Michalineum 1991, wydanie IV
SPIS TREŚCI
- Przedmowa do wydania IV
- Słowo wstępne
- W domu rodzinnym
- W klasztorze urszulanek krakowskich
- W stolicy carów i nad Zatoką Fińską
- W krajach skandynawskich
- Założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK
- W dwudziestoleciu międzywojennym
- Misja błogosławionej Urszuli we współczesnym świecie
- Święty to przyjaciel
PRZEDMOWA DO WYDANIA CZWARTEGO
Czwarte wydanie "Spotkań z błogosławioną matką Urszulą Ledóchowską" ukazuje się w rok po śmierci autorki, siostry Urszuli Górskiej, szarej urszulanki, wieloletniej mistrzyni nowicjatu, misjonarki w Brazylii, przyjętej do Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego jeszcze przez jego założycielkę, błogosławioną Urszulę Ledóchowską.
Życie dopisało kolejny rozdział do tej książki. W maju 1989 roku ciało błogosławionej Urszuli - zachowane w całości mimo upływu pięćdziesięciu lat od jej śmierci - przewiezione zostało z Rzymu do Polski i złożone w kaplicy domu macierzystego Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach koło Poznania. Trasa tej niezwykłej "pielgrzymki", trwającej od 12 do 28 maja 1989 roku, wiodła m.in. przez Brescię (Italia), Loosdorf (Austria), Zakopane, Lipnicę Murowaną, Kraków, Częstochowę, Sieradz, Łódź, Warszawę i Poznań.
Choć wcześniej ustalony program tego nie przewidywał, 11 maja, w wieczór poprzedzający wyjazd relikwii z Rzymu, Ojciec święty Jan Paweł II, przygotowujący się właśnie do swej pierwszej podróży apostolskiej po krajach skandynawskich, "zaprosił" błogosławioną Urszulę do ogrodów watykańskich na "pożegnalną rozmowę". Była to rozmowa bardzo osobista. Ojciec święty powiedział wtedy:
"Droga Matko, wracasz do naszej Ojczyzny. (...) Tak sobie myślę, że to nasze dzisiejsze spotkanie wieczorne, to pożegnanie z tobą, jest jakimś znakiem dobrym, obiecującym dla mojej posługi papieskiej w krajach Skandynawii. W każdym razie tobie, jako wielkiej specjalistce od tych narodów, polecam tę moją podróż, która jest posługą papieską bez precedensu. (...) Niegdyś papież Pius XI liczył na twoją działalność apostolską w Rzymie. Teraz papież, którego nigdy nie znałaś osobiście i ciebie on też nigdy osobiście nie poznał - po prostu jest za młody - ten papież, który mówi tym samym językiem, w jakim ty mówiłaś, ten papież liczy na twoje wsparcie nie tylko w czasie podróży po Skandynawii, ale także na co dzień".
W ostatnich słowach pożegnania Ojciec święty polecił nas wszystkich opiece błogosławionej Urszuli:
"Żegnamy cię serdecznie. Wiemy, że ziemia ojczysta ma prawo do twojej obecności (...). Tam powinnaś spocząć. (...) Dziękujemy ci za wszystko, co uczyniłaś dla Rzymu, za twoją dyskretną tu obecność przez tyle lat. (...) W każdym razie żegnając cię, nie rozstajemy się. Kościół się nigdy nie rozstaje z tajemnicą świętych obcowania, nie rozstaje się ze swoimi świętymi, błogosławionymi. Oni stanowią jego przyszłość, stanowią jego największą nadzieję. Wskazują nieustannie drogę, a równocześnie wciąż wracają do nas, są z nami, stanowią żywy przykład dla nas (...) i wreszcie wspierają nas. I na to twoje wsparcie liczymy".
Te właśnie motywy - ufność w orędownictwo błogosławionej Urszuli i szukanie odpowiedzi na pytanie: jak powinniśmy żyć, aby odnieść zwycięstwo w Chrystusie? - pojawiały się najczęściej podczas tej niezwykłej podróży.
W wygłaszanych homiliach i przemówieniach wiele razy podkreślano też zasługi matki Urszuli dla naszej Ojczyzny. A Pan Bóg tak wyreżyserował ten moment dziejowy, że jej powrót z Rzymu do kraju zbiegł się z nowym zrywem Polaków ku wolności, ku demokracji, ku odnowie we wszystkich dziedzinach życia narodowego. Ukazywano więc błogosławioną Urszulę jako wzór życia "dla Boga i dla Ojczyzny naszej drogiej", podkreślano, że teraz jest ona "własnością i skarbem całej Polski", że Ojciec święty przysłał ją do Ojczyzny "jako apostołkę na nasze czasy", że "przychodzi do Polski, aby być z nami - w naszej biedzie i nędzy - solidarna". Ksiądz prymas Józef Glemp, witając Błogosławioną na placu Zamkowym w Warszawie, wskazał na niezwykłą analogię pomiędzy jej pierwszym powrotem do Polski - w sierpniu 1920 roku - a tym obecnym. Wówczas przybyła niemal w przeddzień "cudu nad Wisłą", a teraz - w przeddzień kolejnego cudu w naszej historii. Wówczas "przybywała, aby włączyć się w odrodzenie dźwigającej się wtedy Ojczyzny. I włożyła w to cały swój charyzmatyczny talent. (...) Dzisiaj po raz drugi witamy ją w Polsce. (...) Z tym przybyciem także łączymy nadzieję. Ufamy, że ta, której duch jest ciągle żywy, tak jak wtedy wchodziła w nurt odradzającej się Ojczyzny, tak i dziś włączy się w jej odrodzenie, które jest wyzwoleniem ze zła i grzechu. Tyle mamy teraz szans, tyle nowych okoliczności. Niech jej wstawiennictwo w niebie wspiera nas, którzy chcemy kształtować naszą rzeczywistość w duchu dobroci, jakiej uczyła swoje pokolenie".
Tę samą nadzieję biskupi polscy wyrazili w liście pasterskim, którym pragnęli przygotować Kościół w naszej Ojczyźnie do "spotkania z błogosławioną matką Urszulą":
"Ufamy, że obecność jej relikwii w naszym kraju wpłynie korzystnie na to, by współcześni Polacy - poznając jej życie, przybywając do jej grobu, modląc się u niej i do niej - uczyli się kochać Boga i Ojczyznę w doli i niedoli. Uznajemy przeto za wielkie wydarzenie, że serce błogosławionej Urszuli, która zapewniała: "Pomimo wszelkich zniszczeń i cierpień - jeszcze Polska nie zginęła, dopóki kochamy", wraca do nas na zawsze".
W powitalnych homiliach i przemówieniach padło wiele słów ciepłych, serdecznych, pomagających zrozumieć to niezwykłe wydarzenie zarówno w kategorii daru, jak i zadania. Oto jedna z wypowiedzi:
"Dziękujemy ci, błogosławiona Urszulo, za to, że znów jesteś z nami! Spojrzyj na nas swoimi dobrymi oczyma, obdarz nas twoim pięknym uśmiechem, natchnij swoim duchem, bo tacy jesteśmy umęczeni! Zajrzyj do serca każdego z nas, abyśmy się odmienili. Będziemy się teraz ciebie radzić, będziemy z tobą budować nasze wnętrza, nasze rodziny, Ojczyznę... Jak dobrze, że jesteś!"
Tak oto nowe urzeczywistnienie znalazły słowa, które Błogosławiona zostawiła nam w swoim "Testamencie", wielokrotnie w tej książce przywoływanym: "Choć ciało me już w grobie, sercem i duszą jestem z wami, kocham i błogosławię".
Siostry urszulanki SJK
Warszawa 1990
Warszawa 1990
20 czerwca 1983 roku Polska katolicka przeżyła swój wielki dzień. Po raz pierwszy w dziejach zastępca Chrystusa na ziemi w osobie Jana Pawła II dokonał w naszej Ojczyźnie, podczas Mszy świętej pontyfikalnej w Poznaniu, uroczystej beatyfikacji naszej rodaczki, matki Urszuli Ledóchowskiej, założycielki Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego.
Wydarzenie tak niezwykłe, jakim jest każda beatyfikacja, nabierało w tym wypadku szczególnej wymowy nie tylko dlatego, że uroczyście odbywała się w Polsce i dokonał jej Papież-Polak. Niezwykłą okolicznością było także i to, że matka Ledóchowska swym życiem i działalnością jest szczególnie bliska naszemu pokoleniu, jak również i to, że wyniesienie na ołtarze odbywało się w stosunkowo bardzo krótkim czasie od jej śmierci. W Polsce i poza jej granicami żyje jeszcze wiele osób, które znały matkę Ledóchowską osobiście, pamiętają jako niestrudzoną wędrowniczkę na szlakach Bożych dróg, mają w oczach jej promienny uśmiech i zdumiewający dynamizm apostolski. Wśród obecnych na Łęgach Dębińskich w Poznaniu znaleźli się i tacy, którzy przez wiele lat korzystali z pomocy i opieki Matki oraz zawdzięczali jej przygotowanie do odpowiedzialnego życia w Kościele i w Ojczyźnie.
Inną znamienną okolicznością beatyfikacji matki Urszuli Ledóchowskiej jest zbieżność tej uroczystości w czasie z Rokiem Jubileuszowym Odkupienia - tajemnicą szczególnie bliską nowej Błogosławionej, która przybrała do swego imienia zakonnego Urszula predykat "od Jezusa Ukrzyżowanego" i dała początek Zgromadzeniu związanemu nazwą i duchowością w specjalny sposób z Sercem Jezusa Konającego, z tajemnicą Odkupienia. Beatyfikacja matki Urszuli w Roku Świętym Odkupienia może być odczytana jako potwierdzenie udzielonego jej charyzmatu, a równocześnie jako ukazanie w jej osobie wymownego przykładu, jak można i należy współpracować z bezcennym darem Odkupienia, wysłużonym na krzyżu męką i śmiercią Boskiego Odkupiciela.
I wreszcie - beatyfikacja matki Urszuli związana jest ściśle z Rokiem Jubileuszu Jasnogórskiego, z 600-leciem obecności wśród nas Maryi Królowej Polski w Jej jasnogórskim obrazie.
Całe życie duchowe nowej Błogosławionej wiązało się organicznie z miłością i kultem Matki Bożej. Na wzór Maryi kształtowała błogosławiona Urszula swoją postawę wobec Boga i ludzi. Słowa Matki Najświętszej: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego", przyjęła jako hasło życia własnego i założonego przez siebie Zgromadzenia. W Maryi widziała doskonałą syntezę kontemplacji i apostolstwa, źródło nadziei, jasną Gwiazdę Morza - Przewodniczkę na wzburzonym morzu życia, wzór dla młodych pokoleń i gwarancję zwycięstwa dobra nad złem w umiłowanej Ojczyźnie.
Beatyfikacja matki Urszuli jest wielkim darem Kościoła powszechnego dla Kościoła w Polsce. Darem, który mamy poznać i na który mamy odpowiedzieć naszym życiem.
Pokoleniu naszemu, odczuwającemu dotkliwy brak perspektyw w dziedzinie życia osobistego, społecznego, gospodarczego i politycznego, matka Urszula Ledóchowska - żyjąca w podobnych jak my warunkach historycznych: prześladowana, wysiedlana, cierpiąca dotkliwie z powodu niewoli umiłowanej Ojczyzny, nękana niepokojem o przyszłość powierzonych jej opiece sióstr i dzieci - ukazuje takie przestrzenie rozwoju, w którym zawsze jesteśmy wolni. Są to przestrzenie życia duchowego o nieograniczonych możliwościach wzrastania w głąb i w górę. Życie Matki, jej zmagania i osiągnięcia przekonują, że warto podjąć trud w tej dziedzinie i że on przede wszystkim decyduje o kształcie i wartości ludzkiego życia, o naszej przyszłości zarówno osobistej, jak i narodowej, o prawdziwej wielkości i prawdziwym szczęściu.
Julia, która w klasztorze otrzymała imię Urszula, ujrzała światło dzienne w Loosdorf pod Wiedniem, w zasłużonej dla Ojczyzny i Kościoła rodzinie Ledóchowskich.
Ojciec jej, Antoni, jako syn powstańca musiał wcześnie opuścić kraj ojczysty. Zamieszkał w Austrii i tu ożenił się z Józefiną Salis-Zizers, z pochodzenia Szwajcarką. Pod datą 29 kwietnia 1863 roku szczęśliwa matka, Józefina Ledóchowska, notuje w swym Dzienniku, który prowadziła przez całe życie i który stał się żywą kroniką rodziny, wiadomość o urodzeniu swej pierworodnej córki, Marii Teresy, późniejszej "Matki Afrykanów", założycielki Sodalicji Świętego Piotra Klawera, beatyfikowanej w 1975 roku przez Pawła VI.
W dwa lata po Marii Teresie, w poniedziałek wielkanocny 17 kwietnia 1865 roku przychodzi na świat druga córka, witana z nie mniejszą radością. Dziecko zostaje ochrzczone następnego dnia, otrzymując imiona Julia Maria. Jest to przyszła założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwanych popularnie szarymi urszulankami.
W Dzienniku Józefiny Ledóchowskiej zanotowane są jeszcze daty urodzin siedmiorga dzieci. Znajduje się wśród nich Włodzimierz, przyszły wieloletni generał jezuitów, i drugi syn, Ignacy, który po latach wiernej służby umiłowanej Ojczyźnie zakończył bohatersko życie w obozie hitlerowskim podczas drugiej wojny światowej.
Jak wyglądało na co dzień życie tej licznej rodziny i czemu zawdzięczała ona niewątpliwie sukcesy wychowawcze, dowiadujemy się nie tylko z cytowanego Dziennika matki, lecz także z zapisków i wspomnień dzieci. Oto co przekazuje nam Franciszka, młodsza siostra Julii: "Rodzice nasi prowadzili życie prawdziwie godne nazwy katolików. Ich wzajemny stosunek był budujący i wzorowy. Matka, której struktura duchowa była silniejsza niż ojca, z miłością i wprost heroiczną cierpliwością podnosiła go na duchu, gdy poddawał się zbytnio melancholii. Życie jej było nieprzerwanym hołdem uległości względem woli Bożej... Jedyną troską i celem jej było widzieć swe dzieci ugruntowane w zasadach wiary. "Wtedy - pisała - będę mogła spokojnie zamknąć oczy..." Rodzice przestrzegali przykazań Bożych i kościelnych i nas do tego od najmłodszych lat wdrażali. Przy pierwszej Komunii świętej, chcąc ustrzec od rozproszeń, a całą uwagę skierować na Boga wstępującego do duszy, nie strojono nas na tę uroczystość w białe sukienki i welony, ale przystępowaliśmy do Stołu Pańskiego w zwykłych, niedzielnych strojach... Każda uroczystość domowa (imieniny, urodziny) była czczona Mszą świętą odprawianą w intencji solenizantki czy solenizanta oraz Komunią świętą... Każdy posiłek poprzedzała modlitwa. Pamiętam też, że na głos dzwonu odmawialiśmy "Anioł Pański". Wychowanie nasze było poważne, roztropne, raczej surowe, choć pełne miłości... Nie pozwalano nam na kaprysy przy jedzeniu. Od dzieciństwa ćwiczono nas w odwadze - wstydem było rozczulać się nad sobą". W dalszym ciągu swej relacji Franciszka podkreśla czynny udział rodziców w organizacjach kościelnych oraz szczególną dobroć i hojność matki wobec ubogich i chorych.
Ma w tych wspomnieniach rodzinnych uprzywilejowane miejsce także Julia, która cieszyła się wyjątkową miłością otoczenia ze względu na miłe, pogodne, serdeczne usposobienie, pogłębiane świadomą pracą nad sobą, jak o tym świadczy zachowana z tych czasów jej korespondencja oraz spostrzeżenia rodzeństwa. Matka nazywała ją "promykiem słonecznym", a Julia przyjęła to określenie za swój program życiowy. W wierszu pod tym właśnie tytułem wyjaśniła, jak ten program rozumie. Chciała - jak promień - ciągle być zależna od swego Boskiego Słońca i chciała swą dobrocią i miłością rozjaśniać życie innym, by w ten sposób prowadzić wszystkich do źródła wszelkiego dobra, do Boga. Właściwie całe życie Julii, późniejszej matki Urszuli Ledóchowskiej, było wierną realizacją tego młodzieńczego programu. Promień zmieniał swoje nasilenie, barwę, zasięg działania, ale zawsze ostatecznie chodziło o to samo: dać Boga ludziom i ludzi oddać Bogu.
W latach spędzonych w domu rodzinnym Julia starała się być promykiem przede wszystkim dla domowników. "Nam młodszym - wspomina jej siostra, Franciszka - była jakby drugą mamusią, pomagając w lekcjach, starając się robić niespodzianki, wymyślając nowe zabawy... Troszczyła się także o dobro duchowe naszej gromadki. W poście czytała nam o Męce Pańskiej. W dniu 1 listopada zapalała mnóstwo świeczek i odmawiała z nami litanię do Wszystkich Świętych... Dała mi książeczkę z różnymi wzniosłymi przykładami, a w wigilię mojej pierwszej Komunii świętej pocieszała mnie, rozpraszając obawy z powodu jakiegoś skrupułu".
