Ojcze nasz, któryś jest w niebie
Ta książeczka, zawierająca wybór myśli niedawno beatyfikowanej matki Urszuli Ledóchowskiej (1865-1939), założycielki Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwanych popularnie szarymi urszulankami, może stać się dla nas dobrą okazją do bliższego poznania sylwetki duchowej nowej polskiej Błogosławionej, nauczycielki i wychowawczyni kilku pokoleń dzieci i młodzieży, zakonnicy-apostołki, umiejącej zawsze znaleźć płaszczyznę porozumienia z drugim człowiekiem, a jednocześnie poświadczającej całym swoim życiem tę prawdę, że tylko życie z Bogiem i dla Boga godne jest chrześcijanina i zapewnia szczęście.
Dobrze zapamiętamy okoliczności tej beatyfikacji, która odbyła się w Poznaniu 20 czerwca 1983 roku, była to bowiem pierwsza beatyfikacja na ziemi polskiej, a w dodatku dokonana przez Papieża-Polaka.
Może warto przy okazji parę słów poświęcić rodzinie Ledóchowskich, bo nie jest chyba rzeczą przypadku, że rodzona siostra błogosławionej Urszuli, Maria Teresa, założycielka misyjnego zgromadzenia pod nazwą: Sodalicja Św. Piotra Klawera, również została beatyfikowana, i to na kilka lat przed swą młodszą siostrą, w roku 1975, natomiast brat obu Błogosławionych, Włodzimierz, zmarły w 1942 roku w opinii świętości, jezuita, wieloletni generał Towarzystwa Jezusowego, jest kolejnym w tej rodzinie kandydatem do wyniesienia na ołtarze.
Ród Ledóchowskich wydał wiele osobistości, które na trwałe weszły do historii Polski i Kościoła. Należał do nich stryj błogosławionej Urszuli, kardynał Mieczysław Ledóchowski, więziony przez władze pruskie w okresie bismarckowskiego "kulturkampfu" za występowanie w obronie praw Kościoła i języka polskiego w nauczaniu religii, a w nowszych dziejach - jej najmłodszy brat, Ignacy, generał w wojsku polskim, w czasie okupacji ofiara hitlerowskiego obozu koncentracyjnego.
Julia - bo takie imię na chrzcie świętym otrzymała przyszła błogosławiona Urszula - urodziła się w Loosdorf pod Wiedniem. Ojciec jej, Antoni, był synem Ignacego Hilarego, bohaterskiego obrońcy Modlina w czasie powstania listopadowego; po upadku powstania musiał opuścić kraj. Matka, z pochodzenia Szwajcarka, zapewniła swoim siedmiorgu dzieciom staranne, w duchu chrześcijańskim wychowanie, ojciec natomiast osobiście czuwał nad wpojeniem dzieciom umiłowania ziemi ojczystej, jej historii i kultury. Charakterystyczne, że po latach w pamięci dzieci pozostanie jako niezatarte wspomnienie z najwcześniejszego dzieciństwa obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej na biurku ojca.
Gdy tylko okoliczności na to pozwoliły, a stało się to w roku 1883, rodzina Ledóchowskich przeniosła się do Polski i osiadła w Lipnicy Murowanej.
W roku 1886, mając dwadzieścia jeden lat, Julia wstępuje do zakonu urszulanek w Krakowie, gdzie przez kolejne dwadzieścia lat - już jako matka Urszula - oddaje się pracy nauczycielskiej i wychowawczej aż do chwili, gdy w roku 1907 otworzyły się przed nią możliwości objęcia nowej placówki w Petersburgu, placówki o charakterze prawdziwie misyjnym. Matka Urszula miała tam prowadzić internat dla dziewcząt, przeważnie Polek, przy Gimnazjum Św. Katarzyny. Było to środowisko trudne, złożone z katolików i prawosławnych, zróżnicowane pod względem językowym i narodowościowym, wymagające nie tylko dobrego przygotowania zawodowego, ale i dużego zaangażowania apostolskiego.
