjanom, ale jeszcze bardziej naszemu narodowi. Dziś jeszcze, dzięki religii, mogłoby nastąpić pewne załagodzenie, pojednanie się... [z listu do Marii Teresy, II 1909][16].
... ze strony katolickiej bardzo mnie posądzają, że „ja poprzez Kościół chcę polskie dzieci rusyfikować”! Wszak to zabawne! Bo chciałam w swej kaplicy mieć i rosyjskie kazania dla tych Rosjan (jest ich tu 1500), którzy nigdy katolickiego słowa po rosyjsku nie słyszą! Chcę wyrobić w dzieciach poczucie sprawiedliwości. Niech cenią własny język ojczysty, ale niech wiedzą, że Rosjanom zostawimy w religii ojczysty język. Ot, takie tu dziwne pojęcia! [z listu do dr. A. Kwaśnickiego, 31 III 1909][17].
Ja chcę dać polskim dzieciom poczucie sprawiedliwości, uczyć je kochać, cenić własny język, ukazując im, jak każdy naród powinien mieć we czci swój język ojczysty [z listu do Marii Teresy i Włodzimierza Ledóchowskich, IV 1909][18].
Podejmując starania, które niosły ryzyko narażenia się na zarzuty ze strony polskiej diaspory w Petersburgu, matka Urszula czyni to w imię wizji Kościoła powszechnego jako domu dla każdego narodu. Jeszcze kilka lat później będzie wspominała bolesny paradoks, którego wówczas doświadczyła: (...) kolonia polska też nie ułatwiała nam pracy, patrząc na nas bardzo krytycznie. Byłyśmy dla nich zbyt katolickie[19].
Rzeczywistość życia na emigracji utrudnia obiektywne spojrzenie na sprawców własnego nieszczęścia. Tymczasem autentyczne chrześcijaństwo wyklucza antagonizmy narodowe i prowadzi do pojednania. Dlatego kilkanaście lat później Rosja międzywojenna, spustoszona przez rewolucję, prowokuje współczucie matki Urszuli: Dużo myśmy przez Rosję cierpieli – teraz, gdy tacy są nieszczęśliwi, nie pamiętajmy im tego, oddawajmy dobrem za złe i otoczmy ten biedny kraj, z którego Boga chcą zupełnie wydalić, gorącą modlitwą. (...) Modlitwą, ofiarami przyspieszajmy chwilę zlitowania się Bożego nad tym krajem, który dużo zawinił, ale i ciężko ukarany ma prawo do naszego współczucia, do naszej modlitwy[20].
III. Ambasadorowanie w Skandynawii
Okres skandynawskiej emigracji w życiu Julii Urszuli Ledóchowskiej daje jeszcze inne możliwości przyjrzenia się jej stylowi promowania polskości na arenie międzynarodowej. Wiele czasu i energii angażuje w wygłaszanie odczytów o Polsce, aby z jednej strony skandynawską opinię publiczną pozytywnie nastawić wobec idei niepodległości Polski, a z drugiej strony – zebrać możliwie największe sumy na konkretną pomoc ofiarom wojny. Nie zaniedbuje przy tym przygotowania młodego pokolenia do przejęcia wpływu na losy kraju. Dlatego zbiera polskie sieroty na ulicach Danii, a dla młodzieży otwiera pod Sztokholmem nowoczesną szkołę gospodarczą, przeniesioną później do Danii.
Dom w duńskim Aalborgu, otwarty na przełomie 1917/1918 roku, stał się centrum polskości. Siostry nie tylko zajęły się dziećmi, ale także organizowały dla emigrantów[21] polskie nabożeństwa, z możliwością wyspowiadania się po polsku i z polskim kazaniem. Jedna z sióstr, na polecenie matki Urszuli, udzielała lekcji języka polskiego ojcu kamilianinowi, któremu powierzono pracę duszpasterską wśród Polaków.
Imponującym dziełem okazała się akcja odczytowa na rzecz Polski. Miała ona niewątpliwy wpływ na przypomnienie na arenie międzynarodowej problemu prawa Polski do niepodległości i samostanowienia. Prezentacja historii, kultury, wkładu Polski w dziedzictwo Europy legitymowała w jakimś sensie to prawo i mobilizowała opinię międzynarodową wokół sprawy polskiej.
Matka Urszula, poproszona o reprezentowanie Komitetu z Vevey[22] w krajach skandynawskich, w marcu 1915 roku podjęła trzy cykle odczytów: pierwszy (1915-1917) – bezpośrednio na rzecz Komitetu w Vevey; drugi (1917-1918) – również pod patronatem Vevey, ale z konkretnym celem uzyskania pieniędzy na zakup (a potem także utrzymanie) domu dla polskich sierot w Danii; trzeci (wiosną 1920) – na zakup domu w Pniewach, aby polskie dzieci mogły wrócić do wyzwolonej Ojczyzny. Wygłosiła w sumie około 80 odczytów w trzech krajach: Szwecji, Danii i Norwegii, w sześciu językach: francuskim, niemieckim, angielskim, szwedzkim, duńskim i norweskim.