W roku 1883 państwo Ledóchowscy decydują się na przeniesienie się z dziećmi do kraju. Zakupili skromną posiadłość ziemską w Lipnicy Murowanej koło Bochni. Podczas przeprowadzki zaginęła skrzynia z rzeczami Julii, a w niej wszystkie pamiątki z dzieciństwa i lat szkolnych. Julia przyjęła stratę ze spokojem budzącym podziw otoczenia. Zajęła się energicznie urządzaniem domu, a ponadto chorymi i ubogimi z okolicznych wiosek. Uczyła chłopców pragnących zostać księżmi. Miała też szczególny dar godzenia zwaśnionych wieśniaków, którzy z uznaniem przyjmowali jej pośrednictwo. Brat Włodzimierz, bardzo ostrożny w sądach, takie o niej pozostawił świadectwo: "Na wszelką biedę i niedolę ludzką miała serce niezmiernie wrażliwe i czułe... Szczególnie chorych i ubogich otaczała swoją opieką i troską: odwiedzała ich po domach, podawała lekarstwa, świadczyła różne usługi, pocieszała..."
W roku 1885 spadł na rodzinę Ledóchowskich wielki cios - śmierć ukochanego ojca. Na kilka godzin przed zgonem ojciec wezwał Julię do siebie, aby pomogła mu przygotować się na tę ważną chwilę.
W dziesięć miesięcy po śmierci ojca Włodzimierz oznajmił matce, że postanowił wstąpić do seminarium w Tarnowie. Julia staje się teraz oparciem i podporą rodziny. Przejmuje zarząd majątku, dogląda prac w polu, wstaje nieraz o czwartej rano, by podołać obowiązkom. Zachowuje przy tym zwykłą pogodę, dobroć, usłużność. Stopniowo wprowadza młodsze siostry w swe obowiązki, bo i w niej odzywa się głos powołania. Od lat wiedział o tym brat Włodzimierz, a umierający ojciec, kiedy Julia wyznała mu swą tajemnicę, pobłogosławił jej z całego serca. Matka początkowo nie znajduje dość sił, by wyrazić zgodę na tę nową rozłąkę. Julia przeżywa kilka miesięcy bolesnej walki i rozdarcia serca. Wreszcie otrzymuje upragnioną zgodę. Bohaterska matka zapisuje w Dzienniku: "Środa, 18 sierpnia 1886. Moja Julcia opuściła nas. Włodzimierz odwiózł ją do urszulanek w Krakowie. Rozstanie z życiem - dla życia. Boże, wspieraj mnie!... A jej dozwól znaleźć spokój duszy na drodze, którą sobie obrała".
Ojciec jej, Antoni, jako syn powstańca musiał wcześnie opuścić kraj ojczysty. Zamieszkał w Austrii i tu ożenił się z Józefiną Salis-Zizers, z pochodzenia Szwajcarką. Pod datą 29 kwietnia 1863 roku szczęśliwa matka, Józefina Ledóchowska, notuje w swym Dzienniku, który prowadziła przez całe życie i który stał się żywą kroniką rodziny, wiadomość o urodzeniu swej pierworodnej córki, Marii Teresy, późniejszej "Matki Afrykanów", założycielki Sodalicji Świętego Piotra Klawera, beatyfikowanej w 1975 roku przez Pawła VI.
W dwa lata po Marii Teresie, w poniedziałek wielkanocny 17 kwietnia 1865 roku przychodzi na świat druga córka, witana z nie mniejszą radością. Dziecko zostaje ochrzczone następnego dnia, otrzymując imiona Julia Maria. Jest to przyszła założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwanych popularnie szarymi urszulankami.
W Dzienniku Józefiny Ledóchowskiej zanotowane są jeszcze daty urodzin siedmiorga dzieci. Znajduje się wśród nich Włodzimierz, przyszły wieloletni generał jezuitów, i drugi syn, Ignacy, który po latach wiernej służby umiłowanej Ojczyźnie zakończył bohatersko życie w obozie hitlerowskim podczas drugiej wojny światowej.
Jak wyglądało na co dzień życie tej licznej rodziny i czemu zawdzięczała ona niewątpliwie sukcesy wychowawcze, dowiadujemy się nie tylko z cytowanego Dziennika matki, lecz także z zapisków i wspomnień dzieci. Oto co przekazuje nam Franciszka, młodsza siostra Julii: "Rodzice nasi prowadzili życie prawdziwie godne nazwy katolików. Ich wzajemny stosunek był budujący i wzorowy. Matka, której struktura duchowa była silniejsza niż ojca, z miłością i wprost heroiczną cierpliwością podnosiła go na duchu, gdy poddawał się zbytnio melancholii. Życie jej było nieprzerwanym hołdem uległości względem woli Bożej... Jedyną troską i celem jej było widzieć swe dzieci ugruntowane w zasadach wiary. "Wtedy - pisała - będę mogła spokojnie zamknąć oczy..." Rodzice przestrzegali przykazań Bożych i kościelnych i nas do tego od najmłodszych lat wdrażali. Przy pierwszej Komunii świętej, chcąc ustrzec od rozproszeń, a całą uwagę skierować na Boga wstępującego do duszy, nie strojono nas na tę uroczystość w białe sukienki i welony, ale przystępowaliśmy do Stołu Pańskiego w zwykłych, niedzielnych strojach... Każda uroczystość domowa (imieniny, urodziny) była czczona Mszą świętą odprawianą w intencji solenizantki czy solenizanta oraz Komunią świętą... Każdy posiłek poprzedzała modlitwa. Pamiętam też, że na głos dzwonu odmawialiśmy "Anioł Pański". Wychowanie nasze było poważne, roztropne, raczej surowe, choć pełne miłości... Nie pozwalano nam na kaprysy przy jedzeniu. Od dzieciństwa ćwiczono nas w odwadze - wstydem było rozczulać się nad sobą". W dalszym ciągu swej relacji Franciszka podkreśla czynny udział rodziców w organizacjach kościelnych oraz szczególną dobroć i hojność matki wobec ubogich i chorych.
Ma w tych wspomnieniach rodzinnych uprzywilejowane miejsce także Julia, która cieszyła się wyjątkową miłością otoczenia ze względu na miłe, pogodne, serdeczne usposobienie, pogłębiane świadomą pracą nad sobą, jak o tym świadczy zachowana z tych czasów jej korespondencja oraz spostrzeżenia rodzeństwa. Matka nazywała ją "promykiem słonecznym", a Julia przyjęła to określenie za swój program życiowy. W wierszu pod tym właśnie tytułem wyjaśniła, jak ten program rozumie. Chciała - jak promień - ciągle być zależna od swego Boskiego Słońca i chciała swą dobrocią i miłością rozjaśniać życie innym, by w ten sposób prowadzić wszystkich do źródła wszelkiego dobra, do Boga. Właściwie całe życie Julii, późniejszej matki Urszuli Ledóchowskiej, było wierną realizacją tego młodzieńczego programu. Promień zmieniał swoje nasilenie, barwę, zasięg działania, ale zawsze ostatecznie chodziło o to samo: dać Boga ludziom i ludzi oddać Bogu.
W latach spędzonych w domu rodzinnym Julia starała się być promykiem przede wszystkim dla domowników. "Nam młodszym - wspomina jej siostra, Franciszka - była jakby drugą mamusią, pomagając w lekcjach, starając się robić niespodzianki, wymyślając nowe zabawy... Troszczyła się także o dobro duchowe naszej gromadki. W poście czytała nam o Męce Pańskiej. W dniu 1 listopada zapalała mnóstwo świeczek i odmawiała z nami litanię do Wszystkich Świętych... Dała mi książeczkę z różnymi wzniosłymi przykładami, a w wigilię mojej pierwszej Komunii świętej pocieszała mnie, rozpraszając obawy z powodu jakiegoś skrupułu".
W roku 1883 państwo Ledóchowscy decydują się na przeniesienie się z dziećmi do kraju. Zakupili skromną posiadłość ziemską w Lipnicy Murowanej koło Bochni. Podczas przeprowadzki zaginęła skrzynia z rzeczami Julii, a w niej wszystkie pamiątki z dzieciństwa i lat szkolnych. Julia przyjęła stratę ze spokojem budzącym podziw otoczenia. Zajęła się energicznie urządzaniem domu, a ponadto chorymi i ubogimi z okolicznych wiosek. Uczyła chłopców pragnących zostać księżmi. Miała też szczególny dar godzenia zwaśnionych wieśniaków, którzy z uznaniem przyjmowali jej pośrednictwo. Brat Włodzimierz, bardzo ostrożny w sądach, takie o niej pozostawił świadectwo: "Na wszelką biedę i niedolę ludzką miała serce niezmiernie wrażliwe i czułe... Szczególnie chorych i ubogich otaczała swoją opieką i troską: odwiedzała ich po domach, podawała lekarstwa, świadczyła różne usługi, pocieszała..."
W roku 1885 spadł na rodzinę Ledóchowskich wielki cios - śmierć ukochanego ojca. Na kilka godzin przed zgonem ojciec wezwał Julię do siebie, aby pomogła mu przygotować się na tę ważną chwilę.
W dziesięć miesięcy po śmierci ojca Włodzimierz oznajmił matce, że postanowił wstąpić do seminarium w Tarnowie. Julia staje się teraz oparciem i podporą rodziny. Przejmuje zarząd majątku, dogląda prac w polu, wstaje nieraz o czwartej rano, by podołać obowiązkom. Zachowuje przy tym zwykłą pogodę, dobroć, usłużność. Stopniowo wprowadza młodsze siostry w swe obowiązki, bo i w niej odzywa się głos powołania. Od lat wiedział o tym brat Włodzimierz, a umierający ojciec, kiedy Julia wyznała mu swą tajemnicę, pobłogosławił jej z całego serca. Matka początkowo nie znajduje dość sił, by wyrazić zgodę na tę nową rozłąkę. Julia przeżywa kilka miesięcy bolesnej walki i rozdarcia serca. Wreszcie otrzymuje upragnioną zgodę. Bohaterska matka zapisuje w Dzienniku: "Środa, 18 sierpnia 1886. Moja Julcia opuściła nas. Włodzimierz odwiózł ją do urszulanek w Krakowie. Rozstanie z życiem - dla życia. Boże, wspieraj mnie!... A jej dozwól znaleźć spokój duszy na drodze, którą sobie obrała".
W kronice klasztoru urszulanek w Krakowie czytamy: "Dnia 18 sierpnia 1886 roku był telegram od Julci Ledóchowskiej i po kilku godzinach została przyjęta już na dobre do naszego klasztoru. Daj Boże, żeby z niej była święta!"
Julia Ledóchowska wstępowała do klasztoru dobrze przygotowana do pełnienia obowiązków zakonnych poprzednim życiem w rodzinie i osobistym przemyśleniem drogi, na którą wzywał ją Bóg. Na krótko przed przyjazdem do klasztoru tak pisała do swojej przyjaciółki: "Pożegnanie z Lipnicą i moimi będzie dla mnie ciężkie. Na widok Mamy serce mi się ściska, ale potem powraca znów błoga myśl: Mój Jezu, już teraz jestem Twoja na zawsze!"
I dalej snuje Julia refleksje na temat życia, które ją czeka w klasztorze: "Swoisty urok ma dla mnie ślub posłuszeństwa. Wyraża on, jak sądzę, w stopniu najwyższym ideę wolności. Będę posłuszna nie sobie, nie własnym upodobaniom, nie światu ani ludziom, ale Bogu samemu, który przez ludzi będzie mną rozporządzać. Przy takim nastawieniu człowiek poddaje się chętnie i dobrowolnie. Nie będę już żyła dla siebie, ale wyłącznie dla Boga".
Ta wypowiedź Julii była wyrazem nie tylko stanu jej uczuć, ale przede wszystkim usposobienia woli, zawierała zarazem konkretny program działania, któremu pozostanie wierna przez całe swoje długie - bo trwające pięćdziesiąt trzy lata - życie zakonne.
Tymczasem jednak Julia zaczyna zaledwie pierwszy etap formacji zakonnej, tak zwany postulat. Oprócz zajęć ściśle związanych z życiem zakonnym, przygotowuje się równocześnie do egzaminu państwowego i po pewnym czasie uzyskuje dyplom uprawniający do nauczania w szkole. W kilka lat potem przełożeni wyślą ją do Francji, gdzie dopełni kwalifikacji nauczycielskich w zakresie języka francuskiego.
Młoda postulantka wykazywała uzdolnienia także w innych dziedzinach. Dobrze malowała, grała na fortepianie, nieobca jej była znajomość zajęć praktycznych. Wszystkie te umiejętności okazały się bardzo przydatne w zakonie poświęconym głównie nauczaniu i wychowywaniu młodzieży żeńskiej, równocześnie jednak zmuszały Julię do ustawicznej czujności, by otrzymanych z taką hojnością talentów nie przypisywać sobie, ale wyłącznie Bogu. Pokora będzie stale przedmiotem jej pracy wewnętrznej i tę właśnie cnotę obierze jako fundamentalną dla założonego przez siebie w przyszłości Zgromadzenia.
17 kwietnia 1887 roku Julia Ledóchowska rozpoczyna nowy okres formacji zakonnej - nowicjat. Otrzymuje habit i imię zakonne Urszula. Poznaje w tym czasie głębiej podstawowe obowiązki życia zakonnego, zasady ascezy i ścisłego zjednoczenia z Bogiem. Po dwóch latach, 28 kwietnia 1889, składa śluby wieczyste. Szczególnie głęboko zapadają w jej serce słowa kardynała Dunajewskiego, który celebrował uroczystość ślubów: "Pamiętaj, że jesteś jak ten kielich konsekrowany, przeznaczony wyłącznie na służbę Bożą".
Siostra Urszula, włączona przez śluby całkowicie w życie urszulańskiej wspólnoty zakonnej w Krakowie, będzie jej służyła przez prawie dwadzieścia lat, najprzód jako nauczycielka i wychowawczyni uczennic szkoły zakonnej oraz internatu, a następnie przez trzy lata na stanowisku przełożonej.
Wspomnienia byłych wychowanek krakowskich podkreślają jednomyślnie wybitny talent dydaktyczny i wychowawczy siostry, a następnie matki Urszuli. "Nie można było nie umieć - piszą - tego, co wykładała. Głęboką znajomość przedmiotu łączyła z przystępną, interesująca formą wykładu, niezależnie od tego, czy była to lekcja historii sztuki, literatury albo gramatyki francuskiej".
Oprócz lekcji zbiorowych udzielała Matka indywidualnych lekcji malarstwa, a i sama malowała, przeważnie kopiując dzieła wybitnych mistrzów poświęcone tematyce religijnej. Najwięcej jednak troski i zapału wkładała w pracę wychowawczą. Będąc odpowiedzialną przez wiele lat za zorganizowanie opieki nad dziewczętami mieszkającymi w internacie, wywiera głęboki i trwały wpływ na wychowanki. "W pracy swej - podkreślają dawne wychowanki - kładła nacisk na wyrobienie charakteru uczennic, które z całym zaufaniem do niej się garnęły... Intuicyjnie wyczuwały, że je kocha. I nie myliły się, bo dowodem miłości ze strony Matki były nie czcze słowa, ale czyny: głęboka matczyna troskliwość o potrzeby duchowe i materialne dziewcząt powierzonych jej pieczy". "Z pracy w pensjonacie - pisze jedna z byłych wychowanek - mam przed oczyma taki obrazek: w czasie rekreacji siedzą na ziemi młodsze dzieci i rozkosznie się bawią. A matka Urszula wśród nich na niskim stołeczku bawi się jak one. Jest rozpromieniona, śmieje się wesoło - cała oddana obowiązkowi, którym Bogu w danej chwili służyła".
"W pensjonacie dla starszych dziewcząt - pisze dalej ta sama osoba - matka Urszula również doskonale dawała sobie radę, choć nie należałyśmy do charakterów łatwych. Miała wspaniałe podejście do młodzieży: proste, pełne miłości i szacunku dla każdej. Uczennice kochały ją i ceniły prawdziwie głęboko, bo też w ponurych murach zakładu była im słońcem przez uśmiech i radość, jakie wkoło rozsiewała. Widziałyśmy w niej wzór pracy obowiązkowej i pociągający przykład pobożności. W czasie modlitwy jej skupiona postawa mówiła o bliskim zjednoczeniu z Bogiem i o tym, że modlitwa to akt bardzo ważny - to rzeczywista rozmowa ze Stwórcą. Ta miłość Boga objawiała się w praktyce wielką cierpliwością, zadowoleniem ze wszystkiego, umartwieniem, a przede wszystkim ciągłą gotowością do służenia innym z przekreśleniem osobistych planów".
Matka Urszula nie szczędziła wysiłków, by pogłębiać w uczennicach życie religijne, i umiała znaleźć odpowiednie do tego środki, takie jak na przykład praca w Sodalicji Mariańskiej, przygotowywanie uroczystych akademii religijnych czy krótkich rozmyślań wieczornych dla dziewcząt, które odczuwały ich potrzebę. Mimo licznych obowiązków i widocznego nieraz przemęczenia znajdowała zawsze czas na rozmowy indywidualne z dziewczętami. Wiele z nich zasięgało rad Matki do końca jej życia, a także po jej śmierci powierzało swoje kłopoty, jak świadczą o tym liczne podziękowania i opisy doznanych łask.
W roku 1904 matka Urszula zostaje obrana przełożoną domu w Krakowie. "Dla sióstr - wspominają urszulanki krakowskie - była na stanowisku przełożonej cierpliwa i wyrozumiała. Stanowczość jej łączyła się ze słodyczą i łagodnością. Specjalnie zajęła się zakonnicami w podeszłym wieku i chorymi. Niczego dla nich nie żałowała. Często je odwiedzała, pocieszała w chorobie. Dla wszystkich była bardzo dobra".