Działalność matki Urszuli w Petersburgu - a z czasem także w Finlandii, gdzie założyła prywatną szkołę nad Zatoką Fińską - prowadzona z wielkim rozmachem, obejmująca różnorodne inicjatywy i zataczająca coraz większe kręgi wokół różnych ludzi, obudziła czujność władz carskich. Nękające przesłuchania i nieprzychylne artykuły w prasie petersburskiej były tylko przygrywką do decyzji ostatecznego usunięcia matki Urszuli z granic imperium rosyjskiego - pod pretekstem, że jest poddaną austriacką - z chwilą wybuchu wojny w 1914 roku. Było to dla matki Urszuli - jak pisze w Historii Kongregacji - "prawdziwe rozdarcie serca". Właśnie w Petersburgu powstała już w tych latach - za zgodą władz kościelnych w Rzymie - nowa urszulańska wspólnota zakonna, utworzona w większości z personelu nauczycielskiego i dawnych wychowanek, nad którą duchową pieczę sprawowała matka Urszula. Ponieważ jednak zakony w Rosji oficjalnie były zakazane, siostry musiały zachować stroje świeckie i przyjąć takie zewnętrzne formy życia, aby nie wzbudzać podejrzeń miejscowych władz. Zmuszona do rozłąki ze wspólnotą zakonną, matka Urszula postanowiła udać się do Szwecji, ufając, że stąd łatwiej będzie mogła utrzymać kontakt z pozostałymi w Petersburgu siostrami.
Przymusowy samotny pobyt w Szwecji, który wydawał się bez żadnych perspektyw i zapowiadał same trudności - począwszy od językowych, a skończywszy na materialnych - okazał się w ostatecznym rozrachunku w życiu matki Urszuli okresem niezwykle owocnym pod wieloma względami. Przyszła Błogosławiona udziela lekcji języka francuskiego, aby zarobić na życie, pilnie uczy się języka szwedzkiego, codziennie pisze listy do swej wspólnoty zakonnej w Petersburgu, nawiązuje znajomości, kontakty - jednym słowem, systematycznie wchodzi w życie społeczności szwedzkiej, a także licznie przewijającej się przez Sztokholm Polonii.
Okolicznością, która wyzwoliła w tym czasie w matce Urszuli ogromny zapał i dynamizm apostolski, była propozycja nawiązania współpracy, skierowana ze strony Generalnego Komitetu Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, powstałego w Vevey, w Szwajcarii, a którego jednym z inicjatorów był Henryk Sienkiewicz. Matka Urszula rozpoczyna cykl odczytów w krajach skandynawskich - w Szwecji, Danii i Norwegii - poświęconych Polsce, jej historii i kulturze. Pragnie w ten sposób zachęcić zamożniejsze kraje do udzielenia pomocy materialnej ludności polskiej oraz do poparcia moralnego i dyplomatycznego sprawy polskiej. Pisze artykuły, urządza różnego rodzaju imprezy na rzecz ofiar wojny w Polsce, wydaje książkę zbiorową pt. Polonica poświęconą kulturze i sztuce narodu, któremu chciano odmówić prawa do niepodległości. Powoli realizuje też swój plan ściągnięcia sióstr urszulanek z Petersburga do Szwecji. Wkrótce zaczną one prowadzić w Djursholmie pod Sztokholmem Szkołę Języków Obcych dla młodzieży skandynawskiej, a następnie w Danii - zakład dla dzieci polskich emigrantów i Szkołę Gospodarczą.
Pracę wychowawczą i charytatywną matka Urszula łączyła zawsze z troską apostolską, oddziałując na miejscową ludność katolicką i protestancką w duchu ekumenizmu.
Po zakończeniu wojny matka Urszula zakupuje - za pieniądze ofiarowane jej na ten cel przez norweskiego konsula - posiadłość w Pniewach pod Poznaniem, nazwaną na cześć ofiarodawcy imieniem świętego Olafa, patrona Norwegii, i w roku 1920 sprowadza z Danii dzieci-sieroty i siostry. Tu urszulanki prowadziły przez wiele lat wzorową Szkołę Gospodarczą, przygotowującą dziewczęta nie tylko do pracy zawodowej, ale także do życia w rodzinie, w społeczeństwie. Obecnie Pniewy są siedzibą domu macierzystego Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK, które do dziś rozwija się dynamicznie w kraju i za granicą. Głównym jego celem jest praca nauczycielska i wychowawcza. Szare urszulanki prowadzą przedszkola, zakłady wychowawcze, internaty dla studentek, różnego typu szkoły, zajmują się katechizacją, pracą parafialną itp.