Zarówno w relacjach świadków, jak i samej św. Urszuli, jednym z ważniejszych akcentów jest powtarzająca się często myśl, że podstawą do budowania jest pragnienie jedności, a działania ku temu celowi wiodące – jeśli mają przynieść owoce – muszą być oparte na Bogu. Ona sama, pisząc do brata, efekty swoich konferencji przypisuje działaniu Bożemu: Pytają się, skąd ja to umiem, a ja wszystkim mówię, że to Bóg chce, bym Polsce pomagała. A na to wszyscy się zgadzają, że to od Boga [z listu do Włodzimierza Ledóchowskiego, 9 V 1916][23].
Dzięki źródłom, które przetrwały do naszych czasów, na etap skandynawskiego zaangażowania niepodległościowego Julii Urszuli Ledóchowskiej możemy spojrzeć oczyma uczestników tych wydarzeń. Najobszerniejsze, często cytowane w różnych opracowaniach, a równocześnie chyba najbarwniejsze relacje zawdzięczamy Michałowi Sokolnickiemu i Ernestowi Łunińskiemu.
Michał Sokolnicki[24] tak m.in. wspomina w książce Rok czternasty:
W skromnym saloniku matki Julii, w dzielnicy willowej Djursholmie pod Sztokholmem, gromadziły się i krzyżowały ze wszystkich stron stosunki i wpływy polskie. Nikt z przejezdnych przez Sztokholm Polaków nie omieszkał złożyć tam swej czołobitności. Przyszedł też Daszyński[25] i pozostał długo pod jej urokiem. Ta niezwykła osoba miała wówczas lat pięćdziesiąt, ale cała jej postać, żywość usposobienia, wyraz ciekawych, śmiejących się, chłonących wszystko oczu znamionowały wieczystą młodość. (...) W okresie, gdy ją poznałem, wielostronność jej umysłu przejawiała się w zdolnościach językowych: prócz sześciu głównych europejskich znała hiszpański i portugalski, w krótkim czasie nauczyła się po szwedzku, niedługo potem po duńsku. We wszystkich tych językach mogła z łatwością przemawiać publicznie. Gdy któregoś dnia towarzyszyłem jej do jednego z miast prowincjonalnych, patrzyłem zdumiony na wychodzącą z odczytu publiczność, na kobiety i nawet mężczyzn – surowych, zamkniętych w sobie Szwedów – płaczących. Opowiadała im właśnie o losach dalekiej, od dawna im obcej Polski.
Sokolnicki cytuje też fragment listu, otrzymanego od Julii Urszuli: „Pan Daszyński mówił mi o trudnościach, na jakie wy tam napotykacie w kraju. Ja się nie znam na polityce, to wiem, że ja potępiać nie mogę i podziwiać muszę to, co powstało ze szlachetnego porywu najczystszej miłości, to pewne. Jeżeli Pan pisze, że źle, to ja głównie odczuwam, że źle, bo nie ma jedności, a nad tym najwięcej ubolewam. Ale, widzi Pan, i w tym patrzeć trzeba w górę... Potrzeba współdziałania człowieka, ale przede wszystkim siły z góry. A może wy tam nie dość to uznajecie – nie wiem, ale tak bym chciała, by nasi przodowali i wiarą silną, i tą ufnością niezłomną... (…) Macie w dalekiej Szwecji serce z Wami czujące, bolejące, ale zawsze ufające, że Bóg dopomoże".
I dalej wspomina: Matka Julia prowadziła rozległą korespondencję z ważnymi ludźmi z różnych stanowisk i stron. Jej wnikliwy umysł przenikał nawet splątane zagadki, jej gorące serce czuło niebezpieczeństwa i nieszczęścia z daleka. Cechą dominującą charakteru matki Julii była miłość – miłość bez granic i bez wyjątków (...). Przyjęła otwartym sercem trybuna krakowskich socjalistów, Ignacego Daszyńskiego, okrzyczanego w kraju ateusza, i nie wahała się mówić o nim z przyjaźnią w swych listach. W Danii zetknęła się blisko z Brandesem[26], oddanym przyjacielem Polski, ale osławionym żydowskim radykałem i międzynarodowym wolnomyślicielem; umiała ocenić jego zapał w dobrej sprawie i przywary jego porywczego temperamentu w polemice. Utrzymywała żywe stosunki łączności z protestantami równie jak z katolikami. Serce jej było pełne wyrozumienia dla ludzi, ale jednocześnie żywiła cześć dla walki i dla poświęcenia w boju. W czasie, gdy matkę Julię poznałem, spalała się miłością dla Polski.
Ernest Łuniński[27] w książce Echa wczorajsze cytuje m.in. fragment przedmowy, napisanej przez Henryka Sienkiewicza do jednego z odczytów św. Urszuli. Odczyt ten opublikowany został w Lozannie (w broszurze pt. La Pologne dévastée[28]): „To nie zwykła pogadanka – pisał autor «Trylogii» – która słuchaczów musi przejąć drżeniem i wycisnąć z ich źrenic łzy. Litościwe i gorące serce kobiece wzywa do wspomożenia nieszczęsnych, ale uczucie patriotki polskiej sięga znacznie dalej, pragnie ujrzeć po dniach męczeństwa budzący się świt wskrzeszenia narodu”. Potem Łuniński wylicza poczet znakomitych osobistości – począwszy od biskupa katolickiego i biskupa protestanckiego, poprzez różnych profesorów, prezesów, urzędników państwowych – których matka Urszula zainspirowała do działania na rzecz Polski, w wyniku czego gazety duńskie ogłosiły odezwę podpisaną przez te znakomitości, a w której powiedziano: „Tylko zerwanie się potężnej fali współczucia ludzkiego może klęskę złagodzić i przepoić nadzieją naród nieszczęśliwy”. (…) W ślad za komitetem kopenhaskim – komentuje dalej Łuniński – okryła się prowincja ich siecią...
