Kiedy siostry przybyły do Argentyny, ojcowie skalabrynianie pracowali tam już od 40 lat, ale niestety nie zgłosili się tam nowe powołania. Ponieważ zgromadzenie to miało dużo powołań w Brazylii, prowincja brazylijska, Rio Grande do Sul, posłała do pomocy w Argentynie trzech kleryków. W lipcu 1970 roku przyjechał do Buenos Aires o. Francesco Lollato, Włoch, skalabrynianin, pracujący jako misjonarz w Brazylii od 1953 roku, a ostatnie lata jako proboszcz parafii Matki Bożej Różańcowej w Rondinha. Przyjechał odwiedzić kleryków, którzy zawdzięczali mu rozeznanie powołania kapłańskiego i pójście za głosem powołania. Po uroczystej kolacji w seminarium w Merlo o. Francesco z zapałem opowiadał o krytycznej sytuacji duszpasterskiej w swojej brazylijskiej parafii. Siostry dobrze zapamiętały jego słowa i zapisały je potem w kronice wspólnoty w Rondinha. Powiedział wtedy: „Ludziom w mojej parafii nie brakuje wiary ani dobrej woli. Ale nie wiem, jak długo bez oparcia będą w stanie wychowywać dzieci w wierze i miłości do Kościoła. Jestem sam, a mam do obsługi kościół parafialny i 16 kaplic w promieniu 20 km. Obecnie Pan Jezus nie ma Domu w Rondinha, tylko prowizoryczny «namiot», zaczynamy budować kościół. W mojej parafii nie ma katechezy, bo nie ma nikogo, kto mógłby przygotować dzieci do sakramentów, ale także przygotować dorosłych, by potem oni mogli katechizować przy kościele parafialnym i w kaplicach. Siostry kochane, jest was tutaj sześć, czy mnie słyszycie? Czeka na was 9 tysięcy ludzi!”.
Siostra Aniela Gołębiowska, która była przełożoną urszulanek w Argentynie, starała się wytłumaczyć sytuację sióstr. Powiedziała, że w Argentynie są dopiero od siedmiu miesięcy, że jest tylko 6 sióstr podzielonych na dwie wspólnoty, że jeszcze nie weszły dobrze w tutejszą pracę, a pracy nie brakuje, że zgromadzenie nie może odpowiedzieć na wszystkie apele, ponieważ brakuje powołań, a wyzwań jest wiele. Ojciec Francesco Lollato odpowiedział, że rozumie siostry, ale prosił, aby siostry wsłuchały się w jego słowa: „Moja parafia, dzieci i młodzież błagają was, żebyście przyszły do nich. Siostry muszą zrozumieć, że ludzie tam nie mają żadnego przygotowania do sakramentów, nie mają lekcji religii, chociaż ten kraj jest katolicki od wielu lat!”.
Obecny na tym spotkaniu ojciec prowincjał skalabrynianów z uwagą wsłuchiwał się w wypowiedzi obu stron i zaproponował, że jeżeli zgromadzenie sióstr urszulanek się zgodzi, to prowincja argentyńska „może dać dwie z tych sześciu sióstr, które tutaj są”. Zarówno od ojca Lollato, jak i od sióstr szybko więc powędrowały do matki generalnej Andrzei Górskiej listy z prośbą o możliwość rozpoczęcia pracy w Brazylii.
Zgromadzenie podjęło to nowe wezwanie do ewangelizacji. Matka Andrzeja Górska zaangażowała się w poznanie charakteru i warunków propozycji misji brazylijskiej. Przyjechała do Argentyny, żeby zorganizować na nowo naszą pracę misyjną w tym kraju, a także tę nową, otwierającą się przed nami w Brazylii. Było to bardzo ważne dla sióstr, ponieważ w szczerym dialogu mogły przedstawić, w jaki sposób rozwija się dzieło w Argentynie, pełne nieoczekiwanych nowości. Nie było więc trudno matce Andrzei zdecydować, że dwie siostry z tej grupy pojadą zapoczątkować nowe dzieło zgromadzenia w sąsiednim kraju. Matka ogłosiła, że siostra Dominika Godlewska i siostra Małgorzata Trzcińska powinny szybko przygotować potrzebne dokumenty i udać się w podróż do Brazylii, do parafii Rondinha. Tak oto 28 stycznia 1971 roku s. Dominika i s. Małgorzata wyjechały autobusem z Buenos Aires – przez Porto Alegre – do Rondinha, czując moc błogosławieństwa przełożonej generalnej oraz modlitw sióstr całego zgromadzenia.