Jako przełożona przeprowadza matka Urszula - za zgodą władz kościelnych i zakonnych - ważną zmianę: przystosowanie Konstytucji zakonnych, zwłaszcza przepisów o klauzurze, do potrzeb pracy apostolskiej. Był to powrót do pierwotnej myśli założycielki urszulanek, świętej Anieli Merici, żyjącej w XVI wieku, która pragnęła, aby siostry przyczyniały się do odnowy moralnej i religijnej swego środowiska przez przykład życia i czynną miłość bliźniego.
Inną ważną pracą apostolską podjętą w tym czasie przez matkę Urszulę było zorganizowanie przy klasztorze internatu dla studentek, a następnie założenie pierwszej w Polsce Sodalicji Mariańskiej dla akademiczek. W owym czasie była to inicjatywa pionierska, ponieważ społeczeństwo odnosiło się z dużą rezerwą do młodych kobiet pragnących się usamodzielnić, zdobyć wykształcenie i zawód, co wiązało się często z koniecznością przebywania poza domem rodzinnym.
W 1907 roku wpłynęła do wspólnoty urszulańskiej w Krakowie dość niezwykła propozycja. Ksiądz prałat Konstanty Budkiewicz, proboszcz parafii Św. Katarzyny w Petersburgu, zwrócił się z prośbą o przysłanie tam kilku sióstr dla objęcia kierownictwa internatu przy gimnazjum dla dziewcząt, przeważnie Polek.
Po zasięgnięciu opinii ówczesnego papieża Piusa X, który bardzo przychylnie odniósł się do tego pomysłu, po dojrzałym rozważeniu sprawy z radą zakonną i miejscowymi władzami kościelnymi - matka Urszula wysłała do Petersburga odpowiedź pozytywną. Ta decyzja otworzyła nowy rozdział w życiu matki Urszuli, a zarazem w historii polskich urszulanek.
Julia Ledóchowska wstępowała do klasztoru dobrze przygotowana do pełnienia obowiązków zakonnych poprzednim życiem w rodzinie i osobistym przemyśleniem drogi, na którą wzywał ją Bóg. Na krótko przed przyjazdem do klasztoru tak pisała do swojej przyjaciółki: "Pożegnanie z Lipnicą i moimi będzie dla mnie ciężkie. Na widok Mamy serce mi się ściska, ale potem powraca znów błoga myśl: Mój Jezu, już teraz jestem Twoja na zawsze!"
I dalej snuje Julia refleksje na temat życia, które ją czeka w klasztorze: "Swoisty urok ma dla mnie ślub posłuszeństwa. Wyraża on, jak sądzę, w stopniu najwyższym ideę wolności. Będę posłuszna nie sobie, nie własnym upodobaniom, nie światu ani ludziom, ale Bogu samemu, który przez ludzi będzie mną rozporządzać. Przy takim nastawieniu człowiek poddaje się chętnie i dobrowolnie. Nie będę już żyła dla siebie, ale wyłącznie dla Boga".
Ta wypowiedź Julii była wyrazem nie tylko stanu jej uczuć, ale przede wszystkim usposobienia woli, zawierała zarazem konkretny program działania, któremu pozostanie wierna przez całe swoje długie - bo trwające pięćdziesiąt trzy lata - życie zakonne.
Tymczasem jednak Julia zaczyna zaledwie pierwszy etap formacji zakonnej, tak zwany postulat. Oprócz zajęć ściśle związanych z życiem zakonnym, przygotowuje się równocześnie do egzaminu państwowego i po pewnym czasie uzyskuje dyplom uprawniający do nauczania w szkole. W kilka lat potem przełożeni wyślą ją do Francji, gdzie dopełni kwalifikacji nauczycielskich w zakresie języka francuskiego.
Młoda postulantka wykazywała uzdolnienia także w innych dziedzinach. Dobrze malowała, grała na fortepianie, nieobca jej była znajomość zajęć praktycznych. Wszystkie te umiejętności okazały się bardzo przydatne w zakonie poświęconym głównie nauczaniu i wychowywaniu młodzieży żeńskiej, równocześnie jednak zmuszały Julię do ustawicznej czujności, by otrzymanych z taką hojnością talentów nie przypisywać sobie, ale wyłącznie Bogu. Pokora będzie stale przedmiotem jej pracy wewnętrznej i tę właśnie cnotę obierze jako fundamentalną dla założonego przez siebie w przyszłości Zgromadzenia.
17 kwietnia 1887 roku Julia Ledóchowska rozpoczyna nowy okres formacji zakonnej - nowicjat. Otrzymuje habit i imię zakonne Urszula. Poznaje w tym czasie głębiej podstawowe obowiązki życia zakonnego, zasady ascezy i ścisłego zjednoczenia z Bogiem. Po dwóch latach, 28 kwietnia 1889, składa śluby wieczyste. Szczególnie głęboko zapadają w jej serce słowa kardynała Dunajewskiego, który celebrował uroczystość ślubów: "Pamiętaj, że jesteś jak ten kielich konsekrowany, przeznaczony wyłącznie na służbę Bożą".
Siostra Urszula, włączona przez śluby całkowicie w życie urszulańskiej wspólnoty zakonnej w Krakowie, będzie jej służyła przez prawie dwadzieścia lat, najprzód jako nauczycielka i wychowawczyni uczennic szkoły zakonnej oraz internatu, a następnie przez trzy lata na stanowisku przełożonej.
Wspomnienia byłych wychowanek krakowskich podkreślają jednomyślnie wybitny talent dydaktyczny i wychowawczy siostry, a następnie matki Urszuli. "Nie można było nie umieć - piszą - tego, co wykładała. Głęboką znajomość przedmiotu łączyła z przystępną, interesująca formą wykładu, niezależnie od tego, czy była to lekcja historii sztuki, literatury albo gramatyki francuskiej".
Oprócz lekcji zbiorowych udzielała Matka indywidualnych lekcji malarstwa, a i sama malowała, przeważnie kopiując dzieła wybitnych mistrzów poświęcone tematyce religijnej. Najwięcej jednak troski i zapału wkładała w pracę wychowawczą. Będąc odpowiedzialną przez wiele lat za zorganizowanie opieki nad dziewczętami mieszkającymi w internacie, wywiera głęboki i trwały wpływ na wychowanki. "W pracy swej - podkreślają dawne wychowanki - kładła nacisk na wyrobienie charakteru uczennic, które z całym zaufaniem do niej się garnęły... Intuicyjnie wyczuwały, że je kocha. I nie myliły się, bo dowodem miłości ze strony Matki były nie czcze słowa, ale czyny: głęboka matczyna troskliwość o potrzeby duchowe i materialne dziewcząt powierzonych jej pieczy". "Z pracy w pensjonacie - pisze jedna z byłych wychowanek - mam przed oczyma taki obrazek: w czasie rekreacji siedzą na ziemi młodsze dzieci i rozkosznie się bawią. A matka Urszula wśród nich na niskim stołeczku bawi się jak one. Jest rozpromieniona, śmieje się wesoło - cała oddana obowiązkowi, którym Bogu w danej chwili służyła".
"W pensjonacie dla starszych dziewcząt - pisze dalej ta sama osoba - matka Urszula również doskonale dawała sobie radę, choć nie należałyśmy do charakterów łatwych. Miała wspaniałe podejście do młodzieży: proste, pełne miłości i szacunku dla każdej. Uczennice kochały ją i ceniły prawdziwie głęboko, bo też w ponurych murach zakładu była im słońcem przez uśmiech i radość, jakie wkoło rozsiewała. Widziałyśmy w niej wzór pracy obowiązkowej i pociągający przykład pobożności. W czasie modlitwy jej skupiona postawa mówiła o bliskim zjednoczeniu z Bogiem i o tym, że modlitwa to akt bardzo ważny - to rzeczywista rozmowa ze Stwórcą. Ta miłość Boga objawiała się w praktyce wielką cierpliwością, zadowoleniem ze wszystkiego, umartwieniem, a przede wszystkim ciągłą gotowością do służenia innym z przekreśleniem osobistych planów".
Matka Urszula nie szczędziła wysiłków, by pogłębiać w uczennicach życie religijne, i umiała znaleźć odpowiednie do tego środki, takie jak na przykład praca w Sodalicji Mariańskiej, przygotowywanie uroczystych akademii religijnych czy krótkich rozmyślań wieczornych dla dziewcząt, które odczuwały ich potrzebę. Mimo licznych obowiązków i widocznego nieraz przemęczenia znajdowała zawsze czas na rozmowy indywidualne z dziewczętami. Wiele z nich zasięgało rad Matki do końca jej życia, a także po jej śmierci powierzało swoje kłopoty, jak świadczą o tym liczne podziękowania i opisy doznanych łask.
W roku 1904 matka Urszula zostaje obrana przełożoną domu w Krakowie. "Dla sióstr - wspominają urszulanki krakowskie - była na stanowisku przełożonej cierpliwa i wyrozumiała. Stanowczość jej łączyła się ze słodyczą i łagodnością. Specjalnie zajęła się zakonnicami w podeszłym wieku i chorymi. Niczego dla nich nie żałowała. Często je odwiedzała, pocieszała w chorobie. Dla wszystkich była bardzo dobra".
Jako przełożona przeprowadza matka Urszula - za zgodą władz kościelnych i zakonnych - ważną zmianę: przystosowanie Konstytucji zakonnych, zwłaszcza przepisów o klauzurze, do potrzeb pracy apostolskiej. Był to powrót do pierwotnej myśli założycielki urszulanek, świętej Anieli Merici, żyjącej w XVI wieku, która pragnęła, aby siostry przyczyniały się do odnowy moralnej i religijnej swego środowiska przez przykład życia i czynną miłość bliźniego.
Inną ważną pracą apostolską podjętą w tym czasie przez matkę Urszulę było zorganizowanie przy klasztorze internatu dla studentek, a następnie założenie pierwszej w Polsce Sodalicji Mariańskiej dla akademiczek. W owym czasie była to inicjatywa pionierska, ponieważ społeczeństwo odnosiło się z dużą rezerwą do młodych kobiet pragnących się usamodzielnić, zdobyć wykształcenie i zawód, co wiązało się często z koniecznością przebywania poza domem rodzinnym.
W 1907 roku wpłynęła do wspólnoty urszulańskiej w Krakowie dość niezwykła propozycja. Ksiądz prałat Konstanty Budkiewicz, proboszcz parafii Św. Katarzyny w Petersburgu, zwrócił się z prośbą o przysłanie tam kilku sióstr dla objęcia kierownictwa internatu przy gimnazjum dla dziewcząt, przeważnie Polek.
Po zasięgnięciu opinii ówczesnego papieża Piusa X, który bardzo przychylnie odniósł się do tego pomysłu, po dojrzałym rozważeniu sprawy z radą zakonną i miejscowymi władzami kościelnymi - matka Urszula wysłała do Petersburga odpowiedź pozytywną. Ta decyzja otworzyła nowy rozdział w życiu matki Urszuli, a zarazem w historii polskich urszulanek.
31 lipca 1907 roku matka Urszula Ledóchowska, umocniona specjalnym błogosławieństwem Piusa X, u którego miała prywatną audiencję, żegna się ze swą wspólnotą w Krakowie i wyjeżdża do Petersburga. Na razie towarzyszy jej tylko jedna postulantka. Potem miało dojechać jeszcze kilka sióstr, przeznaczonych do pracy w internacie gimnazjum żeńskiego przy parafii Św. Katarzyny. Siostry wyjeżdżają w skromnym stroju świeckim, bo w Rosji carskiej życie zakonne było oficjalnie zabronione. Ojciec święty Pius X dał na to z łatwością pozwolenie, mówiąc z uśmiechem: "Niech się ubiorą choćby w różowe sukienki, byleby pracowały dla dobra dusz".
W Petersburgu czekało na matkę Urszulę wiele trudnych do załatwienia spraw. Stan finansowy internatu, za który siostry wzięły na siebie odpowiedzialność, był opłakany; wychowawcy i nauczyciele - źle usposobieni do ubranych po świecku zakonnic; dziewczęta - nieufne, bo od miesięcy straszone mającymi tu przyjechać wychowawczyniami, które wreszcie miały nauczyć je pobożności i moresu. Dodatkową trudnością dla świeżo przybyłych okazała się nieznajomość miejscowych ludzi i stosunków, a przede wszystkim nieznajomość języka rosyjskiego, ponadto kłopotliwa konieczność ukrywania swej tożsamości zakonnej, przynajmniej w kontaktach urzędowych. Matka Urszula nie zraża się jednak trudnościami, przekonana, że Bóg chce, aby urszulanki objęły tę niemalże misyjną placówkę.
Stosunkowo łatwo poszło z dziewczętami. Jedna z nich przekazała nam wrażenia z pierwszego spotkania z Matką. Oto jej relacja: "Zbuntowane czekałyśmy w dużej sali na naszą nową i srogą - jak nas uprzedzono - wychowawczynię. Tymczasem weszła pogodna i miła osoba, ogarnęła nas życzliwym spojrzeniem i z uśmiechem powiedziała: "No, to od teraz będziemy tworzyły jedną rodzinę". Otoczyłyśmy Matkę. Prysnęły pierwsze lody, choć niektóre wzięły sobie za punkt honoru, żeby nie zmieniać poprzedniej postawy - stopniowo jednak i one ulegały". Także grono nauczycielskie nabierało zaufania do Matki i po pewnym czasie kilka nauczycielek, a wśród nich przełożona pensji, powiększyło wspólnotę sióstr, oczywiście w największej tajemnicy.
Matka Urszula zabrała się z całą energią do pracy. A miała jej niemało. Przejmuje w swoje ręce administrację internatu. Udziela lekcji języka francuskiego w gimnazjum, co zbliża ją do wychowanek, a jednocześnie zasila skromną kasę zakonną. Uczy się intensywnie języka rosyjskiego, aby uzyskać pełne prawa nauczycielskie. Najwięcej jednak czasu poświęca młodzieży. Przeprowadza konieczne zmiany w internacie. Stara się o poprawę warunków mieszkaniowych i higienicznych, o zapewnienie odpowiednich rozrywek kulturalnych, wprowadzając równocześnie powoli i dyskretnie coraz więcej karności i porządku w życie rozhukanej gromady. Jak w Krakowie, tak i tutaj opiera pracę wychowawczą na budzeniu w wychowankach potrzeby Boga. "Wiedziałam z doświadczenia - pisała - że nikt nie potrafi lepiej tchnąć w wychowanie tego ciepła Bożego, jak Pan serc ludzkich, Chrystus".
Dlatego też wkrótce na terenie zakładu powstaje mała, ale miło urządzona kaplica, która staje się ośrodkiem życia religijnego domu. Dużą rolę w pogłębianiu kontaktu z Bogiem i w pracy nad sobą odgrywała Sodalicja Mariańska oraz coroczne rekolekcje. Oto, co o swym nawróceniu podczas którychś z takich rekolekcji pisze jedna z dawnych uczennic: "Byłam dzieckiem bardzo trudnym, upartym, samowolnym. Przed przyjazdem matki Ledóchowskiej byłam zagrożona usunięciem z pensji za znęcanie się nad personelem nauczycielskim... Jesienią (1907 roku) Matka objęła internat. Pociągała mnie postać Matki, a jednocześnie nie chciałam się temu poddać. Aż lody pękły podczas rekolekcji. Między naukami księdza i Matka do nas przemawiała. W jakże inny sposób niż dotychczasowe nasze kierowniczki! Mówiła o miłości Boga, o Jego miłosierdziu, o wielkim szczęściu człowieka, że może Bogu służyć... I - pamiętam - po jednej takiej konferencji... udałam się do Matki. Zajęła się moją osobą z całą ofiarnością... Po raz pierwszy przekonałam się, że sprawy duszy są sprawami ważnymi, którymi warto i trzeba się zainteresować. Matka zdobyła moje zaufanie, i to - na zawsze".
Inna wychowanka z czasów petersburskich pisze: "Matka Urszula nie narzucała nam praktyk pobożnych ani ascetycznych. Mówiła tylko, czym można sprawić przyjemność Panu Jezusowi, jak Mu okazać miłość, jak Go przeprosić. I to wszystko wydawało się takie potrzebne, że z własnej woli zaczynałyśmy dawać wszystko, na co nas było stać".
Z czasem matka Urszula objęła swą gorliwością apostolską także osoby spoza terenu szkoły. Założyła i prowadziła Sodalicję Mariańską dla pań i studentek w mieście, otworzyła internat dla akademiczek, dając im równocześnie możność zarobkowania przez udzielanie korepetycji i lekcji w gimnazjum. Nawiązała serdeczne stosunki z katoliczkami Rosjankami i zabiegała o pozwolenie na urządzanie dla nich nabożeństw w języku rosyjskim.
W 1910 roku Matka podejmuje nową śmiałą inicjatywę, otwiera nad Zatoką Fińską prywatne gimnazjum żeńskie w uroczej miejscowości, którą nazwała Merentähti - Gwiazda Morza. Liczyła, że będzie tu mogła z całą swobodą realizować program wychowania katolickiego i patriotycznego, zapewnić dziewczętom wypoczynek wakacyjny w dobrych warunkach klimatycznych, a jednocześnie prowadzić nowicjat dla zgłaszających się coraz liczniej kandydatek. "Atmosfera w domu była przemiła - pisze jedna z sióstr. Dzieci zżyte z nami i między sobą. Matka zajmowała się wszystkim. Wszędzie czuło się jej troskę".