Jak zwykle, w środowisku polskiej emigracji znaleźli się krytycy. Łuniński kontynuuje relację: W kołach wychodźstwa wojennego w Skandynawii nazywano nieraz akcję Ledóchowskiej „żebraniną”, uwłaczającą godności narodowej! (...) A jednak szermierka pod sztandarem samarytaństwa roznieciła znicz sympatii dla Polski, była jedyną możliwą formą w Danii (...). Szermierka ta wydała plon stokroć treściwszy od wszelkich politycznych dogmatyzmów. Jedna z duńskich gazet – podaje Łuniński – pisała: „Ledóchowska rozszerza wiadomości o kulturze polskiej i jej bohaterach i wskutek tego jest żywym protestem przeciw niewoli ziomków”. Inny dziennik podawał, że dzięki jej działalności zrozumiał, dlaczego naród polski oparł się nawałnicom i przetrwał pogromy na Golgocie bytu. Jej objazdy samarytańskie przypominały zapał przykładany do lontu lub latarnię magiczną, odkrywającą rany społeczeństwa. (...) Sąd o Ledóchowskiej był w Danii na ogół ustalony. (…) Uchodziła za indywidualność trzymającą głowę wysoko ponad poziomem nieszczęść, nie opuszczającą skrzydeł, owszem, zdążającą do światła czynu.
Chciałoby się usłyszeć ją przemawiającą. Czy dziś, w epoce kultury obrazkowej, też umiałaby porywać? Dlaczego nie? Doświadczenie pedagogiczne pomagało jej w umiejętnym stanięciu przed publicznością. Nauczenie się języka słuchaczy zapewniało dodatkową sympatię. To ważne – gdziekolwiek była, uczyła się języka kraju, aby nawiązać więzi, zrozumieć (i być zrozumianą)... Mówiąc – potrafiła chyba wskrzeszać przeszłość, bez której przecież tożsamość narodowa wisi w próżni. Była niewątpliwie bardzo autentyczna. Z całym geniuszem kobiecym odwoływała się do uczuć słuchaczy, np.: Jest to powołanie kobiety – mówiła – śpieszyć tam, gdzie płyną łzy, gdzie serca pękają ze smutku i boleści, gdzie panuje głód i nędza, aby cierpieć z tymi, co cierpią, aby płakać z tymi, co płaczą…[29]
Prezentowała czasem może cokolwiek wyidealizowaną wizję Polski – ale przecież podobnie wyidealizowana Polska zaklęta jest np. w mazurkach Chopina. W jej odczytach widać troskę nie o jakąś abstrakcyjną ideę polskości, ale o konkretnych potrzebujących, cierpiących ludzi…
Ten z konieczności pobieżny ogląd działalności odczytowej Julii Urszuli Ledóchowskiej prowokuje nas do postawienia sobie niełatwego pytania: Jak dziś mówić o Polsce? Jak mówić o Polsce Polakom, zwłaszcza młodym pokoleniom? Jak mówić o Polsce w innych krajach?
Jeszcze kilka dodatkowych szczegółów dorzuca w swych wspomnieniach Ignacy Żylicz: Gdy Komitet osiągnął już rezultaty, wówczas jego przewodniczący, prof. Ellinger, zawiózł na ziemie polskie, do Warszawy i Łodzi oraz do Małopolski, kilka wagonów z odzieżą i żywnością. Następnym razem uczynił to jego syn. (...) W Szwecji dwór królewski wykazywał duże zainteresowanie akcją Matki. Na jednym z jej odczytów w Sztokholmie był obecny cały dwór i wszyscy ministrowie. W Kristianii (Oslo) król Norwegów, Haakon VII, przysłał specjalne zaproszenie, aby Matka po odczycie przyszła do niego na audiencję do zamku. (...)
Matka Ledóchowska odznaczała się zawsze głębokim ujmowaniem spraw religijnych i narodowościowych i uważała, że najlepszą bronią jest głęboka dobroć i spokojne podchodzenie do spraw. Główny swój odczyt zakończyła słowami: „Pomimo wszelkich zniszczeń i cierpień: Jeszcze Polska nie zginęła... dopóki kochamy!”[30]
Łunińskiemu też zawdzięczamy szczegóły, dotyczące interesującego przedsięwzięcia wydawniczego: W przerwach między dziesiątkami zajęć rozwinęła Ledóchowska propagandę równie doniosłą, jak i inne inicjatywy, postarawszy się o wydanie w Sztokholmie książki pod tytułem „Polonica” (w firmie Alberta Bonnier, w 1917 roku), pod redakcją Alfreda Jensena ze Sztokholmu, Jensa Raabe z Oslo i Age Meyer Benedictsen z Kopenhagi.
