Ofiarujemy Bogu wasze ubóstwo i waszą pracę, wasz krzyż, waszą modlitwę, wasze uporczywe szukanie szczęścia.
Jest to dom Matki. Jest to dom założony przez Matkę. Dom, w którym ciągle ona jest, trwa w nim to ciepło i atmosfera, którą stwarzała (...).
Gromadzimy się w tym domu macierzystym, ponieważ wiemy, że jest to źródło, z którego wyszły zastępy urszulanek na całą Polskę i świat. Ażeby zrozumieć to ich wędrowanie po świecie i posłannictwo, z którym idą - trzeba wracać tutaj. Wracać tu i ciągle wsłuchiwać się w głos Matki Założycielki, w głos Matki, która jest fundamentem i sercem tego domu. Pozostał ten głos. Pozostał ten zapis, który nie bez powodu nosi nazwę jej Testamentu, a który ona zatytułowała bardzo prosto i pokornie: "Prośby starej Matki do swych dzieci najdroższych".
(...) Można zastanowić się, które miejsce w domu macierzystym jest najbardziej właściwe, by wziąć do ręki jej Testament i czytać. Czy jej pokój, w którym pisała te słowa między rokiem 1921 a 1924 - zostało tam biurko, został pewien zewnętrzny kształt pokoju, który opuściła pięćdziesiąt dwa lata temu, 25 kwietnia. A może bardziej właściwym miejscem będzie jej grób - przy grobie lub w cieniu grobu czyta się zwykle testament tego, kto odszedł, bo tam właśnie słowa te nabierają wyjątkowego sensu i znaczenia, stają się posłannictwem na wieki. Od dwóch lat jej grób - rzecz niecodzienna - mieści się w domu, z którego wyszła. Ale wydaje się, że najbardziej właściwe miejsce jest to, które znajduje się na przecięciu drogi prowadzącej z jej pokoju do jej grobu. Tutaj jest to miejsce. Tu jest to przecięcie linii jej życia z domu do wieczności. A jednocześnie tutaj też kształtuje się inne jeszcze, pionowe ukierunkowanie: z ziemi do Boga. Właśnie tutaj, w tym miejscu - w kaplicy, w której tylekroć modliła się i klęczała, jest przecięcie jej życia doczesnego z wiecznym.
I właśnie tutaj próbujemy dzisiaj wsłuchać się choćby w kilka słów, które zostawiła dla swych dzieci najdroższych, dla swych córek.
"Kochajcie nasze biedne habity, nie wstydźcie się, że nieraz i połatane - byleby czyste, to wystarczy". W tych słowach można dostrzec spojrzenie ubogiej matki, która chciałaby może, żeby jej dzieci były ubrane dostatnio, żeby nie wyróżniały się swoim ubóstwem od innych. Być może miała świadomość, że dała swoim córkom rzeczywiście ubogie habity, wyróżniające się swoją prostotą od habitów innych zgromadzeń, że - po ludzku biorąc - siostry z innych zgromadzeń poczują się niejako wyższe, a siostry z jej rodziny będą się czuły jakby niższe, zażenowane. Ona jednak mówi: Kochajcie te habity, byleby były schludne, czyste - to wystarczy. To wystarczy dlatego, że przecież nie chodzi tu o jakiś zewnętrzny tylko znak zakonnego ubóstwa, ale o to, aby nasze ubóstwo było rzeczywiste, to znaczy w służbie jeszcze bardziej ubogim. Jest rzeczą zastanawiającą, że Matka właśnie w tej prośbie, w której mówi o ubogim, szarym habicie urszulańskim, mówi również o tym, by pracować na rzecz najbardziej ubogich, najbardziej potrzebujących: "Mamy obowiązek zapracować na chleb swój i na chleb dla dzieci naszych biednych. Praca, ciężka praca ubogich jest naszym obowiązkiem". Pisała to tuż po pierwszej wojnie światowej. Kraj był dotknięty wielką biedą i kryzysem. W tym domu były też bardzo ubogie dzieci, przywiezione z dalekiej Danii. (...)
"Porzuciła świat i wszystko, co świat dać może, a w zamian otrzymała krzyż". Trudno odgadnąć, pod wrażeniem jakiego spotkania i przeżycia pisała Matka te słowa. Odnoszą się zarówno do niej samej, jak i do tych wszystkich, które przyjmowała do Zgromadzenia. "Porzuciła świat". Znała cenę porzucenia i znała cenę tego, co - po ludzku rzecz biorąc - znaczy życie na marginesie tego świata. "Porzuciła wszystko, co świat dać może" i co w zamian otrzymała? Tylko krzyż. Może ta myśl nasunęła się jej wtedy, kiedy kopiowała dzieło Velázqueza: Ukrzyżowany? Może wówczas, kiedy musiała dźwigać ciężary swego życia osobistego i założonego przez siebie Zgromadzenia? Ale przecież odkrywała, że ciężary krzyża nie są straszne, bo ta siostra - szara urszulanka - którą przyjmowała i którą sama była, "porzuciła wszystko, co świat dać może, a w zamian otrzymała krzyż, a w nim wszystko ma, czego człowiek pożądać może", bo przybita do krzyża własnymi ślubami, bo idąca "za Ukrzyżowanym - uboga za ubogim, spracowana za spracowanym", doskonale wiedziała, że krzyż jest tajemnicą, pełną tajemnicą ludzkiego życia. I tylko krzyż jest bramą zbawienia. To dlatego z taką czułością i wzruszeniem wracała do swojego nieoczekiwanego odkrycia w bazylice Santa Maria degli Angeli e dei Martyri w Rzymie. Znalazła tam napis: "Ai piedi di Gesu sono rose le spine, e dolce di soffrire, e gioia di morire" (U stóp Chrystusa ciernie są różami; jak słodko jest wtedy cierpieć, jaką radością jest umierać). A przecież, żeby w pełni pojąć wymowę tych słów, trzeba zrozumieć, że bazylika Santa Maria degli Angeli e dei Martyri to dzieło wznoszone na początku IV wieku przez męczenników chrześcijańskich podczas ostatniego i chyba najbardziej okrutnego prześladowania Dioklecjana. Wznosili oni nowy pomnik pychy i wielkości cesarstwa rzymskiego: Termy Dioklecjana, które runęły razem z cesarstwem, a z ich murów genialny Michał Anioł wzniósł bazylikę ku czci Matki Bożej i Męczenników. I raz jeszcze okazało się, co znaczy być wiernym Bogu aż do końca, bo wtedy i prześladowania,
i nawet męczeńska śmierć - pozornie wielka przegrana dla świata - staje się zasiewem i zapowiedzią zwycięstwa.