Dobrze było przebywającym tu dziewczętom i zostało im z tego okresu wspomnienie pożytecznie i radośnie przeżywanych dni, a także głębokie przekonanie, że człowiek oddany prawdziwie Bogu potrafi też wnieść wiele szczęścia w życie innych ludzi.
Prawda ta znajdowała potwierdzenie nie tylko w stosunku Matki do sióstr i uczennic, ale również w jej serdecznym zajęciu się okolicznymi wieśniakami - Finami, oficjalnie luteranami, a w rzeczywistości zupełnie pozbawionych opieki religijnej. Matka Urszula nauczyła się ich trudnego języka, przetłumaczyła na język fiński katechizm katolicki i wiele pieśni religijnych, otworzyła szeroko kaplicę zakonną, którą wkrótce trzeba było rozbudować ze względu na duży napływ Finów na Mszę świętą i nabożeństwa. Wymagała też od sióstr, aby nauczyły się przynajmniej pieśni i wspólnie odmawianych modlitw w języku miejscowym, który wprowadziła do nabożeństw paraliturgicznych. Ponieważ w promieniu 35 wiorst nie było żadnego lekarza, sprowadziła z Petersburga pielęgniarkę do posługi chorym.
Uczennice miały także swój udział w pracy na rzecz fińskich wieśniaków: szyły odzież, pomagały w urządzaniu gwiazdki i choinki, uczestniczyły w cotygodniowych próbach śpiewów z Finami. Słowem, była to akcja, którą dziś nazwalibyśmy ekumeniczną, a którą Matka uważała po prostu za odpowiedź na pełną bólu skargę Chrystusa: "Żal mi tego ludu".
Działalność Matki, choć prowadzona przede wszystkim na polu religijnym i charytatywnym, ściągała już od dawna uwagę władz carskich, a następnie spowodowała rewizje, oskarżenia, prześladowania.
Z chwilą wybuchu pierwszej wojny światowej władze carskie nakazują matce Urszuli bezapelacyjne opuszczenie granic imperium rosyjskiego. Był to cios dla całego dzieła, które wreszcie po wielu trudnościach zaczęło pomyślnie się rozwijać i rokowało jak najlepsze nadzieje. Matka postanowiła pojechać na razie do zupełnie nie znanej sobie Szwecji, bo stamtąd mogła łatwiej utrzymywać kontakty z siostrami zakonnymi w Petersburgu. Było ich już dwadzieścia cztery, w tym kilka nowicjuszek i postulantek, za których duchowy rozwój i zakonny Matka czuła się osobiście odpowiedzialna. W Kronice Zgromadzenia czytamy: "31 sierpnia 1914 roku. Dzień bardzo smutny, ale spokojny... Rozstanie matki z dziećmi... to było naprawdę rozdarcie serca".
A jednak nad wszystkim górowało Chrystusowe: "Ojcze! Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!"
W Petersburgu czekało na matkę Urszulę wiele trudnych do załatwienia spraw. Stan finansowy internatu, za który siostry wzięły na siebie odpowiedzialność, był opłakany; wychowawcy i nauczyciele - źle usposobieni do ubranych po świecku zakonnic; dziewczęta - nieufne, bo od miesięcy straszone mającymi tu przyjechać wychowawczyniami, które wreszcie miały nauczyć je pobożności i moresu. Dodatkową trudnością dla świeżo przybyłych okazała się nieznajomość miejscowych ludzi i stosunków, a przede wszystkim nieznajomość języka rosyjskiego, ponadto kłopotliwa konieczność ukrywania swej tożsamości zakonnej, przynajmniej w kontaktach urzędowych. Matka Urszula nie zraża się jednak trudnościami, przekonana, że Bóg chce, aby urszulanki objęły tę niemalże misyjną placówkę.
Stosunkowo łatwo poszło z dziewczętami. Jedna z nich przekazała nam wrażenia z pierwszego spotkania z Matką. Oto jej relacja: "Zbuntowane czekałyśmy w dużej sali na naszą nową i srogą - jak nas uprzedzono - wychowawczynię. Tymczasem weszła pogodna i miła osoba, ogarnęła nas życzliwym spojrzeniem i z uśmiechem powiedziała: "No, to od teraz będziemy tworzyły jedną rodzinę". Otoczyłyśmy Matkę. Prysnęły pierwsze lody, choć niektóre wzięły sobie za punkt honoru, żeby nie zmieniać poprzedniej postawy - stopniowo jednak i one ulegały". Także grono nauczycielskie nabierało zaufania do Matki i po pewnym czasie kilka nauczycielek, a wśród nich przełożona pensji, powiększyło wspólnotę sióstr, oczywiście w największej tajemnicy.
Matka Urszula zabrała się z całą energią do pracy. A miała jej niemało. Przejmuje w swoje ręce administrację internatu. Udziela lekcji języka francuskiego w gimnazjum, co zbliża ją do wychowanek, a jednocześnie zasila skromną kasę zakonną. Uczy się intensywnie języka rosyjskiego, aby uzyskać pełne prawa nauczycielskie. Najwięcej jednak czasu poświęca młodzieży. Przeprowadza konieczne zmiany w internacie. Stara się o poprawę warunków mieszkaniowych i higienicznych, o zapewnienie odpowiednich rozrywek kulturalnych, wprowadzając równocześnie powoli i dyskretnie coraz więcej karności i porządku w życie rozhukanej gromady. Jak w Krakowie, tak i tutaj opiera pracę wychowawczą na budzeniu w wychowankach potrzeby Boga. "Wiedziałam z doświadczenia - pisała - że nikt nie potrafi lepiej tchnąć w wychowanie tego ciepła Bożego, jak Pan serc ludzkich, Chrystus".
Dlatego też wkrótce na terenie zakładu powstaje mała, ale miło urządzona kaplica, która staje się ośrodkiem życia religijnego domu. Dużą rolę w pogłębianiu kontaktu z Bogiem i w pracy nad sobą odgrywała Sodalicja Mariańska oraz coroczne rekolekcje. Oto, co o swym nawróceniu podczas którychś z takich rekolekcji pisze jedna z dawnych uczennic: "Byłam dzieckiem bardzo trudnym, upartym, samowolnym. Przed przyjazdem matki Ledóchowskiej byłam zagrożona usunięciem z pensji za znęcanie się nad personelem nauczycielskim... Jesienią (1907 roku) Matka objęła internat. Pociągała mnie postać Matki, a jednocześnie nie chciałam się temu poddać. Aż lody pękły podczas rekolekcji. Między naukami księdza i Matka do nas przemawiała. W jakże inny sposób niż dotychczasowe nasze kierowniczki! Mówiła o miłości Boga, o Jego miłosierdziu, o wielkim szczęściu człowieka, że może Bogu służyć... I - pamiętam - po jednej takiej konferencji... udałam się do Matki. Zajęła się moją osobą z całą ofiarnością... Po raz pierwszy przekonałam się, że sprawy duszy są sprawami ważnymi, którymi warto i trzeba się zainteresować. Matka zdobyła moje zaufanie, i to - na zawsze".
Inna wychowanka z czasów petersburskich pisze: "Matka Urszula nie narzucała nam praktyk pobożnych ani ascetycznych. Mówiła tylko, czym można sprawić przyjemność Panu Jezusowi, jak Mu okazać miłość, jak Go przeprosić. I to wszystko wydawało się takie potrzebne, że z własnej woli zaczynałyśmy dawać wszystko, na co nas było stać".
Z czasem matka Urszula objęła swą gorliwością apostolską także osoby spoza terenu szkoły. Założyła i prowadziła Sodalicję Mariańską dla pań i studentek w mieście, otworzyła internat dla akademiczek, dając im równocześnie możność zarobkowania przez udzielanie korepetycji i lekcji w gimnazjum. Nawiązała serdeczne stosunki z katoliczkami Rosjankami i zabiegała o pozwolenie na urządzanie dla nich nabożeństw w języku rosyjskim.
W 1910 roku Matka podejmuje nową śmiałą inicjatywę, otwiera nad Zatoką Fińską prywatne gimnazjum żeńskie w uroczej miejscowości, którą nazwała Merentähti - Gwiazda Morza. Liczyła, że będzie tu mogła z całą swobodą realizować program wychowania katolickiego i patriotycznego, zapewnić dziewczętom wypoczynek wakacyjny w dobrych warunkach klimatycznych, a jednocześnie prowadzić nowicjat dla zgłaszających się coraz liczniej kandydatek. "Atmosfera w domu była przemiła - pisze jedna z sióstr. Dzieci zżyte z nami i między sobą. Matka zajmowała się wszystkim. Wszędzie czuło się jej troskę".
Dobrze było przebywającym tu dziewczętom i zostało im z tego okresu wspomnienie pożytecznie i radośnie przeżywanych dni, a także głębokie przekonanie, że człowiek oddany prawdziwie Bogu potrafi też wnieść wiele szczęścia w życie innych ludzi.
Prawda ta znajdowała potwierdzenie nie tylko w stosunku Matki do sióstr i uczennic, ale również w jej serdecznym zajęciu się okolicznymi wieśniakami - Finami, oficjalnie luteranami, a w rzeczywistości zupełnie pozbawionych opieki religijnej. Matka Urszula nauczyła się ich trudnego języka, przetłumaczyła na język fiński katechizm katolicki i wiele pieśni religijnych, otworzyła szeroko kaplicę zakonną, którą wkrótce trzeba było rozbudować ze względu na duży napływ Finów na Mszę świętą i nabożeństwa. Wymagała też od sióstr, aby nauczyły się przynajmniej pieśni i wspólnie odmawianych modlitw w języku miejscowym, który wprowadziła do nabożeństw paraliturgicznych. Ponieważ w promieniu 35 wiorst nie było żadnego lekarza, sprowadziła z Petersburga pielęgniarkę do posługi chorym.
Uczennice miały także swój udział w pracy na rzecz fińskich wieśniaków: szyły odzież, pomagały w urządzaniu gwiazdki i choinki, uczestniczyły w cotygodniowych próbach śpiewów z Finami. Słowem, była to akcja, którą dziś nazwalibyśmy ekumeniczną, a którą Matka uważała po prostu za odpowiedź na pełną bólu skargę Chrystusa: "Żal mi tego ludu".
Działalność Matki, choć prowadzona przede wszystkim na polu religijnym i charytatywnym, ściągała już od dawna uwagę władz carskich, a następnie spowodowała rewizje, oskarżenia, prześladowania.
Z chwilą wybuchu pierwszej wojny światowej władze carskie nakazują matce Urszuli bezapelacyjne opuszczenie granic imperium rosyjskiego. Był to cios dla całego dzieła, które wreszcie po wielu trudnościach zaczęło pomyślnie się rozwijać i rokowało jak najlepsze nadzieje. Matka postanowiła pojechać na razie do zupełnie nie znanej sobie Szwecji, bo stamtąd mogła łatwiej utrzymywać kontakty z siostrami zakonnymi w Petersburgu. Było ich już dwadzieścia cztery, w tym kilka nowicjuszek i postulantek, za których duchowy rozwój i zakonny Matka czuła się osobiście odpowiedzialna. W Kronice Zgromadzenia czytamy: "31 sierpnia 1914 roku. Dzień bardzo smutny, ale spokojny... Rozstanie matki z dziećmi... to było naprawdę rozdarcie serca".
A jednak nad wszystkim górowało Chrystusowe: "Ojcze! Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!"
Dnia 2 września 1914 roku - po dwudziestogodzinnej podróży statkiem - wydalona z granic Rosji matka Ledóchowska dobiła do stolicy Szwecji, Sztokholmu. Jest zupełnie sama. Nie zna tu nikogo. Dzięki życzliwości ojców jezuitów znalazła mieszkanie u solidnej rodziny katolickiej w zamian za udzielanie lekcji języka francuskiego. Potem zaczęła również uczyć w żeńskiej szkole zakonnej i przy niej zamieszkała. Czas wypełniała modlitwą, pracą nauczycielską, intensywną nauką języka szwedzkiego oraz codzienną korespondencją z siostrami zakonnymi pozostałymi w Petersburgu, by w ten sposób zastąpić im swoją wśród nich fizyczną nieobecność.
"Jeszcze dziś uwierzyć nie mogę - pisze we wrześniu 1914 roku do sióstr w Petersburgu - że jestem tu, w obcym mieście, tak daleko od moich dzieci. To wszystko jak czarny, straszny sen. Ale - jak Bóg chce! Ciągle, ciągle to powtarzam, choć chwilami strasznie ciężko". W Kronice Zgromadzenia doda znamienne wyjaśnienie: "Żyłam w wiecznym strachu, że i Szwecję wciągną do wojny, kilka razy już było blisko tego, a wtedy co? Zupełnie odcięta od moich sióstr! To była czarna chmura, która nade mną wisiała". Wkrótce jednak otrząsa się z przygnębienia. Z właściwą sobie prostotą pisze w liście z grudnia 1914 roku do brata Włodzimierza, swego powiernika i doradcy: "Wstyd mi, że dotychczas nie cierpiałam tak, jak trzeba, i taki mam strach, że Pan Jezus odbierze krzyż widząc, żem taki tchórz... Ale już powiedziałam Panu Bogu, że tak nie będzie. Przecież cierpliwie znosząc krzyż mogę wysłużyć łaskę świętości dla swoich, dla siebie, łaskę pociechy dla tych, co cierpią, a ich tak dużo w świecie! Więc trzeba być mądrzejszą, a nie takim dużym osłem jak ja - i będzie dobrze!"
Matka Urszula nie upada na duchu, rozgląda się dookoła siebie i widzi ogrom nieszczęść i bólu. Nawiązuje coraz liczniejsze kontakty z Polakami, których wojna odcięła od kraju. "Przychodzą do mnie ludzie - pisze do sióstr - często tacy, co potrzebują pomocy i serca. I Żydka przyjaciela mam takiego, co jest też bardzo biedny, w moim rodzaju. Tak ich wszystkich rozumiem i cieszę się, że choć komuś trochę ulgi przynieść mogę".
Poznaje również Matka w tym czasie lepiej środowisko szwedzkie. Zaledwie w kilka miesięcy po przyjeździe zakłada Sodalicję Mariańską dla pań i prowadzi dla nich rekolekcje. W roku 1916 zacznie wydawać miesięcznik pod znamiennym tytułem "Promyki słoneczne" - jedyne wówczas czasopismo katolickie w Szwecji. Początkowo wypełnia je artykułami własnego autorstwa, z biegiem czasu zwerbuje grono stałych współpracowników.
Niebawem otworzyło się przed Matką niespodziewanie nowe, szerokie pole pracy. Zaczęło się od rozmowy z Michałem Łempickim, przedstawicielem Generalnego Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, założonego w Szwajcarii z inicjatywy Henryka Sienkiewicza. Chodziło o to, żeby zamożne kraje skandynawskie zmobilizować do pomocy materialnej ludności polskiej oraz do poparcia moralnego i dyplomatycznego sprawy niepodległości Polski. Matka ofiarowała całym serce swe usługi, proponując wygłoszenie konferencji o Polsce dla ludzi z różnych środowisk społecznych. Była przekonana, że bezpośredni kontakt i żywe słowo będą skuteczniejsze niż odezwy pisane. Komitet przyjął ten projekt z entuzjazmem. Wątpliwości, które się potem zrodziły: czy wypada jej, zakonnicy, występować publicznie - rozwiał jej spowiednik. Wszak Ojciec święty wyraźnie wezwał wszystkich ludzi dobrej woli do pomocy udręczonym wojną Polakom, sprawa więc była jasna.
Pierwszy odczyt wygłosiła Matka po francusku 12 kwietnia 1915 roku. Zaproszenia rozesłano do wszystkich ministerstw Szwecji i przedstawicielstw zagranicznych, do całej elity kulturalnej kraju, a nawet do rodziny królewskiej. Przebieg tej imprezy tak opisuje matka Ledóchowska w Historii Zgromadzenia: "Im bliżej dwunastego, tym większy strach mnie ogarniał. Nie myślałam, że to nabierze takiego rozgłosu... Sala pełna, jest Selma Lagerlöf, największa szwedzka pisarka. Ja czekam i serce bije mi strasznie... Wchodzę na salę - parę słów podziękowania za przybycie, parę słów wstępu, potem przeczytanie listu Sienkiewicza, rzut oka na działalność Polski w stosunku do Europy, przedmurze chrześcijaństwa, teraźniejsze spustoszenie, walka bratobójcza, nadzieja lepszej przyszłości i zakończenie tą strofą z Boże coś Polskę: "Jedno Twe słowo, wielki niebios Panie, z prochów nas podnieść znowu będzie zdolne, a gdy zasłużym na Twe ukaranie, obróć nas w prochy, ale w prochy wolne". Im dalej mówiłam - pisze Matka - tym bardziej uciekał strach. Widziałam, że słuchają uważnie, nawet ze wzruszeniem. Po skończonej konferencji bili brawo i dawali pieniądze... Przyszedł wtedy do mnie rosyjski minister, przyniósł 100 rubli i ze łzami w oczach powiedział: "Proszę pani, nie wszyscy jesteśmy tacy". Nazajutrz we wszystkich gazetach artykuły o naszej konferencji, jeden serdeczniejszy od drugiego... Odtąd - dodaje Matka - moje konferencje nie odbierały mi ani snu, ani spokoju, owszem, chętnie mówiłam, bo czułam, że widocznie Bóg dał mi dar słowa".