Inicjatywa ta z dzisiejszego punktu widzenia zasługuje na uwagę jako umiejętna promocja Polski na arenie międzynarodowej. Jak pisze w swym opracowaniu prof. Katarzyna Olbrycht, badaczka systemu wychowawczego św. Urszuli: Była to nie tylko imponująca w swym zamyśle i przeprowadzeniu promocja kultury polskiej, ale lekcja, iż obecność Polski w Europie powinna umacniać się przez zapoznawanie z jej kulturą i historią. Tym samym i wychowanie przygotowujące do większej integracji z Europą wymaga rzetelnej edukacji Polaków, by znali swą historię i kulturę na tyle, by móc z nią zapoznawać innych i by mieć przekonanie, iż jest tego warta[31].
Krąg jej kontaktów w tym okresie, i to bliskich kontaktów, obejmował egipskiego muzułmanina (który chciał, by kobiety w Egipcie od niej uczyły się miłości do ojczyzny), Żydów (na wyższych i niższych stanowiskach społecznych), grekokatolików z abpem Szeptyckim włącznie, abpa Nathana Söderbloma (luterańskiego arcybiskupa Uppsali, prekursora ekumenizmu, laureata pokojowej Nagrody Nobla), wspomnianego wyżej polskiego socjalistę Daszyńskiego i innych polskich działaczy najróżniejszych opcji politycznych, nie mówiąc o skandynawskiej elicie intelektualno-politycznej, wprzęgniętej do współpracy na rzecz Polski.
Sformułowane wówczas przez nią credo porusza nas i dzisiaj swą aktualnością: Żeby to można wszystko razem złączyć w jedno serce i w jedną duszę – (…) dziś i w tych naszych warunkach wszystko, wszystko powinno się łączyć... To moje polityczne dziś zadanie: uczyć wśród nas zrozumienia tego, że tylko trzymając się razem możemy coś zrobić [z listu do Michała Sokolnickiego, 21 VII 1915][32].
IV. Ambasadorowanie po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku
Cztery pokolenia Polaków wychowały się w niewoli. Dopiero piąte pokolenie po rozbiorach doczekało się roku 1918 i niepodległości Ojczyzny.
Św. Urszula przez prawie dwa lata kontynuuje jeszcze misję w Danii, rozglądając się jednocześnie za możliwością przeniesienia się do odrodzonej Polski. Wierna swemu pragnieniu dawania Boga wszystkim, pragnie pozostawić w Danii część swej znacznie już powiększonej wspólnoty zakonnej. Biskup kopenhaski nie widzi jednak takiej możliwości, chyba że siostry będą do dyspozycji tylko i wyłącznie Kościoła duńskiego... Tak więc w 1922 roku siostry ostatecznie wracają do Polski.
Matka Urszula i wspólnota urszulańska całym sercem włączają się w budowanie wywalczonej Polski, w solidną – i to na wielu płaszczyznach – pracę od podstaw.
Pierwszym polem działalności staje się zaangażowanie w nauczanie i wychowywanie dzieci i młodzieży oraz w formację kobiet, aby poprzez wychowanki i wychowanków wpływać na kształt polskich rodzin – aby na kolanach matki dojrzewały nowe pokolenia Polaków. Stąd otwieranie różnego typu placówek oświatowo-wychowawczych (od ochronek przez szkoły do domów akademickich) oraz podejmowanie rozlicznych inicjatyw, mających na celu realizowanie wychowania w duchu patriotyzmu otwartego, zakorzenionego w głęboko przeżywanym chrześcijaństwie, odpowiedzialnego, przekładającego się na solidność i profesjonalizm w pracy, wyrażającego się w solidarności społecznej i w bezinteresownej działalności na rzecz bardziej potrzebujących.
W przemówieniu do wychowawczyń matka Urszula formułuje cele, jakie stawia przed pedagogami w Polsce: Mamy w dziele wychowania dwojakie zadanie: pierwsze – wychowanie dzieci dla Boga, dla ojczyzny niebieskiej, drugie – to wychowanie dzieci dla społeczeństwa, dla ojczyzny ziemskiej[33].
W dwudziestoleciu międzywojennym: Podstawowym problemem stojącym przed Rzecząpospolitą – jak twierdzą historycy – była integracja. Ludność, instytucje i tradycje trzech zaborów należało stopić w jedną nową całość[34]. Według kryteriów językowych spisu z 1931 roku Polacy stanowili tylko 68,9% ogółu ludności. Ukraińcy (13,9%), mówiący jidisz Żydzi (8,7%), Białorusini (3,1%) i Niemcy (2,3%) tworzyli łącznie niemal jedną trzecią ogółu mieszkańców[35]. Odpowiedzią matki Urszuli na tę potrzebę integracji Polski stała się m.in. decyzja założenia w latach trzydziestych około dziesięciu placówek urszulańskich na Kresach Wschodnich: na Polesiu i Wołyniu – terenach, stanowiących pod względem narodowościowym i wyznaniowym istną beczkę prochu.
Jak wygląda praca szarych sióstr urszulanek na Polesiu? – w 1938 roku relacjonowała w Polskim Radiu. – Do doktora daleko, do kościoła daleko, do stacji kolejowej daleko! Właśnie takie biedne wioski wybierają sobie nasze siostry, by tam (...) za przykładem Chrystusa Pana przechodzić „czyniąc dobrze”. (...) zaczynają swą pracę od zakładania przedszkola lub dziecińca. (...) Dziecko z przedszkola staje się wnet wychowawcą rodziców. (...) Siostra pielęgniarka ma szerokie pole do działania. W oznaczonych godzinach przychodzą chorzy, a po skończonym przyjęciu przed domem stoją fury, by zawieźć siostrę do obłożnie chorych. Tu trzeba postawić bańki, tam zrobić zastrzyk, tam kompres, tam znów ranę obandażować. (...)