"Dziecko moje, gdy czasem smutek, troska, zniechęcenie wślizgnie się do duszy twojej, chcąc ją przygnieść do ziemi, wtedy tym spieszniej idź do tabernakulum - tam twój skarb!" To kolejna tajemnica jej życia i kolejna tajemnica założonego przez nią Zgromadzenia. Jest krzyż, jest niełatwe życie, są ludzkie troski, które nikogo nie oszczędzają, ale jest Bóg w Najświętszym Sakramencie utajony. Idź do Niego. To tutaj rodziła się ta cudowna, piękna tradycja codziennego wystawienia Najświętszego Sakramentu przez trzy godziny - przez czas konania Chrystusa na krzyżu. Od szóstej, kiedy to ciemności zapanowały nad całą ziemią - do godziny dziewiątej. Od naszej dwunastej do trzeciej po południu klęczą tutaj siostry, wsłuchujące się w konanie Serca Jezusowego, łącząc z Nim - z Jego konaniem i miłosiernym Sercem - swoje cierpienia, swoje ofiary i osobiste zwycięstwa za zbawienie swoje i całego świata. I tutaj właśnie klęcząc, doznają cudu tworzenia własnego domu. Bo żeby pokochać dom i nazwać go własnym, trzeba wiele klęczeć, chociażby po to, żeby zmyć podłogę tego domu, i trzeba wiele klęczeć, by swoje serce i umysł wznieść z poziomu własnego domostwa ku Najwyższemu, gdzie jest obietnica i gdzie jest spełnienie oczekiwań domu na wieczność całą.
"Jeżeli, dziecko moje, przyszłaś do zakonu, by szukać Boga, to musisz też w zakonie znaleźć szczęście". Masz być szczęśliwa, bo masz tutaj wszystko: masz Jezusa w Komunii św., Jezusa w tabernakulum i otoczona jesteś wolą Bożą. Czego więc chcesz więcej? Bądź promienna, choć nie jest to łatwe. Matka doskonale wiedziała, jak nie jest to łatwe. Najpierw, gdy była w klasztorze w Krakowie, a potem, kiedy trzeba było opuścić ten ukochany dom urszulańskiej pracy i udać się na niełatwą placówkę w Petersburgu, i wreszcie gdy trzeba było opuścić powstające wówczas małe, nowe zgromadzenie sióstr i udać się do Szwecji, i płakać tam, i tęsknić za pozostawionymi, i również tam zajmować się opuszczonymi dziećmi polskich robotników. Okazało się jednak i ciągle się okazuje, że mogą być kłopoty i trudności, żal i tęsknota, ale obok mnie jest ktoś bardziej opuszczony, bardziej nieszczęśliwy i bardziej tęskniący. I jego trzeba przygarnąć sercem promiennym. Więc bądź szczęśliwa w tym domu, siostro, bo masz tu wszystko, by taką właśnie być!
Kochać Matkę Założycielkę to kochać jej dom, to stać na straży tego wszystkiego, o czym mówiła, czego pragnęła, co pozostawiła jako swoją świętą wolę. To znaczy tak kochać dzisiaj tę Matkę, aby każdy przechodzień i każdy pielgrzym, których tutaj przybywa coraz więcej, mógł doświadczyć tego, co było największym pragnieniem jej serca: przygarnąć biednych, ale lecząc ich ludzką, ziemską biedę, ukazać im, że jest jeszcze inny wymiar życia człowieka i inne jego przeznaczenie. Nachylając się nad ludzką biedą, trzeba pokazać, że istnieje nadzieja wiecznego życia. Nadzieja i droga. Miejsce, gdzie takie przekonanie się kształtuje, jest właśnie tutaj.
Dlatego dzisiaj, przeżywając dzień jej imienin i narodzin do nieba, i pragnąc, aby spełniły się jej życzenia, ofiarujemy Bogu wasze ubóstwo i waszą pracę, wasz krzyż, waszą modlitwę, wasze uporczywe szukanie szczęścia.
"Bóg z wami" - kończyła swój Testament matka Urszula. "Bóg z wami! Nie zapominajcie o starej Matce, która zawsze kochać was będzie i za was modlić się będzie i błogosławić będzie swym dzieciom".
Błogosławiona Urszulo, nie zapominamy o Tobie - zwłaszcza dzisiaj, w tych naszych trudnych czasach.
środa, 17 kwiecień 2013 18:29