Do 29 maja 1939 roku, do dnia śmierci, która - po krótkiej chorobie - nastąpiła w Rzymie, matka Urszula sprawowała urząd przełożonej generalnej założonego przez siebie Zgromadzenia.
Trudno jest sensownie streścić na kilku stronach bogate życie błogosławionej Urszuli, ale nawet zarysowane tak pobieżnie poszczególne etapy jej życia i działalności pozwolą lepiej zorientować się w rozmaitości pozostałych do naszych czasów jej pism, które zawsze były odbiciem konkretnej sytuacji i kierowane były do konkretnego adresata.
Błogosławiona Urszula jest przede wszystkim autorką pism ascetycznych, przeznaczonych dla sióstr zakonnych z założonego przez nią Zgromadzenia, ale te pisma zostały w mniejszym stopniu tu wykorzystane, jako że zbiorek ma służyć głównie osobom świeckim.
Z okresu współpracy ze szwajcarskim Komitetem Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce pochodzą jej odczyty i przemówienia, zawierające refleksje dotyczące naszych dziejów ojczystych, narodu polskiego, jego zalet i wad, losu wygnańców. Jakże znajomo dźwięczą dziś one w uszach Polaków! To właśnie w jednym z takich przemówień wypowiedziała zdanie: "Jeszcze Polska nie zginęła, dopóki kochamy".
Myśli tu zebrane pochodzą także z dwóch czasopism, które w dużej mierze wypełniane były artykułami i utworami literackimi pióra matki Urszuli. Jedno z nich to "Orędowniczek Eucharystyczny", pisemko przeznaczone dla członków Krucjaty Eucharystycznej, którą to organizację przeniosła z Francji na grunt polski, aby polskim dzieciom w odradzającej się ojczyźnie zaszczepić kult Eucharystii. Drugie - to "Dzwonek Św. Olafa", kwartalnik, powstały z myślą o wychowankach pniewskiej Szkoły Gospodarczej, nad których formacją duchową troskliwie czuwała także po opuszczeniu przez dziewczęta murów szkolnych.
Źródłem, które dostarczyło cytatów do tego zbiorku, jest ponadto bogata działalność odczytowa Błogosławionej w okresie międzywojennym w Polsce i poza nią. Jako prelegentka matka Urszula brała wielokrotnie udział w Kongresach Eucharystycznych o charakterze lokalnym, a także w Kongresie Eucharystycznym o charakterze ogólnopolskim, który się odbył w Poznaniu w 1930 roku.
Niektóre myśli zaczerpnięto także z listów do rodziny i sióstr zakonnych.
Rzecz charakterystyczna - błogosławiona Urszula od najwcześniejszych lat swojej działalności apostolskiej, wychowawczej, dążyła konsekwentnie do włączania świeckich w nurt spraw, którymi żył w tych czasach Kościół. Warto przypomnieć, że była nawet inicjatorką "świeckich pomocnic", które miałyby uzupełniać działalność apostolską zakonnic. Dziś ten problem: jaki ma być udział osób świeckich w życiu Kościoła, jest problemem, któremu szczególnie wiele uwagi poświęca Ojciec Święty, a Synod Biskupów, który obradował jesienią 1987 roku w Wiecznym Mieście, w odpowiednich dokumentach określił miejsce i zadania osób świeckich w Kościele i świecie.
Jak korzystać z tej książeczki? Przeczytanie jednym tchem wszystkich zawartych tu myśli niewiele przyniesie korzyści duchowych. Jeżeli natomiast w trakcie czytania natkniemy się na myśl, która pobudzi do refleksji, nasunie pewne analogie z naszym życiem, z naszymi doświadczeniami, trudnościami w stosunkach z Bogiem, bliźnimi, rodziną - to postarajmy "zatrzymać się w biegu", zastanówmy się nad jakimś szczególnie nurtującym nas problemem. Możemy w tym celu wykorzystać tak nas dziś denerwujące marnotrawienie czasu w urzędach, w oczekiwaniu na pociąg, autobus itp. Nie umiemy wyłączać się z życia zewnętrznego - zbędnych zajęć, interesów, jałowej rozmowy, nie umiemy wykorzystywać tych ,,chwil, kiedy zwykle o niczym mądrym się nie myśli", "chwil bezpowrotnie traconych", jak je nazywa błogosławiona Urszula.