I Boga pragną ci ludzie – choć nie zawsze znają i rozumieją prawdy wiary. Na lekcjach religii (...) gromadzą się prawosławni i katolicy, by modlić się wspólnie; wszyscy wsłuchani są w tłumaczenie nauki Chrystusowej, Chrystusowej miłości. Tam, gdzie nie ma kościoła, w niedzielę siostry zbierają lud w sali szkolnej, razem modlą się i śpiewają. (...) Najwięcej działają siostry w małych domkach na zupełnie opuszczonych wsiach. Zajmują się tam kołami gospodyń, mają czytelnie, biblioteki, uczą śpiewu (...).
Mogę z radością powiedzieć, że siostry wszędzie spotykają się z życzliwością, zarówno ze strony katolików, jak i prawosławnych. Wszyscy przychodzą z zaufaniem, gdy potrzebują pomocy w chorobie lub w innych biedach życiowych. I tego pragną siostry. Żyć w zgodzie ze wszystkimi, by stać się wedle słów Apostoła „wszystkim dla wszystkich, aby wszystkich do Chrystusa prowadzić”[36].
Na podstawie relacji przedstawiciela ówczesnego ministerstwa oświaty wiemy, że: podkreślała stale konieczność nieczynienia różnicy między obywatelami Polski i że: Praca na kresach była dobrze zorganizowana. Siostry, prowadząc szycie, prasowanie i inne zajęcia praktyczne, równocześnie czytały książkę polską, a potem prowadziły katechizację[37].
Od spraw wschodnich stała się specjalistką. Nuncjusz papieski w Polsce[38] nazwał ją l’apostola dell’Oriente – „apostołką Wschodu”. Latem 1938 roku podejmowała nuncjusza na Polesiu, zatrzymała go na kilka dni w Mołodowie, towarzyszyła mu w drodze powrotnej do Warszawy: Miłe to były dni – zanotowała w Kronice Zgromadzenia. – Gość był bezpośredni i serdeczny. Raz zawieźliśmy go do mostu na Jasiołdzie, skąd roztacza się śliczny widok na łąki poleskie. Innym razem zaśpiewali mu fornale swoje pieśni z przeciągłym poleskim zawodzeniem. Na zakończenie zapytał ich, czy chcą, aby w imieniu Ojca świętego udzielił im błogosławieństwa (są prawosławni). „Czemu nie” – odpowiedzieli i przyklękli, aby ksiądz nuncjusz im pobłogosławił. Potem dołączyły do nich i dziewczęta[39].
Wspomnienia ówczesnego arcybiskupa wileńskiego są pięknym świadectwem „ekumenizmu serca” Urszuli: nie było w niej tak często spotykanego szowinizmu religijnego. Dla niej każdy był bratem w Chrystusie – stąd jej ogromny wpływ na dusze[40].
Trzeci teren jej ambasadorowania – to znowu wyjście poza Polskę, zwłaszcza na teren Rzymu i Francji.
Kochała Rzym, w którym wyczuwała bijące serce Kościoła. O duchowej atmosferze Rzymu często pisała do sióstr i do wychowanków, zachęcała do odwiedzenia Rzymu, dla polskich nauczycielek i uczennic organizowała pielgrzymki, kursy wakacyjne, kursy kilkumiesięczne... O ile w krajach skandynawskich za główną potrzebę uznała – mówiąc dzisiejszym językiem – promocję historii i kultury polskiej, o tyle potem starała się z kolei zaznajamiać młode Polki z kulturą europejską, wyrastającą z korzeni antycznych i chrześcijańskich. Jedna z nich wspominała: Obok obowiązków religijnych tłumaczyła nam Matka jasno nasze zobowiązania obywatelskie i społeczne. (...) wykorzystywała okazje, by dla kolonii polskiej (...) organizować akademie w związku z uroczystościami narodowymi. Jeśli można coś zrobić dla Polski – mówiła – to działać trzeba, by utrzymać i pogłębiać patriotyzm poza granicami Ojczyzny[41].
W sytuacji dużego bezrobocia, panującego w Polsce na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, nasiliła się emigracja zarobkowa, zwłaszcza do Francji, potrzebującej rąk do pracy. Św. Urszula, rozeznawszy sytuację od strony prawnej zarówno w Polsce, jak i we Francji, decyduje się na posyłanie sióstr z polskimi dziewczętami do pracy w fabrykach sztucznego jedwabiu, aby z jednej strony – umożliwić bezrobotnym dziewczętom (najczęściej sierotom) zdobycie pracy, a z drugiej strony – nie zostawić młodych, niedoświadczonych emigrantek bez opieki, lecz stworzyć im atmosferę domową i religijną.
Przedsięwzięcie to – bardzo nowatorskie na owe czasy – prowokuje nas do refleksji nad sytuacją obecną. Od 1 maja przed Polakami otworzyły się możliwości pracy w większości krajów, należących do Unii Europejskiej. Dziś stawiamy sobie pytanie: W jakich sposób – w duchu chrześcijańskiej i patriotycznej odpowiedzialności za emigrantów, którzy dorywczo lub na dłużej szukają źródeł utrzymania poza krajem – podjąć dziś wyzwanie opieki nad nimi? Zwłaszcza nad tymi, którzy z różnych względów nie będą umieli sobie poradzić w innej rzeczywistości, a takich z pewnością będzie niemało.