Zaczyna się teraz dla matki Ledóchowskiej życie bardzo pracowite. Przez prawie trzy lata wygłasza w sześciu językach konferencje o Polsce w wielu miejscowościach Szwecji, Danii i Norwegii. Porusza opinię publiczną i zjednuje ją dla sprawy, zakłada coraz to nowe komitety lokalne, a zebrane tą drogą sumy przesyła do centrali w Vevey, w Szwajcarii. Matka umie jednoczyć ludzi różnych poglądów, wyznań i narodowości wokół jednego celu: pomocy potrzebującym. Zgłosił swoją współpracę miejscowy rabin i arcybiskup protestancki z Uppsali. Najwybitniejszych pisarzy skandynawskich zaangażowała w wydanie dzieła poświęconego kulturze polskiej pt. Polonica. Sama napisała do tej publikacji rozdział poświęcony kultowi Matki Najświętszej w Polsce.
W skromnym mieszkaniu matki Ledóchowskiej zbierają się Polacy reprezentujący różne orientacje i stronnictwa polityczne - od skrajnej prawicy po skrajną lewicę, prowadząc wielogodzinne gorące dyskusje. Na pytanie, za jakim programem ona sama się opowiada, Matka odpowie bez wahania: "Moją polityką jest miłość". I to była najszczersza prawda.
W tym też czasie udało się Matce sprowadzić pozostałe siostry z Rosji do Szwecji i założyć tu Instytut Języków Obcych dla dziewcząt skandynawskich.
W roku 1917 podejmuje Matka jeszcze jedno ważne dzieło: organizuje w Danii dom dla sierot i półsierot po robotnikach polskich, którzy przyjeżdżali do Skandynawii na roboty sezonowe, a wojna odcięła ich od kraju. Dzieci wałęsały się po ulicach miast bez opieki, w najlepszym razie były adoptowane przez protestanckie rodziny i na zawsze stracone dla Kościoła i Ojczyzny. Oto, co o tej nowej pracy pisze jeden z robotników polskich, czynnie włączony w akcję: "Trzeba było zbierać polskie dzieci od Kopenhagi po granicę niemiecką. Matka przyjmowała dzieci chrzczone i niechrzczone, ślubne i nieślubne. Wszystkie były dla niej równe. A mnie wciąż na kumotra wołała".
Kłopotów różnorodnych nie brakowało i Matka nieraz o nich wspomina. W jej liście do brata Włodzimierza czytamy: "Czasem strach ogarnia, ogromny strach. Muszę budować, kupować, a pieniędzy nie ma... Ale trzeba ufać... Ty nie wiesz, jak ja te dzieci kocham i jak pragnę je dla Boga wychować".
Wkrótce dom dziecka stał się także ośrodkiem pracy duszpasterskiej dla dorosłych. Mógł tu polski robotnik usłyszeć kazanie w ojczystym języku, wyspowiadać się, spędzić wieczór wigilijny, znaleźć dobrą radę i pomoc.
I tak samotne wygnanie matki Urszuli, które wydawało się ostateczną klęską wieloletniej pracy, stopniowo zamieniało się w wielkie dzieło miłosierdzia dla tysięcy ludzi. Potwierdziła się w jej życiu prawda, którą z takim przekonaniem głosił święty Paweł: "Miłującym Boga wszystko obraca się na dobro".
Z chwilą zakończenia pierwszej wojny światowej i ogłoszenia Polski niepodległym państwem, oczy i serce matki Urszuli Ledóchowskiej zwracają się ku Ojczyźnie. Tam widzi teraz najważniejsze pole pracy i tam pragnie wrócić z powierzoną jej opiece wspólnotą sióstr i sporą grupą polskich dzieci z Danii. Ówczesny nuncjusz apostolski w Polsce, późniejszy papież Pius XI, przekazał swoją opinię na temat zapoczątkowanego przez matkę Ledóchowską dzieła i dalszych jego losów w takich słowach: "Zostańcie tym, czym Was opatrzność zrobiła". Także urszulanki w Polsce uważały, że Pan Bóg ma wobec matki Urszuli swoje specjalne plany, które ona powinna dalej realizować. W wyniku tych narad - za zgodą Stolicy Świętej - wspólnota urszulańska, której matka Ledóchowska była przełożoną, zostaje przekształcona w Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwanych popularnie szarymi urszulankami. Matka przystosowuje dawne Konstytucje urszulańskie do zadań nowego Zgromadzenia i nowych potrzeb pracy apostolskiej w Kościele i świecie.
Przy opracowywaniu zasad życia zakonnego nowego Zgromadzenia sięga Matka przede wszystkim do Ewangelii i pierwotnej tradycji urszulańskiej. Korzysta też w szerokim zakresie z własnych doświadczeń, obserwacji i przemyśleń, a powodowana gorącą miłością do Kościoła, stara się uwzględnić możliwie wszystkie jego potrzeby i bolączki.
Wieloletnie doświadczenie pracy apostolskiej przekonało Matkę, że ofiarna służba bliźniemu nie wyklucza głębokiego życia wewnętrznego. Przeciwnie, często przyspiesza dojrzałość duchową, stając się skutecznym bodźcem do głębszego zjednoczenia z Bogiem, i to w sposób, jakiego On sam domaga się w Ewangelii, zapewniając: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Poznała też Matka w ciągu lat spędzonych w różnych krajach i środowiskach, że istnieją ogromne tereny pracy apostolskiej dotąd nie tknięte przez kapłanów i zakony. Należy więc znaleźć nowe formy pracy apostolskiej wśród ludzi, którzy nie przyjdą sami do Kościoła. Do takich, którym trzeba było wyjść naprzeciw, należeli fińscy wieśniacy i robotnicy sezonowi w Danii i takich - jak się można było spodziewać - wielu będzie w nowej, powojennej rzeczywistości. Trzeba więc do nich pójść, ale z szeroko otwartymi ramionami i gorącym sercem. Dlatego też Matka z wielkim rozmachem zakreśliła zasięg pracy apostolskiej szarych urszulanek.
Celem Zgromadzenia - według Konstytucji - ma być szerzenie Królestwa Serca Jezusowego na ziemi przez formy działania zmierzające do rozszerzania i pogłębiania wiary, zwłaszcza przez nauczanie i wychowanie oraz przez służbę najbardziej potrzebującym braciom.
Matka zdawała sobie sprawę, że dla realizowania tak rozległych zadań potrzebni są ludzie uformowani przede wszystkim od wewnątrz - przez modlitwę i przyjaźń z Bogiem. Dlatego też Konstytucje przewidują w programie dla szarej urszulanki kilka godzin dziennie na modlitwę. Dynamizm apostolski ma wypływać z kontemplacji Serca Jezusa Konającego, z wsłuchania się w Jego: "Pragnę!" "Jezus - pisze Matka w swym duchowym Testamencie - pragnie dusz, które by Go kochały, które chce zbawiać". Siostry mają całym życiem włączyć się w to zbawcze dzieło. "Niech w sercach waszych - zwraca się do nich Matka w Testamencie - tli się nieustannie święty ogień miłości dusz. Zbawiać dusze, prowadzić je do Jezusa, dać im poznać nieskończoną dobroć Serca Jezusowego - oto ideał, któremu poświęcić się mamy".
Jak w praktyce zapewnić skuteczność działaniu apostolskiemu? Matka odpowiada na to pytanie jednoznacznie i bez niedomówień. "Siostry powinny wiedzieć - czytamy w Konstytucjach Zgromadzenia - że najłatwiej pociąga się dusze do Boga miłością, dobrocią, i poświęceniem bez granic. Niech więc zawsze będą gotowe dobrze czynić innym i służyć im... poświęcając chętnie własną wygodę i przyjemność. Dlatego też, gdy chodzi o niesienie pomocy bliźniemu, niech żadna praca nie wydaje się im za mozolna, żaden trud za wielki, żadna ofiara za ciężka. Idąc za przykładem świętego Pawła, niech płaczą z płaczącymi, weselą się z weselącymi, a zapominając o sobie niech staną się wszystkim dla wszystkich, by prowadzić wszystkich do Chrystusa, do miłości Boskiego Jego Serca".
Celowi apostolskiemu, natchnionemu przez miłość, podporządkowuje Matka wiele innych spraw i przejawów życia zakonnego. Uważa, że dla skutecznego apostolstwa trzeba szukać zbliżenia do człowieka, dla którego się pracuje. Dlatego właśnie uprościła habit, zrezygnowała z welonu. Nie była zwolenniczką stosowania w życiu szarych urszulanek jakichś nadzwyczajnych pokut, praktykowanych nieraz w zakonach mniszych. Zapewniała swoje siostry, że ofiarna, cierpliwa, radosna służba bliźniemu zastąpi wszystkie inne formy pokuty, podobnie jak zastępowała je apostołom. Szare urszulanki mają być zwyczajne, proste, pokorne, "by w ten sposób mogły łatwiej wniknąć wszędzie i pracować wszędzie nad rozszerzaniem Królestwa Serca Jezusowego na ziemi".
Szczególnie mocno podkreślała matka Urszula obowiązek pracy. "Naszym zadaniem - pisała - jest przypomnieć cenę i godność pracy ludzkiej. W czasach, kiedy tyle się pracuje przeciw Bogu, trzeba pokazać, jak można i należy pracować dla Boga. Słowa i hasła już dzisiaj nie starczą, bo się im nie wierzy. Musimy pokazać ofiarnym czynem, że Pan Bóg istnieje i że warto dla Niego się trudzić". Jako zasadę podaje, że każda siostra powinna zarobić swoją pracą nie tylko na własne utrzymanie, ale także na utrzymanie przynajmniej jednego biednego dziecka. Była też przekonana, że włączanie się sióstr w trudy pracy wytwarza płaszczyznę porozumienia i braterstwa z drugim człowiekiem, pozwala zaskarbić sobie jego zaufanie i ośmielić do nawiązania serdecznego kontaktu. Dlatego nie wymagała od kandydatek do Zgromadzenia ani posagu, ani wyprawy, ale wymagała bezwzględnej gotowości do podjęcia każdej pracy, choćby to była praca najniższa w oczach ludzi. Zawsze jednak przypominała: "Im bardziej absorbująca praca zewnętrzna, tym głębszy musi być fundament modlitwy...", "Idź do pracy z Jezusem, pracuj pod Jego okiem - z Nim, w Nim i dla Niego".
Aby jednak codzienny, ofiarny trud był miły Bogu i ludziom, musi być podejmowany ochoczo, z uśmiechem - i to niezależnie od aktualnego samopoczucia. "Nie tak łatwo być słoneczną - pisze Matka do sióstr - gdy niepokój szarpie, gdy ludzie męczą i dręczą, gdy nawał pracy chwilki spokoju nam nie zostawia, gdy choroba podkopuje siły ciała i ból fizyczny i moralny nasz szarpie. Niełatwe to! I tylko dusza zgodna z wolą Bożą, szukająca szczęścia w jasnych regionach Bożych, potrafi mimo wszystko zachować w sobie tę świętą pogodę, to jasne, słoneczne, Boże szczęście". Stała pogoda ducha - zdaniem Matki - jest przejawem prawdziwej miłości Boga i bliźniego, jest siłą, która każe nam zapominać o sobie, by dawać szczęście innym. Jest zarazem jednym z najskuteczniejszych środków apostolstwa, świadczy bowiem o tym, że dobremu Panu się służy, że Bóg jest źródłem szczęścia.
Tak więc matka Ledóchowska nakreśliła w swych pismach jasno zarysowaną sylwetkę zakonnicy-apostołki, ukazując to, co dziś się nazywa ascezą zaangażowania apostolskiego.
Żywy, uosobiony wzór modlitwy i pracy, kontemplacji i apostolstwa widziała matka Urszula w Maryi - Dziewicy i Matce, zasłuchanej w Słowo przy zwiastowaniu, niosącej je w pokornej i radosnej posłudze Elżbiecie i włączonej w ofiarę zbawczą Syna pod Krzyżem. Słowa Maryi: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego" - dała jako hasło Zgromadzeniu i jako osobisty program życia każdej szarej urszulance. A własnym życiem, opromienionym miłością i Bożym szczęściem nawet w największych cierpieniach, pokazywała Matka siostrom, jak program ten można i należy realizować w szarej codzienności.
Przy opracowywaniu zasad życia zakonnego nowego Zgromadzenia sięga Matka przede wszystkim do Ewangelii i pierwotnej tradycji urszulańskiej. Korzysta też w szerokim zakresie z własnych doświadczeń, obserwacji i przemyśleń, a powodowana gorącą miłością do Kościoła, stara się uwzględnić możliwie wszystkie jego potrzeby i bolączki.
Wieloletnie doświadczenie pracy apostolskiej przekonało Matkę, że ofiarna służba bliźniemu nie wyklucza głębokiego życia wewnętrznego. Przeciwnie, często przyspiesza dojrzałość duchową, stając się skutecznym bodźcem do głębszego zjednoczenia z Bogiem, i to w sposób, jakiego On sam domaga się w Ewangelii, zapewniając: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". Poznała też Matka w ciągu lat spędzonych w różnych krajach i środowiskach, że istnieją ogromne tereny pracy apostolskiej dotąd nie tknięte przez kapłanów i zakony. Należy więc znaleźć nowe formy pracy apostolskiej wśród ludzi, którzy nie przyjdą sami do Kościoła. Do takich, którym trzeba było wyjść naprzeciw, należeli fińscy wieśniacy i robotnicy sezonowi w Danii i takich - jak się można było spodziewać - wielu będzie w nowej, powojennej rzeczywistości. Trzeba więc do nich pójść, ale z szeroko otwartymi ramionami i gorącym sercem. Dlatego też Matka z wielkim rozmachem zakreśliła zasięg pracy apostolskiej szarych urszulanek.
Celem Zgromadzenia - według Konstytucji - ma być szerzenie Królestwa Serca Jezusowego na ziemi przez formy działania zmierzające do rozszerzania i pogłębiania wiary, zwłaszcza przez nauczanie i wychowanie oraz przez służbę najbardziej potrzebującym braciom.
Matka zdawała sobie sprawę, że dla realizowania tak rozległych zadań potrzebni są ludzie uformowani przede wszystkim od wewnątrz - przez modlitwę i przyjaźń z Bogiem. Dlatego też Konstytucje przewidują w programie dla szarej urszulanki kilka godzin dziennie na modlitwę. Dynamizm apostolski ma wypływać z kontemplacji Serca Jezusa Konającego, z wsłuchania się w Jego: "Pragnę!" "Jezus - pisze Matka w swym duchowym Testamencie - pragnie dusz, które by Go kochały, które chce zbawiać". Siostry mają całym życiem włączyć się w to zbawcze dzieło. "Niech w sercach waszych - zwraca się do nich Matka w Testamencie - tli się nieustannie święty ogień miłości dusz. Zbawiać dusze, prowadzić je do Jezusa, dać im poznać nieskończoną dobroć Serca Jezusowego - oto ideał, któremu poświęcić się mamy".
Jak w praktyce zapewnić skuteczność działaniu apostolskiemu? Matka odpowiada na to pytanie jednoznacznie i bez niedomówień. "Siostry powinny wiedzieć - czytamy w Konstytucjach Zgromadzenia - że najłatwiej pociąga się dusze do Boga miłością, dobrocią, i poświęceniem bez granic. Niech więc zawsze będą gotowe dobrze czynić innym i służyć im... poświęcając chętnie własną wygodę i przyjemność. Dlatego też, gdy chodzi o niesienie pomocy bliźniemu, niech żadna praca nie wydaje się im za mozolna, żaden trud za wielki, żadna ofiara za ciężka. Idąc za przykładem świętego Pawła, niech płaczą z płaczącymi, weselą się z weselącymi, a zapominając o sobie niech staną się wszystkim dla wszystkich, by prowadzić wszystkich do Chrystusa, do miłości Boskiego Jego Serca".
Celowi apostolskiemu, natchnionemu przez miłość, podporządkowuje Matka wiele innych spraw i przejawów życia zakonnego. Uważa, że dla skutecznego apostolstwa trzeba szukać zbliżenia do człowieka, dla którego się pracuje. Dlatego właśnie uprościła habit, zrezygnowała z welonu. Nie była zwolenniczką stosowania w życiu szarych urszulanek jakichś nadzwyczajnych pokut, praktykowanych nieraz w zakonach mniszych. Zapewniała swoje siostry, że ofiarna, cierpliwa, radosna służba bliźniemu zastąpi wszystkie inne formy pokuty, podobnie jak zastępowała je apostołom. Szare urszulanki mają być zwyczajne, proste, pokorne, "by w ten sposób mogły łatwiej wniknąć wszędzie i pracować wszędzie nad rozszerzaniem Królestwa Serca Jezusowego na ziemi".