Takich myśli, wypowiadanych w języku zrozumiałym dla człowieka naszych czasów, znajdziemy tu wiele.
Próbowano wybrane do tego zbiorku myśli błogosławionej Urszuli przyporządkować pewnym działom, ułożyć je wokół pewnych haseł-kluczy, zaproponowanych z myślą o wygodzie czytelnika, choć z góry trzeba się zastrzec, że jakaś rozsądna i przekonująca klasyfikacja nie wydaje się możliwa.
Nie wszystkie myśli odznaczają się piętnem oryginalności. Niewątpliwie znajdą się tu i myśli powtórzone, zasłyszane, poznane z lektury, ale wszystkie one - sprawdzone w wieloletniej praktyce przewodniczki życia duchowego osób zakonnych i świeckich, jaką była błogosławiona Urszula - są odbiciem jej duchowości, duchowości założonego przez nią Zgromadzenia, i noszą pewne rysy charakterystyczne dla tego typu świętości, do jakiej wszystkich zachęcała.
"Świętość" - to słowo nielubiane i niepopularne wśród osób świeckich. Kojarzy się na ogół z sutanną czy habitem, a czasem wręcz z aureolą nad głową. Jest to, niestety, głęboko zakorzeniony w umyśle współczesnego człowieka, zdobywcy kosmosu, stereotyp świętości.
A tymczasem Kościół coraz bardziej potrzebuje świętych świeckich, wiąże z nimi nadzieję, że pomogą przekształcać świat, że przyczynią się do naprawy świata, którą zaczną od siebie samych, od swych rodzin, środowisk pracy.
"Często myślimy, że bardzo trudno zostać świętym, i dlatego rezygnujemy ze świętości, uspokajając swe sumienie twierdzeniem: Świętość nie dla mnie! Ale to błąd. Musimy stać się świętymi, jeżeli chcemy dostać się do nieba" - przypomina błogosławiona Urszula.
Boga mamy poznać (najlepszą do tego drogą będzie Ewangelia), pokochać, a potem wprowadzać w nasze życie. Mamy Bogiem żyć na co dzień, jednoczyć się z Nim w Eucharystii, w tym centrum życia każdego chrześcijanina, dzięki czemu zapewnimy sobie utrzymanie stałej łączności z Bogiem we wszystkich okolicznościach życia - w szczęściu i radości, w wielkich cierpieniach i w bardziej od nich nieznośnych codziennych drobnych "ukłuciach szpilką", a także wtedy, kiedy poddawani jesteśmy pokusom i próbom.
Miłość ku Bogu przejawia się najlepiej w dokładnym wypełnianiu woli Bożej i w ofiarnej, czynnej miłości bliźniego. Boga mamy wprowadzać nie tylko w nasze życie osobiste czy w życie naszych najbliższych, ale także w środowiska pracy, w życie społeczne, w życie całego narodu. Jaka będzie jego przyszłość, czy weźmie w nim górę dobro, czy zło, będzie zależało w dużej mierze od naszej świętości.
A świętość to nic innego, jak spełnianie woli Bożej tu i teraz, w takich okolicznościach życia, jakie uznał Pan Bóg dla nas za najlepsze, jakie postawił nam jako zadanie na tym świecie. Świętość zatem to jak najlepsze wykonywanie codziennych obowiązków z miłości do Stwórcy, to gotowe na ofiarę z własnego "ja" życie dla innych. Taka propozycja świętości jest do przyjęcia dla każdego chrześcijanina, także świeckiego, dla każdego człowieka dobrej woli.