Trzy wysokiej rangi odznaczenia, przyznane św. Urszuli przez władze odrodzonej Polski – Krzyż Niepodległości, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski i Złoty Krzyż Zasługi[42] – były wyrazem wdzięczności Ojczyzny dla niestrudzonej Ambasador.
V. Jakie przesłanie na dziś niesie ta refleksja nad postacią św. Urszuli jako ambasadora Polski w Europie?
Spotykamy się w tych dniach w znaczącym kontekście historycznym. Mija 25 lat od pierwszej wizyty Papieża-Polaka w Ojczyźnie i od jego żarliwej, podchwyconej przez naród modlitwy: Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi – tej ziemi. Oblicze Polski w ciągu ćwierćwiecza odmieniło się w tempie i w kierunku, jakich nie przewidywaliśmy w najśmielszych marzeniach.
Dziś – jako wolni obywatele wolnej Polski, a równocześnie obywatele jednoczącej się Europy – słusznie zadajemy sobie pytania: Co dziś oznacza bycie patriotą? Jak nowym pokoleniom przekazywać miłość do Polski? Jak reprezentować Polskę w Rodzinie narodów? Co wnosić do ojczyzny ojczyzn? ...
Patrząc z tego punktu widzenia na św. Urszulę, widzimy jej wierność przemyślanemu i głęboko w niej zakorzenionemu programowi, wypływającemu z tożsamości chrześcijańskiej i tożsamości narodowej. Wierność obu tym tożsamościom, harmonijnie splecionym, gwarantuje spójność postawy człowieka-Polaka, autentyzm, a przez to zwielokrotnia siłę oddziaływania na innych.
Polska potrzebuje dziś chrześcijan – polityków, wychowawców, artystów, osób konsekrowanych… – którzy czując się w całej Europie jak u siebie w domu, potrafiliby równocześnie reprezentować Polskę za granicą tak, jak robiła to św. Urszula. Najlepszymi ambasadorami Polski w Europie i w świecie byli bowiem, są dziś i będą w przyszłości ludzie solidnie zakorzenieni w swej wierze i w swej tożsamości narodowej. To pomaga kształtować w sobie i w innych szacunek dla każdego, zrozumienie i uszanowanie inności, mądry pluralizm. To pozwala jednocześnie uniknąć popadnięcia w skrajności: kosmopolityzm i bezkształtne rozmycie wartości z jednej strony, szowinizm, nacjonalizm z drugiej strony. To pomaga również ideę małej ojczyzny czy wielkiej ojczyzny konkretyzować na co dzień jako chrześcijańską solidarność z człowiekiem obok mnie żyjącym na tej samej ziemi…
Patriotę od nacjonalisty – pisze współczesny historyk Wojciech Roszkowski – można odróżnić dość prosto: patriota wyznaje zasadę „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”, a więc uznaje priorytet wartości moralnych nad więzami krwi oraz prawo innych narodów do równej godności. Narodowość to (…) jedna z głównych więzi społecznych, choć nie można jej stawiać ponad wartościami. Innymi słowy: najpierw jesteśmy ludźmi, a potem dopiero Polakami[43].
Tacy Polacy – życzliwi wobec „swoich” i „obcych”, gotowi do otwartego dialogu ze wszystkimi – dojrzewają w pełnych miłości, chrześcijańskich rodzinach, takich jak rodzina Ledóchowskich. Stąd troska o Polskę jest równoznaczna z troską o polską rodzinę.
Tacy Polacy są formowani przez mądrych wychowawców w prawidłowo funkcjonujących szkołach. Stąd troska o Polskę jest równoznaczna z troską o polską edukację.
Taka młodzież dorasta w zdrowym klimacie życia społecznego i politycznego, stąd troska o Polskę to troska o wysoki poziom tego życia, o przygotowanie ludzi mądrych i odpowiedzialnych za życie Kraju, Europy i świata.
Jeszcze raz można się odwołać do mądrej refleksji historyka: Zdezorientowani postkomunistycznym bałaganem, nie możemy dziś zapominać, że jedyna droga do normalności to odbudowa zaufania do prostych zasad moralnych, przywrócenie słowom pierwotnego sensu. Dlatego w swojej pamiętnej homilii na Błoniach papież Jan Paweł II prosił: „abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się i nie zniechęcili; abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy; […] abyście mieli ufność nawet wbrew każdej swojej słabości; abyście szukali zawsze duchowej mocy u Tego, u którego tyle pokoleń ojców naszych i matek ją znajdowało”[44].
W czasie uroczystości pokanonizacyjnych diecezji tarnowskiej w homilii wygłoszonej 16 V 2004 roku w Lipnicy Murowanej ksiądz biskup Wiktor Skworc powiedział: Jak funkcjonować w tej rzeczywistości, jaką jest wspólnota państw europejskich? Odpowiedź wydaje się prosta. Trzeba naśladować św. Urszulę Ledóchowską, która przemierzała Europę wzdłuż i wszerz, aby być apostołką Chrystusa i Ewangelii. Trzeba, abyśmy i my (...) byli apostołami, świadkami Chrystusa w każdym miejscu i w każdym środowisku naszego życia.