Szczególnie mocno podkreślała matka Urszula obowiązek pracy. "Naszym zadaniem - pisała - jest przypomnieć cenę i godność pracy ludzkiej. W czasach, kiedy tyle się pracuje przeciw Bogu, trzeba pokazać, jak można i należy pracować dla Boga. Słowa i hasła już dzisiaj nie starczą, bo się im nie wierzy. Musimy pokazać ofiarnym czynem, że Pan Bóg istnieje i że warto dla Niego się trudzić". Jako zasadę podaje, że każda siostra powinna zarobić swoją pracą nie tylko na własne utrzymanie, ale także na utrzymanie przynajmniej jednego biednego dziecka. Była też przekonana, że włączanie się sióstr w trudy pracy wytwarza płaszczyznę porozumienia i braterstwa z drugim człowiekiem, pozwala zaskarbić sobie jego zaufanie i ośmielić do nawiązania serdecznego kontaktu. Dlatego nie wymagała od kandydatek do Zgromadzenia ani posagu, ani wyprawy, ale wymagała bezwzględnej gotowości do podjęcia każdej pracy, choćby to była praca najniższa w oczach ludzi. Zawsze jednak przypominała: "Im bardziej absorbująca praca zewnętrzna, tym głębszy musi być fundament modlitwy...", "Idź do pracy z Jezusem, pracuj pod Jego okiem - z Nim, w Nim i dla Niego".
Aby jednak codzienny, ofiarny trud był miły Bogu i ludziom, musi być podejmowany ochoczo, z uśmiechem - i to niezależnie od aktualnego samopoczucia. "Nie tak łatwo być słoneczną - pisze Matka do sióstr - gdy niepokój szarpie, gdy ludzie męczą i dręczą, gdy nawał pracy chwilki spokoju nam nie zostawia, gdy choroba podkopuje siły ciała i ból fizyczny i moralny nasz szarpie. Niełatwe to! I tylko dusza zgodna z wolą Bożą, szukająca szczęścia w jasnych regionach Bożych, potrafi mimo wszystko zachować w sobie tę świętą pogodę, to jasne, słoneczne, Boże szczęście". Stała pogoda ducha - zdaniem Matki - jest przejawem prawdziwej miłości Boga i bliźniego, jest siłą, która każe nam zapominać o sobie, by dawać szczęście innym. Jest zarazem jednym z najskuteczniejszych środków apostolstwa, świadczy bowiem o tym, że dobremu Panu się służy, że Bóg jest źródłem szczęścia.
Tak więc matka Ledóchowska nakreśliła w swych pismach jasno zarysowaną sylwetkę zakonnicy-apostołki, ukazując to, co dziś się nazywa ascezą zaangażowania apostolskiego.
Żywy, uosobiony wzór modlitwy i pracy, kontemplacji i apostolstwa widziała matka Urszula w Maryi - Dziewicy i Matce, zasłuchanej w Słowo przy zwiastowaniu, niosącej je w pokornej i radosnej posłudze Elżbiecie i włączonej w ofiarę zbawczą Syna pod Krzyżem. Słowa Maryi: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego" - dała jako hasło Zgromadzeniu i jako osobisty program życia każdej szarej urszulance. A własnym życiem, opromienionym miłością i Bożym szczęściem nawet w największych cierpieniach, pokazywała Matka siostrom, jak program ten można i należy realizować w szarej codzienności.
W początkach sierpnia 1920 roku powstaje pierwszy dom Urszulanek Serca Jezusa Konającego w Pniewach pod Poznaniem. Pieniądze na kupno domu i otaczającego go terenu ofiarował konsul norweski, poruszony sytuacją polskich sierot, które matka Urszula Ledóchowska zabierała ze Skandynawii do dźwigającej się ze zniszczeń wojennych Ojczyzny.
Początki w wolnej Polsce nie były łatwe. Brakowało wszystkiego. Ani państwo, ani społeczeństwo pomóc nie mogły, przeciwnie - same oczekiwały pomocy. Od pierwszej chwili w Pniewach czynny jest dom dla dzieci. Do przywiezionych z Danii dochodzą ciągle nowe, najczęściej sieroty. W kilka tygodni potem zostaje otwarta Szkoła Gospodarstwa Domowego dla dziewcząt. Chodziło o dobre przygotowanie do życia oraz do pracy społecznej w swoim środowisku przyszłych żon i matek. Matka poświęca dużo czasu i serca dziewczętom, a między innymi zakłada dla nich Sodalicję Mariańską. Dla podtrzymania kontaktu z absolwentkami i dalszej ich formacji religijnej i społecznej wydaje od 1924 roku kwartalnik pod tytułem "Dzwonek Św. Olafa", drukowany w nowo powstałej już w tym czasie drukarni Zgromadzenia.
Mimo nawału pracy i stosunkowo wciąż jeszcze zbyt małej jak na ogrom potrzeb liczby sióstr, wprowadziła Matka od początku istnienia domu macierzystego w Pniewach codzienną trzygodzinną adorację Najświętszego Sakramentu dla uczczenia konania Pana Jezusa na krzyżu, wierna zasadzie: im więcej pracy zewnętrznej, tym głębszy musi być fundament modlitwy.
Ogromną radością dla młodej wspólnoty zakonnej były odwiedziny w Pniewach ówczesnego nuncjusza apostolskiego, Achillesa Ratti, późniejszego papieża Piusa XI, który w 1923 zatwierdzi, przyspieszając do maksimum procedurę, Konstytucje nowo powstałego Zgromadzenia.
Wielkim dobrodziejstwem Bożym dla młodego Zgromadzenia było to, że mogło ono przez prawie dwadzieścia lat pozostawać pod bezpośrednim kierownictwem Założycielki i obserwować na przykładzie jej życia, jak powinno się w praktyce realizować zasady, których teoretyczne podstawy wyłożyła w licznych pismach.
Począwszy od 1921 roku zaczynają powstawać coraz to nowe szarourszulańskie placówki, podejmujące prace o dość różnorodnym profilu w zależności od potrzeb środowiska. Mnożą się zwłaszcza domy dziecka, przedszkola, internaty dla niezamożnej młodzieży szkół średnich i akademiczek, kursy kroju i szycia, świetlice, tanie kuchnie, stołówki itp.
Kiedy robotnicza Łódź zaczyna odczuwać dotkliwie brak nauczycieli religii w szkołach podstawowych, matka Ledóchowska na prośbę miejscowego biskupa, Wincentego Tymienieckiego, posyła tam w 1922 roku siostry. Nie zraża się tym, że początkowo brak dla nich w przeludnionym mieście osobnego pomieszczenia. Zamieszkają w czynszowej kamienicy, w takich samych warunkach, w jakich znajdowała się większość łódzkich rodzin. Po paru miesiącach ofiarowano większy lokal, w którym siostry zorganizowały przedszkole dla dzieci robotników i otworzyły internat dla katechetek świeckich, zgłaszających się do pracy spoza Łodzi. Kuria Biskupia powierzyła ich formację dydaktyczną i religijną szarym urszulankom. Już w następnym roku, 1923, zakłada Matka w Łodzi Sodalicję Mariańską, początkowo dla katechetek, a potem także dla nauczycielek innych przedmiotów. Doroczne rekolekcje skupiały w domu sióstr do dwustu nauczycielek, co nie pozostawało bez wpływu na charakter nauczania i formację duchową dziatwy łódzkiej.
Ściśle z pracą katechetyczną związane było prowadzenie Krucjaty Eucharystycznej - organizacji religijnej dla dzieci, przeszczepionej przez Matkę z Francji do Polski w 1925 roku. Uczy ona dzieci kochać Chrystusa Eucharystycznego, z miłości do Niego pracować nad sobą i innych do Niego zbliżać. Duchowym wodzem Krucjaty jest papież. Hasłem: "Króluj nam, Chryste - zawsze i wszędzie!" Dzieci mają pomagać Ojcu świętemu w zdobywaniu wszystkich ludzi dla Jezusa.
Krucjata Eucharystyczna w Polsce miała od początku własny miesięcznik pod nazwą "Orędowniczek" - przeznaczony dla dzieci, oraz kwartalnik "Hostia" - dla instruktorów Krucjaty. Do końca życia Matki każdy numer zawierał artykuły jej pióra. W roku 1939 Krucjata w Polsce zrzesza w swych szeregach już około 200 tysięcy dzieci, a nakład "Orędowniczka" sięga 100 tysięcy egzemplarzy.
Dla dzieci z proletariatu łódzkiego, których nie stać było na spędzenie wakacji poza miastem, organizują siostry kolonie letnie w Kazimierzu pod Łodzią. Także dla nauczycielek urządza się wczasy w malowniczych okolicach Polski, zapewniając uczestniczkom nie tylko wypoczynek, ale i pogłębienie życia religijnego.
Inny teren pracy szarych urszulanek w ośrodkach wielkomiejskich to najuboższe dzielnice - jak na przykład osławiony w dwudziestoleciu międzywojennym warszawski Annopol - zamieszkałe przez nędzarzy gnieżdżących się w ruderach czy barakach. Prowadzi się tam dożywianie, pośredniczy w znalezieniu pracy dla bezrobotnych, pomaga rodzinom wielodzietnym i samotnym matkom, przygotowuje dzieci i dorosłych do sakramentów świętych.
W okresie dwudziestolecia międzywojennego specjalną troską otoczyła matka Ledóchowska polską wieś, zaniedbaną pod wieloma względami, zwłaszcza na kresach wschodnich. Siostry zamieszkują wśród miejscowej ludności, najczęściej tak jak ona - w prostych chatach, prowadzą przedszkola, świetlice, poradnie dla chorych, koła gospodyń, kursy zawodowe, uniwersytety ludowe. W izbie służącej za kaplicę, gdzie znajdował się Przenajświętszy Sakrament, organizują w święta nabożeństwa dla okolicznych osad i katechizację dorosłych. Latem nauka religii odbywała się zazwyczaj na pastwiskach, siostry więc korzystały z rowerów, by dotrzeć do większej liczby tych swoistych punktów katechetycznych. Ksiądz dojeżdżał czasem raz na kilka tygodni z odległego kościoła. Matka opracowuje program rozmieszczenia trójosobowych wspólnot sióstr na tych terenach. Zwraca się z apelem za pośrednictwem radia i prasy do polskich dziewcząt o włączenie się w tę akcję w charakterze świeckich pomocnic. Wybuch drugiej wojny światowej przerywa rozpoczętą już realizację tego śmiało zakrojonego programu.
W 1928 roku zakłada matka Ledóchowska dom Zgromadzenia w Rzymie. Tam również oprócz pracy podjętej w pensjonacie dla studentek spieszą siostry do najuboższych, zamieszkujących przedmieście Rzymu, Primavalle, gdzie setki bezrobotnych, wysiedlonych z centrum miasta, żyło w skrajnej nędzy.
W dwa lata później wyjeżdżają szare urszulanki do Francji z polskimi dziewczętami, które podejmują pracę w tamtejszych fabrykach jedwabiu. Siostry prowadzą internat dla dziewcząt i pracują z nimi w fabryce na tych samych, co one, warunkach.
Matka Urszula snuje ciągle nowe plany głoszenia Ewangelii czynem i słowem po krańce ziemi. Myśli jej ulatują do krajów misyjnych. Zakłada seminarium misyjne dla dziewcząt w Sieradzu, marzy o wysłaniu sióstr do pracy misyjnej w Ameryce Południowej, ale projekt ten zostanie zrealizowany dopiero po drugiej wojnie światowej, gdy nie będzie jej już na tym świecie.
29 maja 1939 roku w Rzymie odchodzi matka Urszula Ledóchowska do umiłowanego Pana po silnym ataku choroby nowotworowej, która od dawna trawiła jej organizm. Mogła powiedzieć za świętym Pawłem: "W dobrych zawodach wystąpiłem. Bieg ukończyłem. Na koniec odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości".
Po ulicach Wiecznego Miasta rozeszła się pogłoska: "Umarła święta!" Przychodzili znajomi i nieznajomi, dostojnicy Kościoła i przedstawiciele dyplomacji, wielcy i mali tego świata. Pocierali różańce, krzyżyki, obrazki o trumnę i mówili, że łatwiej im modlić się do Niej niż za Nią.
Sprawdzianem wartości człowieka i jego osiągnięć jest czas. Z nieubłaganej próby czasu wychodzą zwycięsko tylko prawdziwe wartości. Wolno więc i nam dzisiaj - na zakończenie rozważań poświęconych matce Urszuli Ledóchowskiej - postawić pytanie: co z jej życia i dzieła, co z jej duchowej spuścizny przetrwało próbę czasu i jest aktualne dla nas, ludzi współczesnych.
Matka Ledóchowska umiała przewidywać potrzeby czasów, które nadchodzą, a ta umiejętność wypływała z jej postawy otwartej na Boga, na Jego zbawcze plany i na całą rzeczywistość. Program swego życia i działania ujęła Matka krótko i jasno w następujących słowach: "Służba Boża to modlitwa - najwspanialsza modlitwa to nieustanne zgadzanie się z wolą Bożą. Służba Boża to pokuta - najlepsza, najracjonalniejsza pokuta to ciche, radosne przyjmowanie woli Bożej. Służba Boża to miłość - najczystszy akt miłości to odważne spełnianie woli Bożej zawsze i wszędzie". Umiłowanie woli Bożej rozumiała Matka jako otwarcie oczu i serca na to, czego Bóg żąda teraz i tu, oraz jako wykonanie Bożych życzeń z pełnym zaangażowaniem rozumu, woli i sił.
Dla matki Urszuli podstawowym źródłem poznania Bożych planów była Ewangelia i jej wskazania odczytywane w świetle konkretnych sytuacji życiowych, potrzeb Kościoła i ludzi. Matka zalecała ustawiczne wczytywanie się w Ewangelię i szukanie w niej światła niezawodnego w drodze do pełni człowieczeństwa i pełni życia chrześcijańskiego - do świętości. "Słowa Ewangelii powinny być wyryte w sercach naszych... - pisała. - Słowa Chrystusa są krótkie, jasne, dające wprost światło i siłę, dające świętość. Ewangelia to nasze najlepsze umocnienie... W Ewangelii znajdziemy prostą drogę postępowania. Wpatrujmy się w postać Jezusa, by się nauczyć kochać Go i naśladować".
Opierając się na Ewangelii, na przykładzie Chrystusa i Jego apostołów, oraz na pierwotnej tradycji urszulańskiej dała Matka początek nowemu Zgromadzeniu, dostosowując je możliwie jak najbardziej do wymagań pracy apostolskiej we współczesnym świecie. Z Jezusowego Serca przejęła pragnienie zbawienia wszystkich ludzi i z Niego czerpała siłę, by w dzieło zbawcze włączyć się całym życiem i wszędzie głosić Dobrą Nowinę. Od Jezusa, Nauczyciela i Mistrza, uczyła się również skutecznych metod pracy apostolskiej i wychowawczej, streszczających się w tym zasadniczym wskazaniu zostawionym siostrom zakonnym i chyba nam wszystkim: "Bądźcie dobre, bądźcie bardzo dobre, bądźcie nieskończenie dobre dla wszystkich, bo jak w promieniach słońca otwierają się kwiaty, tak w promieniach dobroci otwierają się serca, bo dobrocią najpewniej serca ludzkie do dobrego Serca Bożego zbliżamy".
Z Ewangelii również odczytała matka Ledóchowska wartość i sens pracy ludzkiej, która z woli samego Stwórcy jest zasadniczym obowiązkiem człowieka. Wyciągnęła z tego pełne konsekwencje: wprowadziła pracę jako ważny obowiązek życia zakonnego, wychowywała do pracy dzieci i młodzież, zachęcała i przygotowywała do niej ubogich z wielkomiejskich przedmieść i polskich wiosek.
Powołując się na przykład Chrystusa-robotnika w Nazarecie i Chrystusa-nauczyciela, całkowicie oddanego misji zleconej Mu przez Ojca, i wpatrzona w życie Matki Najświętszej, zatroskanej o codzienne potrzeby swej rodziny, matka Urszula odważnie stawiała swym wychowankom, zakonnym i świeckim, wymagania uczciwej i gorliwej pracy, podkreślała godność człowieka pracującego, wykazywała konieczność pracy dla pełnego rozwoju osoby ludzkiej. Mocno też akcentowała związek, jaki zachodzi między trudem pracy a życiem pokuty i udziałem naszym w dziele zbawienia świata.
Tę ewangeliczną naukę o sensie i wartości ludzkiego trudu, ofiarowanego dobrowolnie, z miłości, dla budowania Królestwa Bożego, wymownie wyraża napis umieszczony nad drzwiami pracowni tkackiej w domu szarych urszulanek w Sieradzu: "Od chleba aż do nieba wszystko pracą zdobyć trzeba".
Aby jednak zasada ta sprawdzała się w życiu praktycznym, potrzebny jest jeden warunek: nie wolno oddzielać chleba od - nieba. Inaczej runie wszystko: usunie się fundament i cel mobilizujący do wysiłku, zostanie natomiast bezsens szarej codzienności i beznadziejnego trudu. I dlatego matka Ledóchowska wychowując ludzi do rzetelnej pracy mówiła im równocześnie o konieczności modlitwy i potrzebie miłości: miłości Boga, którego wolę spełniamy, i miłości bliźniego, któremu naszą pracą służymy. "Idź do pracy z Jezusem - zachęcała - pracuj pod Jego okiem, przy Nim i dla Niego. Pracuj tak, jak On niegdyś w pocie czoła pracował, szukaj w pracy Boga, Jego woli, a praca twa będzie dalszym ciągiem modlitwy, będzie Bożą, świętą, Bogu miłą, pełną zasług, zamieni się w najczystszą modlitwę".