Oto kilka tematów, jakie mogą podsunąć nam do przemyśleń zebrane tu teksty. W myśleniu jednak nikt nas nie wyręczy. Ten trud musimy podjąć sami - oby z jak najlepszym skutkiem!Siostrom szarym urszulankom, duchowym córom błogosławionej Urszuli, dziękuję serdecznie za umożliwienie mi korzystania z archiwum Zgromadzenia, a przede wszystkim za utwierdzenie mnie przykładem własnego życia - zawsze z Bogiem i zawsze z uśmiechem do ludzi - w przekonaniu, że idee ich Założycielki są żywotne po dziś dzień i zasługują na spopularyzowanie w naszym społeczeństwie.
Wiara to łaska od Boga nam dana. My sobie wiary dać nie możemy, ale o wiarę możemy prosić, błagać: Wierzę, Panie, ale wzmocnij wiarę moją!
Wierzę, chcę wierzyć - to pewne, ale często klęczę przed tabernakulum i nie wiem, co Chrystusowi powiedzieć. Dlaczego? Bo wiara moja jest tylko powierzchowna, bo nie zdaję sobie sprawy tak naprawdę z tego, że klęczę u stóp Jezusa, Boga-Człowieka, że On mnie widzi, słyszy i bardzo kocha.
Jezus przede wszystkim chce od nas wiary, a dziecięca, pełna ufności wiara zniewala Go do wysłuchania nas.
Człowiek bez wiary mówi o losie, człowiek wierzący o zrządzeniu Bożym. Dlatego pierwszy trapi się, niepokoi, gniewa, narzeka na to, co mu się w życiu nie podoba, co krzyżuje jego plany, co mu sprawia przykrość, niewygodę; a drugi we wszystkim widząc działanie Boże, za wszystko dziękuje, z wszystkiego jest zadowolony, w każdej sytuacji mówi: Bądź wola Twoja, Panie!
Niewiara, obojętność w wierze spoczywają zwykle na fundamencie prawie kompletnej ignorancji religijnej.
Potrzebna mi Ewangelia, ażebym mogła nauczyć się, jak całym sercem przylgnąć do Jezusa w tabernakulum.
Czy posiadasz Ewangelię? - Książka niewielka, niedroga, a przecież to skarb, to źródło mądrości świętej, to drogowskaz do nieba, to krynica pociech Bożych.
Ewangelię trzeba kochać, trzeba ją wciąż na nowo odczytywać, by ducha Ewangelii, tym samym i Jezusa, w życie wprowadzać.
Czy cenię Ewangelię? Czy chętnie i z miłością ją czytam? A przez uważne jej czytanie czy coraz bardziej zbliżam się do Jezusa i coraz bardziej Go kocham?
Szczęśliwa dusza, która zrozumiała, że w Ewangelii ma skarb ukryty, i która cierpliwie, powoli ten skarb z niej wydobywa.
Czytaj, wczytuj się w Ewangelię, a znajdziesz tam drogocenną perłę, która życie twoje uczyni jasne, niebiańskie, znajdziesz Jezusa, który stanie się nieodłącznym Towarzyszem życia twego, który będzie ci Doradcą najlepszym w wątpliwościach, Siłą w słabości, Nauczycielem w chwilach ciemności.
Nie myślmy, że katechizm to książka szkolna dobra dla prostaczków, dla nieuczonych. O nie, katechizm to podstawa życia według woli Kościoła świętego, to najjaśniejsze - w praktycznej, do życia codziennego przystosowanej formie - streszczenie woli Chrystusa.
Wiara stała się najsilniejszą ostoją naszej narodowości. I to dostrzegli nasi ciemiężyciele. Stąd ich lęk przed naszą wiarą, jakby to była niebezpieczna broń - nawet w rękach małych, słabych i ujarzmionych. Stąd wszystkie prześladowania, krwawe prześladowania, przez które próbowano odebrać wiarę i naszą przynależność do świętego Kościoła katolickiego.
Wszędzie, we wszystkich warstwach społeczeństwa wiara katolicka zachowuje swe miejsce, to znaczy pierwsze miejsce w życiu polskiego narodu. Wszędzie religia pozostaje tu osią, około której obraca się życie narodu. Znajdujemy tchnienie wiary katolickiej w polskiej filozofii, poezji, literaturze i sztuce, znajdujemy błogosławiony wpływ katolicyzmu w życiu i dążeniach prostego ludu.