Św. Urszula w jednym ze swoich odczytów użyła słów wielokrotnie przez nas przywoływanych: Jeszcze Polska nie zginęła, dopóki kochamy. W czasie I wojny światowej wyrażały one nadzieję na odzyskanie upragnionej i przysługującej nam niepodległości. Dziś niech wyrażają nadzieję, że będziemy umieli nowym pokoleniom Polaków, formowanym nareszcie w klimacie braku zagrożenia państwowości polskiej, przekazać miłość do Polski wyrażającą się w miłości Polaków do Polaków i miłości Polaków do innych narodów.
Św. Urszula i jej przekonanie, że: nauka Chrystusa powinna zbliżać narody [z listu do Marii Teresy, 3-4 II 1909][45], niech patronują naszemu myśleniu o jednoczącej się Europie ducha, niech pomagają nam powracać stale do Chrystusa jako źródła nadziei i niech ukierunkowują naszą troskę o Polskę wierną Bogu i człowiekowi.
Jan Paweł II nazwał św. Urszulę apostołką nowej ewangelizacji, apostołką na nasze czasy: Jeżeli dziś święta Urszula staje się przykładem świętości dla wszystkich wierzących, to dlatego, że jej charyzmat może być podjęty przez każdego, kto w imię miłości Chrystusa i Kościoła chce skutecznie dawać świadectwo Ewangelii we współczesnym świecie[46].
[1] Julia – to imię chrzestne; Urszula – zakonne.
[2] Miłość krzyża się nie lęka... Listy Julii Ledóchowskiej – bł. Urszuli i wspomnienia o niej. Wybór, opracowanie, przypisy i rys biograficzny Amelia i Tadeusz Szafrańscy. IW PAX, Warszawa 1991, s. 75.
[3] Matka Urszula Ledóchowska, Listy. Tom II: 1907-1914. Wyd. archiwalne, Pniewy – Warszawa 1996, s. 97.
[4] M. Urszula Ledóchowska, Jesteś nieśmiertelna, Ojczyzno ukochana, Polsko moja! Warszawa-Pniewy 1989, s. 43.
[5] Niewiele wiemy o Ilse von Düring, oprócz tego, że była córką austriackiego dyplomaty. Zaprzyjaźniła się z Marią Teresą w Salzburgu, gdy ta została w 1885 r. damą dworu wielkiej księżnej toskańskiej Alicji de Bourbon-Parma. W 1885 r. między Ilse a Julią nawiązała się korespondencyjna znajomość, która przekształciła się w bliską przyjaźń, choć osobiście poznały się dopiero kilkanaście lat później i widziały się najprawdopodobniej tylko raz w życiu.
[6] Miłość krzyża się nie lęka..., dz. cyt., s. 74-75.
[7] Tamże, s. 60.
[8] Opinię taką zanotował cytowany dalej Michał Sokolnicki.
[9] Miłość krzyża się nie lęka..., dz. cyt., s. 45.
[10] Ferdynand Hiesberger, lokaj Ledóchowskich, który służył trzydzieści lat w ich domu.
[11] Miłość krzyża się nie lęka..., dz. cyt., s. 152-153.
[12] Tamże, s. 157.
[13] Tamże, s. 158.
[14] Matka Urszula Ledóchowska, Listy. Tom II: 1907-1914, dz. cyt., s. 97.
[15] Tamże, s. 105-106.
[16] Tamże, s. 91.
[17] Tamże, s. 123.
[18] Tamże, s. 128.
[19] Matka Urszula Ledóchowska, Historia Kongregacji Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, Pallottinum, Poznań 1987, s. 18.
[20] Na Nowy Rok, w: „Dzwonek Św. Olafa”, 1930, nr 1.
[21] W 1914 r. poza polskim obszarem etnicznym znalazło się około 6 mln Polaków, w tym około 2,5 mln mieszkało w Stanach Zjednoczonych, około 500 tys. w niemieckiej Westfalii i Nadrenii, a około 200 tys. w głębi Rosji. Większe skupiska ludności polskiej istniały wówczas w niektórych miastach europejskich: Wiedniu, Berlinie i Paryżu oraz w głównych ośrodkach imperium rosyjskiego – w Petersburgu, Moskwie, Odessie i Kijowie. Liczna kolonia polska zamieszkiwała francuskie zagłębie górnicze koło Lille oraz brazylijski stan Parana. Tysiące drobnych skupisk polskich rozsianych było po wszystkich kontynentach. Diasporze polskiej groziło większe niebezpieczeństwo wynarodowienia niż na ziemiach polskich. Polonia nie miała bowiem, w przeciwieństwie do przybyszów z innych krajów, żadnego oparcia w kraju ojczystym. Wręcz przeciwnie, to emigracja stała się ważnym punktem oparcia dla orędowników sprawy polskiej (Wojciech Roszkowski, Najnowsza historia Polski. T. 1: 1914-1945. [Pełne wydanie.] „Świat Książki”, Warszawa 2003, s. 20).