30 stycznia 1971 roku wczesnym rankiem (o 4.30) głos kierowcy zabrzmiał głośno wewnątrz autobusu „Águia Branca” (Orzeł Biały): RONDINHA! Obie siostry wysiadły z autobusu z wielką ulgą, ponieważ ostatnich 20 km jazdy drogą bez asfaltu i pełną górzystych zakrętów było bardzo męczące. Autobus odjechał, a siostry pozostały w ciemnościach, z trudem poruszając się, bo przy każdym kroku wpadały w kałuże wody. Nie mogły wypatrzyć słynnego Krzyża Południa, a zatęskniły za nim, ponieważ nie wiedziały, gdzie w tych ciemnościach szukać domu parafialnego. Usiadły na walizkach i powiedziały sobie, że teraz są prawdziwymi misjonarkami: dwie siostry z odległej Polski, przybyłe z Argentyny do Brazylii, bezdomne, jak tyle rodzin. Jednak to odczucie było krótkie, bo poczuły obecność Kogoś, Kto wlał w ich serce pokój: „Nie bój się, mała trzódko… Tak jak Ojciec Mnie posłał na świat, tak Ja was posyłam”.
Po kilku chwilach podszedł do sióstr mężczyzna, pytając: „ Hermanitas?”. Słysząc, że to są siostry, pan Onorindo Merlin wyjaśnił, że dzień wcześniej padał deszcz, a zawsze, kiedy pada deszcz, nie ma prądu w mieście, stąd te ciemności. „Ale trzeba obudzić proboszcza, bo czekał na przybycie sióstr z wielką nadzieją”.
Siostra Małgorzata została, żeby pilnować walizek, a s. Dominika poszła z panem Merlinem do proboszcza. Ponieważ pukanie do drzwi nie obudziło księdza, pan Merlin wziął pokaźny kamień i rąbnął w ścianę pokoju księdza. Efekt był natychmiastowy – w oknie pojawił się przerażony ksiądz. Gdy usłyszał, że przyjechały siostry z Argentyny, natychmiast wybiegł uradowany. Przywitawszy się serdecznie przy świetle świec, poprowadził siostry do domu, w którym miały mieszkać. Był to duży, drewniany dom, który kiedyś służył jako szkoła, a teraz, przyozdobiony kwiatami i różnymi plakatami umieszczonymi na ścianach, czekał na siostry. Ksiądz zaraz zaprowadził siostry do kaplicy. Po krótkiej modlitwie i błogosławieństwie księdza siostry poczuły się szczęśliwe. Były naprawdę w swoim domu, bo gdy się jest tuż obok Jezusa Chrystusa, odległość, ludzie, język, obyczaje – wszystko staje się bliskie.
Ojciec Francesco zarządził odpoczynek i siostry, rzeczywiście, chętnie poszły spać. Po południu obudziła je muzyka i podawane przez głośnik kościelny jakieś ogłoszenie. Gdy usłyszały swoje imiona, zrozumiały, że to było ogłoszenie o ich przyjeździe. Na wieczornej Mszy św. było kolejne powitanie, a jeszcze radośniej powitano siostry na uroczystej kolacji, w której uczestniczyło prawie całe społeczeństwo Rondinha.
Siostry, nie znając jeszcze języka portugalskiego, komunikowały się bardziej sercem, uśmiechem, gestami niż słowami. Wtedy też lepiej zrozumiały słowa świętej matki Urszuli Ledóchowskiej – założycielki zgromadzenia: Pamiętaj, że apostolstwo uśmiechu wiele mówi do ludzi. (…) Uśmiech jest jak promień słońca w środowisku rodzinnym, religijnym lub społecznym, a lśniący promień budzi nadzieję.