W życiu naszego narodu wiara ujawnia się trojako: w przywiązaniu do następcy świętego Piotra, w miłości Maryi, Matki Bożej, którą po nieszczęśliwym panowaniu Jana Kazimierza cały lud czci jako Królową Polski, w niewzruszonej nadziei, że Bóg przez cierpienia i strapienia prowadzi nas do odbudowy Polski, do Królestwa wiecznej szczęśliwości.
Jaki to smutny widok - z jednej strony nieprzyjaciel Kościoła, nie krępując się, miota oszczerstwa na wiarę świętą, a z drugiej strony katolik, który milczy albo cichutko wycofuje się z grona osób szkalujących Kościół, bo wstydzi się bronić swej wiary, bo nie wie, co powiedzieć, brak mu argumentów zbijających, odsłaniających kłamstwa.
Ufności nam potrzeba, tej dziecięcej ufności, która serca napełnia pogodą i spokojem i która z serca wydobywa modlitwę wiary przenoszącą góry.
Twarz pogodna mówi o szczęściu wewnętrznym duszy złączonej z Bogiem, o pokoju czystego sumienia, o beztroskim oddaniu się w ręce Ojca Niebieskiego, który karmi ptaki niebieskie, przyodziewa lilie polne i nigdy nie zapomina o tych, co Jemu bez granic ufają.
Pewną pomoc znajdziemy tylko i jedynie u Jezusa. Ludzie mogą się mylić, mogą nas opuścić, mogą zdradzić. Jezus zawsze gotów nam poradzić, dopomóc i wesprzeć.
Ufność niezachwiana, dziecięca, spokojna jest jednym z największych dowodów miłości, jakie Jezusowi dać możemy.
Odważni cuda działają, wszystko przezwyciężą, ale jak tylko poddadzą się nieufności, zaczną tonąć.
Im ciemniej naokoło, tym jaśniej musi nam świecić światło nadziei, świętej ufności w Bogu.
Nie troszczmy się o to, jaka będzie nasza przyszłość. Stanie się to, co Bóg chce, i to będzie dobre.
Choćby wszystko zdawało się być stracone, Jezus wszystko może i dla dusz wiernych ze złego wyprowadzi dobro.
Prosić i ufać - oto czym na pewno wzruszymy Serce Jezusa. On nie rozłączy, co tu na ziemi miłość Jego złączyła; On nie rozwali, co miłość Jego zbudowała. Więc ufać, ufać, ufać!
Jakby dziecięca ufność w Opatrzność Bożą przydała się w moim życiu, jakby je opromieniła swym jasnym światłem, które wlałoby w moją duszę pogodę nawet w najcięższych próbach życiowych!
Miłość Boża - oto źródło prawdziwego szczęścia.
Żadne szczęście świata nie daje tego pokoju, tej błogiej radości, jak świadomość: Jezus nas kocha.
Biedna ta dusza, której Jezus do szczęścia nie wystarczy.
Jezus na krzyżu okazuje nam cały ogrom swej miłości. Tam wysłużył nam wszelkie łaski potrzebne do zbawienia - łaskę odpuszczenia naszych win, łaskę Eucharystii. Jezusowi na krzyżu zawdzięczamy Komunię świętą, obecność Jego wśród nas w Sakramencie Ołtarza.
Najlepszym dowodem miłości, jaki Bogu dać możemy, jest chętne dźwiganie krzyża. Lepszego aktu miłości Bożej nad dźwiganie krzyża nie ma.
Miłość krzyża się nie lęka, bo wie, że krzyż nas ściśle łączy z Chrystusem.
Miłość to najcudowniejszy dar Boży dany biednemu człowiekowi. Czym byłoby nasze życie bez miłości? Ona je rozjaśnia, nadaje mu wartość i czyni szczęśliwym.
Nie przestanę wam nigdy tego powtarzać: w miłości siła, w miłości błogosławieństwo Boże, w miłości nadzieja na przyszłość.
Nie mogę kochać stworzenia więcej od Stwórcy, choćby ono było najświętsze i najlepsze. Kochać mi wolno stworzenie w Bogu, dla Boga - nie inaczej.
Czemu dziś ludzie tak prędko o drogich swych zapominają? - Bo nie kochają ich w Bogu.