[22] W styczniu 1915 r. z inicjatywy H. Sienkiewicza i I. Paderewskiego powstał w Vevey Szwajcarski Komitet Generalny Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce. Prezesem został H. Sienkiewicz. Celem było: mówić całemu światu o Polsce, o jej tragedii dawnej i dzisiejszej i tym samym zwracać na nią uwagę powszechną, budzić zainteresowanie, współczucie i sumienie polityczne Europy (J. Krzyżanowski, Henryk Sienkiewicz. Kalendarz życia i twórczości, Warszawa 1956, s. 288).
[23] Matka Urszula Ledóchowska, Listy. Rzym 1981, s. 35.
[24] Michał Sokolnicki (1880-1967), działacz polityczny, historyk, dyplomata; od roku 1905 w PPS, czynny w organizacjach niepodległościowych, legionista, współpracownik Piłsudskiego. Wspomnienia o m. Urszuli spisał w 1961 r. Drukowane w: Rok czternasty, Londyn 1961. Przedruk w: Chrześcijanie, t. 15, Warszawa 1985, s. 262-266 oraz w: Miłość krzyża się nie lęka... Listy Julii Ledóchowskiej – bł. Urszuli i wspomnienia o niej. Dz. cyt., s. 269-273.
[25] Ignacy Daszyński (1866-1936), działacz społeczny i polityczny, w 1918 r. premier i minister spraw zagranicznych tzw. Tymczasowego Rządu w Lublinie, w latach 1920-1921 wicepremier, w latach 1928-1930 marszałek sejmu.
[26] Georg Brandes (1842-1927), duński krytyk i historyk literatury. Interesował się szczególnie kulturą i literaturą polską. Jego prace O poezji polskiej w XIX stuleciu i Polska (wydania polskie: 1887) wzbudziły gorące dyskusje w polskiej prasie.
[27] Ernest Łuniński (1870-1931), pisarz. Drukowane w: Echa wczorajsze, Warszawa 1925. Przedruk (fragment) w: Chrześcijanie, t. 15, Warszawa 1985, s. 266-267. Przedruk także w: Miłość krzyża się nie lęka... Listy Julii Ledóchowskiej – bł. Urszuli i wspomnienia o niej. Dz. cyt., s. 274-282.
[28] Odczyt ten matka Ledóchowska wygłosiła 19 listopada 1915 r. w Kopenhadze. Ukazał się on drukiem pod tym samym tytułem w następnym roku w Lozannie ze wstępem Henryka Sienkiewicza, który napisał m.in.: Wartość konferencji leży w realistycznym, grozą przejmującym opisie obecnej sytuacji, straszliwych klęsk, które zwaliły się na Polskę. Ta wizja rzeczywistości nadaje słowom Autorki taką moc, jaką natchnąć jest zdolne jedynie nieszczęście przeżyte sercem kobiety, Polki, patriotki.
[29] M. Urszula Ledóchowska, Jesteś nieśmiertelna, Ojczyzno ukochana, Polsko moja! Dz. cyt., s. 9.
[30] Ignacy Żylicz. Spisane w 1956 r. Drukowane w: Chrześcijanie, t. 4, Warszawa 1980, s. 417-418. Przedruk w: Miłość krzyża się nie lęka... Listy Julii Ledóchowskiej – bł. Urszuli i wspomnienia o niej. Dz. cyt., s. 283-285.
[31] Katarzyna Olbrycht, Zarys systemu wychowania Urszuli Ledóchowskiej. Wydanie II, uzupełnione i poszerzone, Apostolicum 2002, s. 81-82.
[32] Miłość krzyża się nie lęka..., dz. cyt., s. 270-271.
[33] S. Józefa Ledóchowska, Życie dla innych, Pallottinum, Poznań 1984, s. 110.
[34] Norman Davies: Boże Igrzysko. Historia Polski. Tłum. Elżbieta Tabakowska. „Znak”, Kraków 1998. T. 2, s. 439.
[35] Tamże, s. 442.
[36] M. Urszula Ledóchowska, Szare urszulanki na Polesiu. Przemówienie radiowe z 4 III 1938, w: „Dzwonek św. Olafa”, 1938, nr 3, s. 41.
[37] Miłość krzyża się nie lęka..., dz. cyt., s. 308 (ze wspomnień Michała Pollaka).
[38] Filippo Cortesi (1876-1947), arcybiskup, od 1936 nuncjusz apostolski w Polsce.
[39] Matka Urszula Ledóchowska, Kronika Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, Warszawa 1992.
[40] Miłość krzyża się nie lęka..., dz. cyt., s. 293 (ze wspomnień abpa Romualda Jałbrzykowskiego).
[41] Niewiasta, której uczynki chwalić będą pokolenia. Błogosławiona Urszula Ledóchowska 1865-1939, Rzym 1984, s. 194 (ze wspomnień wychowanki pniewskiej).
[42] Rozważania na temat tych odznaczeń oraz okoliczności politycznych związanych z ich przyznaniem – zob. np. artykuł podpisany [era]: Niewiasta stanu, w: „Gość Niedzielny” – dodatek koszalińsko-kołobrzeski, nr 47/557, 24 XI 2002, s. 21-23.
[43] Wojciech Roszkowski, Najnowsza historia Polski. T. 1: 1914-1945, dz. cyt., s. 10.
[44] Tamże, s. 13.
[45] Matka Urszula Ledóchowska, Listy. Tom II: 1907-1914, dz. cyt., s. 97.
[46] Homilia wygłoszona podczas kanonizacji Urszuli Ledóchowskiej 18 V 2003 w Rzymie.