Błogosławiona Urszula wiedziała z własnego doświadczenia, że utrzymanie łączności z Bogiem w wirze zajęć, trosk i kłopotów nie jest łatwe i wymaga, choć od czasu do czasu, chwil oddanych całkowicie Bogu w modlitewnym skupieniu. Szczególny nacisk kładła na uczestniczenie w Ofierze Mszy świętej, na włączenie w Ofiarę Eucharystyczną Chrystusa naszego życia, pracy i miłości. Zawsze jednak podkreślała, że sprawdzianem wartości modlitwy na klęczkach jest wypełnianie woli Bożej, zwłaszcza ofiarna, czynna miłość bliźniego. I dlatego uniesienie modlitewne po przyjęciu Komunii świętej kończy taką oto refleksją:
"Czy i ja, tak jak Jezus-Hostia, gotowa jestem oddać się bliźnim moim bez zastrzeżeń? Bierzcie i jedzcie. Jedzcie me siły, bo one są do waszej dyspozycji, chcę wam służyć nimi. Bierzcie i jedzcie moje zdolności, moje umiejętności, jeżeli wam nimi mogę być użyteczna. Bierzcie i jedzcie me serce, niech swą miłością rozgrzewa i rozjaśnia życie wasze. Bierzcie i jedzcie mój czas, niech on będzie do waszej dyspozycji. Weźcie mnie, choćby to było dla mnie ciężkie, jam wasza, tak jak Jezus-Hostia jest mój".
W swym Testamencie przekazuje matka Urszula jeszcze inny wypróbowany przez siebie środek utrzymywania stałej łączności modlitewnej z Bogiem:
"Szczególnie polecam wam jedno: korzystajcie pilnie, mimo lenistwa natury, z chwil straconych... Czekając, chodząc po ulicach z jednego miejsca na drugie módlcie się, módlcie - to są chwile, kiedy zwykle o niczym mądrym się nie myśli, jak w kalejdoskopie kręcą się myśli: albo trapimy się troskami, albo nierozsądnymi planami na przyszłość. O wiele więcej zrobicie modląc się".
Czy taka propozycja życia jest dzisiaj na czasie, czy jest realna, czy jest możliwa? Na pewno nie jest łatwa, ale życie wartościowe i szlachetne nie może i nie powinno być łatwe. Ważne jest to, żeby trud, którego wymaga każde życie ludzkie - trud nieraz ponad siły - miał swój sens i cel. W modelu życia zaproponowanym przez matkę Urszulę Ledóchowską i jak najwierniej przez nią realizowanym, cel wart jest zachodu, bo chodzi o stawkę najwyższą, o wartość i sens ludzkiego życia, i to nie tylko w perspektywie czasu, ale i w perspektywie wieczności. Matka Ledóchowska nazywała takie życie po prostu życiem świętym, bo świętość to nic innego, jak spełnianie woli umiłowanego Boga w każdej chwili życia, to wierne wykonywanie codziennych obowiązków z miłości do Stwórcy, to dobroć, wyrozumiałość, słodycz, to życie dla szczęścia innych. Jednocześnie świętość - podkreślała Matka - jest dla wszystkich, jest dostępna dla każdego człowieka dobrej woli.
"Świętość nie wymaga niczego nadzwyczajnego, przechodzącego siły przeciętnego człowieka... Często myślimy, że to tak trudno zostać świętym i dlatego rezygnujemy ze świętości, uspokajając swe sumienie twierdzeniem: świętość nie dla mnie! Ale to błąd. Musimy stać się świętymi, jeżeli chcemy dostać się do nieba".
Matka wie, że jej wskazania, choć proste i pozornie łatwe, w praktyce domagają się dużego, systematycznego i wytrwałego wysiłku. I dlatego z głęboką znajomością ludzkiej słabości i niestałości podaje w swym Testamencie między innymi dwa zwłaszcza zalecenia, które niechybnie zapewniają zwycięstwo. Są nimi: ufność i wytrwałość.
"Niech miłość ku Boskiemu Sercu rodzi w sercu waszym ufność niezachwianą w dobroć Serca Jezusa... ta ufność niezachwiana, dziecięca, spokojna jest jednym z największych dowodów miłości, jakie Jezusowi dać możemy... Ufajcie, choćby horyzont życia był czarny jak noc, ufajcie - Pan Jezus, Serce Jezusa zwyciężyło świat i wszystkie biedy i nędze świata".
"Walczyć i wytrwać w walce - oto, co się Bogu podoba. Nietrudno byłoby stać się świętym, gdyby każde krótkie staranie od razu odniosło ostateczne zwycięstwo. Panu Bogu czasem właśnie podoba się ta wytrwałość, która nie cofa się przed długą walką, która co dzień na nowo zaczyna i spokojnie, i ufnie czeka, aż Bóg da zwycięstwo... Nigdy, nigdy nie poddawajcie się zniechęceniu... Choć co dzień i sto razy byś upadła, bylebyś sto razy powstała i ochoczo, i ufnie dalej szła... Z dobrą wolą ufnie, wytrwale naprzód, ku niebu - wytrwałością zdobędziesz Serce Boże na pewno!"
W dniu złotego jubileuszu swego życia zakonnego matka Ledóchowska powiedziała, że było to pięćdziesiąt lat prawdziwego szczęścia, choć dobrze wiemy, iż nie miała życia łatwego. Do takiego życia pożytecznego i szczęśliwego, choć niełatwego, do życia świętego zaprasza Kościół i nas, ukazując postać matki Urszuli Ledóchowskiej jako wzór i jako orędowniczkę przed Bogiem.
Matka Ledóchowska umiała przewidywać potrzeby czasów, które nadchodzą, a ta umiejętność wypływała z jej postawy otwartej na Boga, na Jego zbawcze plany i na całą rzeczywistość. Program swego życia i działania ujęła Matka krótko i jasno w następujących słowach: "Służba Boża to modlitwa - najwspanialsza modlitwa to nieustanne zgadzanie się z wolą Bożą. Służba Boża to pokuta - najlepsza, najracjonalniejsza pokuta to ciche, radosne przyjmowanie woli Bożej. Służba Boża to miłość - najczystszy akt miłości to odważne spełnianie woli Bożej zawsze i wszędzie". Umiłowanie woli Bożej rozumiała Matka jako otwarcie oczu i serca na to, czego Bóg żąda teraz i tu, oraz jako wykonanie Bożych życzeń z pełnym zaangażowaniem rozumu, woli i sił.
Dla matki Urszuli podstawowym źródłem poznania Bożych planów była Ewangelia i jej wskazania odczytywane w świetle konkretnych sytuacji życiowych, potrzeb Kościoła i ludzi. Matka zalecała ustawiczne wczytywanie się w Ewangelię i szukanie w niej światła niezawodnego w drodze do pełni człowieczeństwa i pełni życia chrześcijańskiego - do świętości. "Słowa Ewangelii powinny być wyryte w sercach naszych... - pisała. - Słowa Chrystusa są krótkie, jasne, dające wprost światło i siłę, dające świętość. Ewangelia to nasze najlepsze umocnienie... W Ewangelii znajdziemy prostą drogę postępowania. Wpatrujmy się w postać Jezusa, by się nauczyć kochać Go i naśladować".
Opierając się na Ewangelii, na przykładzie Chrystusa i Jego apostołów, oraz na pierwotnej tradycji urszulańskiej dała Matka początek nowemu Zgromadzeniu, dostosowując je możliwie jak najbardziej do wymagań pracy apostolskiej we współczesnym świecie. Z Jezusowego Serca przejęła pragnienie zbawienia wszystkich ludzi i z Niego czerpała siłę, by w dzieło zbawcze włączyć się całym życiem i wszędzie głosić Dobrą Nowinę. Od Jezusa, Nauczyciela i Mistrza, uczyła się również skutecznych metod pracy apostolskiej i wychowawczej, streszczających się w tym zasadniczym wskazaniu zostawionym siostrom zakonnym i chyba nam wszystkim: "Bądźcie dobre, bądźcie bardzo dobre, bądźcie nieskończenie dobre dla wszystkich, bo jak w promieniach słońca otwierają się kwiaty, tak w promieniach dobroci otwierają się serca, bo dobrocią najpewniej serca ludzkie do dobrego Serca Bożego zbliżamy".
Z Ewangelii również odczytała matka Ledóchowska wartość i sens pracy ludzkiej, która z woli samego Stwórcy jest zasadniczym obowiązkiem człowieka. Wyciągnęła z tego pełne konsekwencje: wprowadziła pracę jako ważny obowiązek życia zakonnego, wychowywała do pracy dzieci i młodzież, zachęcała i przygotowywała do niej ubogich z wielkomiejskich przedmieść i polskich wiosek.
Powołując się na przykład Chrystusa-robotnika w Nazarecie i Chrystusa-nauczyciela, całkowicie oddanego misji zleconej Mu przez Ojca, i wpatrzona w życie Matki Najświętszej, zatroskanej o codzienne potrzeby swej rodziny, matka Urszula odważnie stawiała swym wychowankom, zakonnym i świeckim, wymagania uczciwej i gorliwej pracy, podkreślała godność człowieka pracującego, wykazywała konieczność pracy dla pełnego rozwoju osoby ludzkiej. Mocno też akcentowała związek, jaki zachodzi między trudem pracy a życiem pokuty i udziałem naszym w dziele zbawienia świata.
Tę ewangeliczną naukę o sensie i wartości ludzkiego trudu, ofiarowanego dobrowolnie, z miłości, dla budowania Królestwa Bożego, wymownie wyraża napis umieszczony nad drzwiami pracowni tkackiej w domu szarych urszulanek w Sieradzu: "Od chleba aż do nieba wszystko pracą zdobyć trzeba".
Aby jednak zasada ta sprawdzała się w życiu praktycznym, potrzebny jest jeden warunek: nie wolno oddzielać chleba od - nieba. Inaczej runie wszystko: usunie się fundament i cel mobilizujący do wysiłku, zostanie natomiast bezsens szarej codzienności i beznadziejnego trudu. I dlatego matka Ledóchowska wychowując ludzi do rzetelnej pracy mówiła im równocześnie o konieczności modlitwy i potrzebie miłości: miłości Boga, którego wolę spełniamy, i miłości bliźniego, któremu naszą pracą służymy. "Idź do pracy z Jezusem - zachęcała - pracuj pod Jego okiem, przy Nim i dla Niego. Pracuj tak, jak On niegdyś w pocie czoła pracował, szukaj w pracy Boga, Jego woli, a praca twa będzie dalszym ciągiem modlitwy, będzie Bożą, świętą, Bogu miłą, pełną zasług, zamieni się w najczystszą modlitwę".
Błogosławiona Urszula wiedziała z własnego doświadczenia, że utrzymanie łączności z Bogiem w wirze zajęć, trosk i kłopotów nie jest łatwe i wymaga, choć od czasu do czasu, chwil oddanych całkowicie Bogu w modlitewnym skupieniu. Szczególny nacisk kładła na uczestniczenie w Ofierze Mszy świętej, na włączenie w Ofiarę Eucharystyczną Chrystusa naszego życia, pracy i miłości. Zawsze jednak podkreślała, że sprawdzianem wartości modlitwy na klęczkach jest wypełnianie woli Bożej, zwłaszcza ofiarna, czynna miłość bliźniego. I dlatego uniesienie modlitewne po przyjęciu Komunii świętej kończy taką oto refleksją:
"Czy i ja, tak jak Jezus-Hostia, gotowa jestem oddać się bliźnim moim bez zastrzeżeń? Bierzcie i jedzcie. Jedzcie me siły, bo one są do waszej dyspozycji, chcę wam służyć nimi. Bierzcie i jedzcie moje zdolności, moje umiejętności, jeżeli wam nimi mogę być użyteczna. Bierzcie i jedzcie me serce, niech swą miłością rozgrzewa i rozjaśnia życie wasze. Bierzcie i jedzcie mój czas, niech on będzie do waszej dyspozycji. Weźcie mnie, choćby to było dla mnie ciężkie, jam wasza, tak jak Jezus-Hostia jest mój".
W swym Testamencie przekazuje matka Urszula jeszcze inny wypróbowany przez siebie środek utrzymywania stałej łączności modlitewnej z Bogiem:
"Szczególnie polecam wam jedno: korzystajcie pilnie, mimo lenistwa natury, z chwil straconych... Czekając, chodząc po ulicach z jednego miejsca na drugie módlcie się, módlcie - to są chwile, kiedy zwykle o niczym mądrym się nie myśli, jak w kalejdoskopie kręcą się myśli: albo trapimy się troskami, albo nierozsądnymi planami na przyszłość. O wiele więcej zrobicie modląc się".
Czy taka propozycja życia jest dzisiaj na czasie, czy jest realna, czy jest możliwa? Na pewno nie jest łatwa, ale życie wartościowe i szlachetne nie może i nie powinno być łatwe. Ważne jest to, żeby trud, którego wymaga każde życie ludzkie - trud nieraz ponad siły - miał swój sens i cel. W modelu życia zaproponowanym przez matkę Urszulę Ledóchowską i jak najwierniej przez nią realizowanym, cel wart jest zachodu, bo chodzi o stawkę najwyższą, o wartość i sens ludzkiego życia, i to nie tylko w perspektywie czasu, ale i w perspektywie wieczności. Matka Ledóchowska nazywała takie życie po prostu życiem świętym, bo świętość to nic innego, jak spełnianie woli umiłowanego Boga w każdej chwili życia, to wierne wykonywanie codziennych obowiązków z miłości do Stwórcy, to dobroć, wyrozumiałość, słodycz, to życie dla szczęścia innych. Jednocześnie świętość - podkreślała Matka - jest dla wszystkich, jest dostępna dla każdego człowieka dobrej woli.
"Świętość nie wymaga niczego nadzwyczajnego, przechodzącego siły przeciętnego człowieka... Często myślimy, że to tak trudno zostać świętym i dlatego rezygnujemy ze świętości, uspokajając swe sumienie twierdzeniem: świętość nie dla mnie! Ale to błąd. Musimy stać się świętymi, jeżeli chcemy dostać się do nieba".
Matka wie, że jej wskazania, choć proste i pozornie łatwe, w praktyce domagają się dużego, systematycznego i wytrwałego wysiłku. I dlatego z głęboką znajomością ludzkiej słabości i niestałości podaje w swym Testamencie między innymi dwa zwłaszcza zalecenia, które niechybnie zapewniają zwycięstwo. Są nimi: ufność i wytrwałość.
"Niech miłość ku Boskiemu Sercu rodzi w sercu waszym ufność niezachwianą w dobroć Serca Jezusa... ta ufność niezachwiana, dziecięca, spokojna jest jednym z największych dowodów miłości, jakie Jezusowi dać możemy... Ufajcie, choćby horyzont życia był czarny jak noc, ufajcie - Pan Jezus, Serce Jezusa zwyciężyło świat i wszystkie biedy i nędze świata".
"Walczyć i wytrwać w walce - oto, co się Bogu podoba. Nietrudno byłoby stać się świętym, gdyby każde krótkie staranie od razu odniosło ostateczne zwycięstwo. Panu Bogu czasem właśnie podoba się ta wytrwałość, która nie cofa się przed długą walką, która co dzień na nowo zaczyna i spokojnie, i ufnie czeka, aż Bóg da zwycięstwo... Nigdy, nigdy nie poddawajcie się zniechęceniu... Choć co dzień i sto razy byś upadła, bylebyś sto razy powstała i ochoczo, i ufnie dalej szła... Z dobrą wolą ufnie, wytrwale naprzód, ku niebu - wytrwałością zdobędziesz Serce Boże na pewno!"
W dniu złotego jubileuszu swego życia zakonnego matka Ledóchowska powiedziała, że było to pięćdziesiąt lat prawdziwego szczęścia, choć dobrze wiemy, iż nie miała życia łatwego. Do takiego życia pożytecznego i szczęśliwego, choć niełatwego, do życia świętego zaprasza Kościół i nas, ukazując postać matki Urszuli Ledóchowskiej jako wzór i jako orędowniczkę przed Bogiem.
Matka Urszula Ledóchowska przez całe życie szczególnie uczulona była na sprawę wyniesienia świętych na ołtarze. Tak gorliwie przecież zabiegała o beatyfikację królowej Jadwigi. Tak cieszyła się z kanonizacji za jej życia takich świętych, jak Małgorzata Maria Alacoque, Bernardetta Soubirous, Andrzej Bobola, i nie pominęła żadnej okazji, aby podzielić się w swych listach czy artykułach refleksjami na temat świętych i świętości. "Kanonizacja - pisała - daje najwyraźniejszy dowód, że większego nic nie ma na ziemi i niebie jak świętość. Ona tylko czyni człowieka wielkim i wiecznym".
Ukazywała także Matka rolę, jaką święci i beatyfikowani odgrywają w stosunku do ludzi żyjących na ziemi, nie domyślając się nawet, że słowa te do niej samej kiedyś będzie można odnieść:
"Zawiązuje się święta przyjaźń pomiędzy nową świętą a niezliczoną liczbą dusz na ziemi, które zanoszą swe prośby, swe troski... Święty to przyjaciel, pocieszyciel, to brat kochający. Odczuwa nasze biedy, troski, modli się za nas, pragnie dobra naszego i szczęścia".
Prawdziwość tych słów potwierdza Pan Bóg licznymi łaskami, udzielanymi za wstawiennictwem błogosławionej Urszuli.
Przekazujemy poniżej opis dwu nagłych uzdrowień, które Komisja Lekarzy Kongregacji do Spraw Świętych - po gruntownym zbadaniu zeznań zaprzysiężonych świadków i dokumentacji choroby - uznała za niewytłumaczalne z punktu widzenia naturalnego.
Pierwsze uzdrowienie miało przebieg następujący: W 1946 roku s. Danuta Pawlak (ur. 1914), urszulanka SJK, została uleczona z choroby, którą rozpoznano jako niedokrwistość zanikową ze skazą krwotoczną małopłytkową.
Choroba ta objawiła się u niej po raz pierwszy w 1938 roku po przebytej grypie. Siostra Danuta leczyła się przez siedem lat i osiem miesięcy w kilku szpitalach na różnych oddziałach specjalistycznych z powodu uporczywych krwawień z nosa, uszu, dziąseł i organów wewnętrznych, chorób infekcyjnych oraz ostrego zapalenia gośćcowego stawów, czemu towarzyszyła wysoka temperatura. Leczenie dawało jedynie chwilowe polepszenie.
W listopadzie 1944 roku chora została przewieziona z Warszawy do Zakopanego w stanie kompletnego wyczerpania. Tam, mimo usilnych starań wybitnych specjalistów i troskliwej kuracji, została wypisana ze szpitala 1 lipca 1945 w stanie beznadziejnym. Do schorzeń już istniejących dołączyły się silne ataki kolki wątrobowej oraz ropień pozamigdałkowy, grożący uduszeniem. Lekarze oraz otoczenie przewidywali szybki zgon.
Tymczasem w nocy z 5 na 6 lutego s. Danuta ujrzała we śnie matkę Urszulę, która poleciła odprawić nowennę do Serca Jezusowego, przepowiadając kolejne etapy cofania się objawów chorobowych oraz całkowite odzyskanie sił w ostatnim dniu nowenny.
Przepowiednia spełniła się w najdrobniejszych szczegółach.
Po zakończeniu nowenny - 15 lutego 1946 - s. Danuta wstała o piątej rano, posprzątała swój pokój i udała się do kaplicy. Pojawienie się jej wśród sióstr wywołało ogromną konsternację, wręcz przerażenie. W podobny sposób zareagował kapłan celebrujący Mszę świętą, który niedawno dysponował chorą na śmierć.
Uzdrowiona włączyła się od razu w życie wspólnoty. Tego samego dnia wyfroterowała ciężką ręczną froterką trzy pokoje. Przeprowadzone analizy krwi wykazały wartości prawidłowe. Uzdrowienie było nagłe, całkowite i trwałe.
Siostra Danuta brała udział w uroczystościach beatyfikacyjnych matki Urszuli w Poznaniu i składała dary ofiarne podczas Mszy świętej pontyfikalnej.
Za niewytłumaczalny prawami natury uznano też drugi przypadek nagłego uzdrowienia.
Jan Kołodziejski (ur. 1897), mistrz ciesielski, zamieszkały w Słupcy koło Poznania, uległ 21 maja 1946 wypadkowi przy pracy. Przez nieostrożność opuścił rękę na będącą w pełnym biegu piłę tarczową o napędzie spalinowym. Piła przecięła mu kość łokciową lewego przedramienia, mięśnie i ścięgna, powodując przy tym rozległą ranę szarpaną. Pierwszej pomocy udzielił mu najbliżej mieszkający lekarz, zaznaczając, że pacjentowi grozi amputacja przedramienia, jeżeli w ciągu dwóch godzin nie usunie się opaski uciskowej. Ze względu na trudności w uzyskaniu środka lokomocji p. Kołodziejski dotarł do szpitala we Wrześni dopiero po dziesięciu godzinach od wypadku.
Lekarze w szpitalu po gruntownym zbadaniu chorego zdecydowali natychmiastową amputację przedramienia ze względu na zaburzenia w krążeniu, pozbawienie czucia, zniesienie ruchu palców, symptomy gangreny. Pacjent nie zgodził się na to. Lekarze więc opatrzyli ranę, usunęli odłamki kości, zszyli ścięgna, mięśnie i nerwy, licząc się jednak z koniecznością amputacji w najbliższym czasie. Nie zastosowano antybiotyków. Stan chorego pogarszał się w szybkim tempie. 26 maja gorączka podniosła się do 40 stopni, wystąpiły silne bóle, obrzęk i siność ramienia. Ordynator stwierdził, że trzeba dokonać amputacji przedramienia, na co chory wyraził zgodę. Operacja miała się odbyć następnego dnia. W tej dramatycznej sytuacji p. Helena Gąsiorowska, która czuwała przy chorym mężu, zbliżyła się do p. Kołodziejskiego i podała mu książeczkę zawierającą modlitwy do Serca Jezusowego oraz fotografię matki Urszuli, którą otrzymała od swej siostry, szarej urszulanki. Chory ucałował fotografię i modlił się gorąco za wstawiennictwem Matki przez dłuższy czas. Kiedy w końcu wypowiedział słowa: "Panie Boże, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie, a wszystkie cierpienia ofiaruję za moje grzechy" - stwierdził, że jest uzdrowiony.
Następnego dnia rano udał się do kaplicy na Mszę świętą, aby podziękować za łaskę uzdrowienia. Po powrocie na salę zmierzono choremu temperaturę. Była normalna. Poprzedniego dnia dochodziła do 40 stopni. Lekarze na sali operacyjnej stanęli wobec niezwykłego faktu: ręka bez obrzęku, znikła ropa, rana zagojona, ani śladu gangreny, kolor skóry normalny, czucie i ruchy palców przywrócone. Usunięto jedynie poprzednio założone szwy i klamry. Zatrzymano jednak pacjenta w szpitalu kilka dni na obserwacji.
3 czerwca 1946 Jan Kołodziejski został wypisany ze szpitala jako całkowicie uzdrowiony. Podjął pracę cieśli, posługując się obiema rękami równie sprawnie jak przed wypadkiem, jakkolwiek zdjęcia rentgenowskie z 1967 roku i późniejsze wykazują szparę istniejącą w miejscu przecięcia kości, co powinno było uniemożliwić swobodne ruchy ręki. Uzdrowienie zostało uznane za nagłe, całkowite i definitywne.
Pan Kołodziejski brał udział w uroczystościach beatyfikacyjnych matki Urszuli i złożył Ojcu świętemu jako dar ofiarny portret błogosławionej Urszuli.
***
Powszechna opinia o świętości matki Ledóchowskiej, potwierdzona faktem nagłego uzdrowienia s. Danuty Pawlak, przynagliła Zgromadzenie do rozpoczęcia starań o beatyfikację. W procedurze procesu przewiduje się - między innymi - ekshumację zwłok dla stwierdzenia tożsamości ciała. Dokonano jej 22 kwietnia 1959 na cmentarzu Campo Verano w Rzymie, w obecności członków Trybunału Sprawy i przedstawicielek Zgromadzenia. Ciało po dwudziestu latach od śmierci zostało zachowane w całości. Po umyciu przeniesiono je do nowej trumny i złożono w kaplicy domu generalnego Zgromadzenia w Rzymie.
Po uroczystej beatyfikacji, dokonanej 20 czerwca 1983 w Poznaniu, szybko rozszerza się kult Błogosławionej. Powstają nowe kościoły pod jej wezwaniem, artyści malują jej wizerunki, mnożą się wydawnictwa poświęcone jej życiu i działaniu. Przede wszystkim jednak matka Urszula, apostołka dobroci, uśmiechnięta patronka naszych trudnych czasów staje się dla wielu przyjacielem na co dzień.
"Po doznaniu wyjątkowej pomocy w trudnej sytuacji życiowej - donosi ktoś w liście - z matką Urszulą zaczynam i kończę każdy dzień".
"Włączyłam ją do wieczornego pacierza - wyznaje ktoś inny - i polecam jej wszystkie kłopoty rodzinne, a mam ich niemało".
"Proszę o przysłanie mi autentycznych pism błogosławionej Urszuli, bo obrałem ją sobie za wzór i patronkę w mojej służbie ludziom, zwłaszcza niepełnosprawnym, odrzuconym przez innych" - czytamy w liście studenta pomaturalnego studium rehabilitacji.
Nowa Błogosławiona wchodzi w serca ludzkie i otwiera je dla Boga i ludzi, tak jak robiła to za życia doczesnego.
Promień wrócił do Źródła i zasilony Jego Boską mocą znów ogarnia swym światłem i ciepłem ziemię - szerzej i głębiej niż dawniej. Wskazuje nieomylną drogę do celu, który wart jest zachodu i napełnia serca pewnością ostatecznego zwycięstwa.
Ukazywała także Matka rolę, jaką święci i beatyfikowani odgrywają w stosunku do ludzi żyjących na ziemi, nie domyślając się nawet, że słowa te do niej samej kiedyś będzie można odnieść:
"Zawiązuje się święta przyjaźń pomiędzy nową świętą a niezliczoną liczbą dusz na ziemi, które zanoszą swe prośby, swe troski... Święty to przyjaciel, pocieszyciel, to brat kochający. Odczuwa nasze biedy, troski, modli się za nas, pragnie dobra naszego i szczęścia".
Prawdziwość tych słów potwierdza Pan Bóg licznymi łaskami, udzielanymi za wstawiennictwem błogosławionej Urszuli.
Przekazujemy poniżej opis dwu nagłych uzdrowień, które Komisja Lekarzy Kongregacji do Spraw Świętych - po gruntownym zbadaniu zeznań zaprzysiężonych świadków i dokumentacji choroby - uznała za niewytłumaczalne z punktu widzenia naturalnego.
Pierwsze uzdrowienie miało przebieg następujący: W 1946 roku s. Danuta Pawlak (ur. 1914), urszulanka SJK, została uleczona z choroby, którą rozpoznano jako niedokrwistość zanikową ze skazą krwotoczną małopłytkową.
Choroba ta objawiła się u niej po raz pierwszy w 1938 roku po przebytej grypie. Siostra Danuta leczyła się przez siedem lat i osiem miesięcy w kilku szpitalach na różnych oddziałach specjalistycznych z powodu uporczywych krwawień z nosa, uszu, dziąseł i organów wewnętrznych, chorób infekcyjnych oraz ostrego zapalenia gośćcowego stawów, czemu towarzyszyła wysoka temperatura. Leczenie dawało jedynie chwilowe polepszenie.
W listopadzie 1944 roku chora została przewieziona z Warszawy do Zakopanego w stanie kompletnego wyczerpania. Tam, mimo usilnych starań wybitnych specjalistów i troskliwej kuracji, została wypisana ze szpitala 1 lipca 1945 w stanie beznadziejnym. Do schorzeń już istniejących dołączyły się silne ataki kolki wątrobowej oraz ropień pozamigdałkowy, grożący uduszeniem. Lekarze oraz otoczenie przewidywali szybki zgon.
Tymczasem w nocy z 5 na 6 lutego s. Danuta ujrzała we śnie matkę Urszulę, która poleciła odprawić nowennę do Serca Jezusowego, przepowiadając kolejne etapy cofania się objawów chorobowych oraz całkowite odzyskanie sił w ostatnim dniu nowenny.
Przepowiednia spełniła się w najdrobniejszych szczegółach.
Po zakończeniu nowenny - 15 lutego 1946 - s. Danuta wstała o piątej rano, posprzątała swój pokój i udała się do kaplicy. Pojawienie się jej wśród sióstr wywołało ogromną konsternację, wręcz przerażenie. W podobny sposób zareagował kapłan celebrujący Mszę świętą, który niedawno dysponował chorą na śmierć.
Uzdrowiona włączyła się od razu w życie wspólnoty. Tego samego dnia wyfroterowała ciężką ręczną froterką trzy pokoje. Przeprowadzone analizy krwi wykazały wartości prawidłowe. Uzdrowienie było nagłe, całkowite i trwałe.
Siostra Danuta brała udział w uroczystościach beatyfikacyjnych matki Urszuli w Poznaniu i składała dary ofiarne podczas Mszy świętej pontyfikalnej.
Za niewytłumaczalny prawami natury uznano też drugi przypadek nagłego uzdrowienia.
Jan Kołodziejski (ur. 1897), mistrz ciesielski, zamieszkały w Słupcy koło Poznania, uległ 21 maja 1946 wypadkowi przy pracy. Przez nieostrożność opuścił rękę na będącą w pełnym biegu piłę tarczową o napędzie spalinowym. Piła przecięła mu kość łokciową lewego przedramienia, mięśnie i ścięgna, powodując przy tym rozległą ranę szarpaną. Pierwszej pomocy udzielił mu najbliżej mieszkający lekarz, zaznaczając, że pacjentowi grozi amputacja przedramienia, jeżeli w ciągu dwóch godzin nie usunie się opaski uciskowej. Ze względu na trudności w uzyskaniu środka lokomocji p. Kołodziejski dotarł do szpitala we Wrześni dopiero po dziesięciu godzinach od wypadku.
Lekarze w szpitalu po gruntownym zbadaniu chorego zdecydowali natychmiastową amputację przedramienia ze względu na zaburzenia w krążeniu, pozbawienie czucia, zniesienie ruchu palców, symptomy gangreny. Pacjent nie zgodził się na to. Lekarze więc opatrzyli ranę, usunęli odłamki kości, zszyli ścięgna, mięśnie i nerwy, licząc się jednak z koniecznością amputacji w najbliższym czasie. Nie zastosowano antybiotyków. Stan chorego pogarszał się w szybkim tempie. 26 maja gorączka podniosła się do 40 stopni, wystąpiły silne bóle, obrzęk i siność ramienia. Ordynator stwierdził, że trzeba dokonać amputacji przedramienia, na co chory wyraził zgodę. Operacja miała się odbyć następnego dnia. W tej dramatycznej sytuacji p. Helena Gąsiorowska, która czuwała przy chorym mężu, zbliżyła się do p. Kołodziejskiego i podała mu książeczkę zawierającą modlitwy do Serca Jezusowego oraz fotografię matki Urszuli, którą otrzymała od swej siostry, szarej urszulanki. Chory ucałował fotografię i modlił się gorąco za wstawiennictwem Matki przez dłuższy czas. Kiedy w końcu wypowiedział słowa: "Panie Boże, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie, a wszystkie cierpienia ofiaruję za moje grzechy" - stwierdził, że jest uzdrowiony.
Następnego dnia rano udał się do kaplicy na Mszę świętą, aby podziękować za łaskę uzdrowienia. Po powrocie na salę zmierzono choremu temperaturę. Była normalna. Poprzedniego dnia dochodziła do 40 stopni. Lekarze na sali operacyjnej stanęli wobec niezwykłego faktu: ręka bez obrzęku, znikła ropa, rana zagojona, ani śladu gangreny, kolor skóry normalny, czucie i ruchy palców przywrócone. Usunięto jedynie poprzednio założone szwy i klamry. Zatrzymano jednak pacjenta w szpitalu kilka dni na obserwacji.
3 czerwca 1946 Jan Kołodziejski został wypisany ze szpitala jako całkowicie uzdrowiony. Podjął pracę cieśli, posługując się obiema rękami równie sprawnie jak przed wypadkiem, jakkolwiek zdjęcia rentgenowskie z 1967 roku i późniejsze wykazują szparę istniejącą w miejscu przecięcia kości, co powinno było uniemożliwić swobodne ruchy ręki. Uzdrowienie zostało uznane za nagłe, całkowite i definitywne.
Pan Kołodziejski brał udział w uroczystościach beatyfikacyjnych matki Urszuli i złożył Ojcu świętemu jako dar ofiarny portret błogosławionej Urszuli.
***
Powszechna opinia o świętości matki Ledóchowskiej, potwierdzona faktem nagłego uzdrowienia s. Danuty Pawlak, przynagliła Zgromadzenie do rozpoczęcia starań o beatyfikację. W procedurze procesu przewiduje się - między innymi - ekshumację zwłok dla stwierdzenia tożsamości ciała. Dokonano jej 22 kwietnia 1959 na cmentarzu Campo Verano w Rzymie, w obecności członków Trybunału Sprawy i przedstawicielek Zgromadzenia. Ciało po dwudziestu latach od śmierci zostało zachowane w całości. Po umyciu przeniesiono je do nowej trumny i złożono w kaplicy domu generalnego Zgromadzenia w Rzymie.
Po uroczystej beatyfikacji, dokonanej 20 czerwca 1983 w Poznaniu, szybko rozszerza się kult Błogosławionej. Powstają nowe kościoły pod jej wezwaniem, artyści malują jej wizerunki, mnożą się wydawnictwa poświęcone jej życiu i działaniu. Przede wszystkim jednak matka Urszula, apostołka dobroci, uśmiechnięta patronka naszych trudnych czasów staje się dla wielu przyjacielem na co dzień.
"Po doznaniu wyjątkowej pomocy w trudnej sytuacji życiowej - donosi ktoś w liście - z matką Urszulą zaczynam i kończę każdy dzień".
"Włączyłam ją do wieczornego pacierza - wyznaje ktoś inny - i polecam jej wszystkie kłopoty rodzinne, a mam ich niemało".
"Proszę o przysłanie mi autentycznych pism błogosławionej Urszuli, bo obrałem ją sobie za wzór i patronkę w mojej służbie ludziom, zwłaszcza niepełnosprawnym, odrzuconym przez innych" - czytamy w liście studenta pomaturalnego studium rehabilitacji.
Nowa Błogosławiona wchodzi w serca ludzkie i otwiera je dla Boga i ludzi, tak jak robiła to za życia doczesnego.
Promień wrócił do Źródła i zasilony Jego Boską mocą znów ogarnia swym światłem i ciepłem ziemię - szerzej i głębiej niż dawniej. Wskazuje nieomylną drogę do celu, który wart jest zachodu i napełnia serca pewnością ostatecznego zwycięstwa.