Niech w sercach naszych zapali się ogień świętej, Bożej miłości, a potrafimy innych rozgrzać swym ciepłem.
Bylebym miała oczy otwarte i dobre chęci, na każdym kroku znajdę okazję pocieszenia Jezusa ofiarą miłości.
Chrystus kocha serca wspaniałomyślne, które zapominają o sobie, by innym przychodzić z pomocą.
Kto miłuje, ciężaru nie czuje, a gdy go czuje, to go miłuje.
Miłość zawsze czuwa, zawsze ma oczy otwarte na potrzeby bliźnich, zawsze szuka, czym by innym można zrobić przyjemność.
Gromadź sobie skarby miłości - zabierzesz je z sobą do nieba!
Bądźcie jak jasny promień słońca, które dla każdego stworzenia ma ciepło i światło.
Bądźmy dobrzy dla zwierząt, kwiatów, dla wszystkich stworzeń, bo każde z nich Bóg stworzył w swojej dobroci, czcijmy więc ją we wszystkich stworzeniach.
Nie ma miłości bez ofiary. Im więcej ofiar, tym więcej miłości.
Składać z siebie ofiarę... To niełatwa sprawa! To znaczy wyrzekać się swojego "ja"; brać na siebie życie nieustannego poświęcania się dla innych; brać na siebie z uśmiechem na ustach krzyże codzienne; wyrabiać w sobie z miłości ku Jezusowi miłość krzyża.
Kochać bliźniego to znaczy chcieć mu życie rozjaśnić, osłodzić, uprzyjemnić.
Trudności życia codziennego, zmęczenie, niedomagania nie powinny mnie powstrzymywać w okazywaniu czynnej miłości bliźniego ani też zmniejszać zapału w staraniu o to, by wszystkim dokoła mnie było dobrze.
Wtedy dopiero możemy sobie powiedzieć, że naprawdę kochamy bliźniego, gdy na własnej skórze odczuwamy tę miłość, to jest gdy poświęcamy swoją wygodę, swój wolny czas, swój spokój, swoją przyjemność dla bliźniego, gdy kochamy go ofiarą. Póki nie kochamy ofiarą, miłość nasza stoi na bardzo niepewnych nogach.
Ile słodyczy zawiera to słowo: przyjaźń, przyjaciel! W nim mieści się cały ogrom miłości stałej, wiernej, głębokiej i zarazem spokojnej.
Być dobrą, bardzo dobrą, nieskończenie dobrą - oto droga Jezusa, którą powinnam iść.
Potrzeba nam dobroci, by pociągnąć dusze do Jezusa. Nie wiemy, ile ukrytej siły w niej tkwi, a to dlatego, że dobroć sama przez się jest rzeczą Boską, jest małą iskierką, rozpaloną w człowieku przy ogromnym ognisku Bożej dobroci. Każdy jej objaw w duszy ludzkiej zbliża ją samą, choć bezwiednie, do Boga, jak również i tych, dla których jesteśmy dobrzy.
Serce nieposiadające skarbów miłości, dobroci i miłosierdzia nie może dać tego, czego samo nie ma.
Gromadź w sercu skarby dobroci, a jak woda płynie nieustannie ze źródła, tak z serca dobrego wytryskiwać będą nieustannie uczynki dobroci, miłości, miłosierdzia, przebaczenia.
Być dobrym to znaczy żyć dla szczęścia innych, ich szczęście mieć przede wszystkim na względzie, zarówno w rzeczach wielkich, jak i małych, zawsze dążyć do tego, by innym życie osładzać i upiększać.
Miejmy serce szerokie w dobroci, serce, które w świetle Bożym umie rozpoznać, kiedy miłość powinna brać górę nawet nad mniej ważnym od miłości obowiązkiem, a także - kiedy obowiązek jest ważniejszy i przede wszystkim musi być uwzględniony.
Dobre serce umie wyczuwać potrzeby drugiego serca, które pragnie dobrego słowa w chwilach ciemności duchowych, kiedy może droga przed nim nieznana, kiedy chce dobrze, ale nie wie, jak się do tego zabrać.
Dobroć umie serdecznie dziękować nawet za najmniejszą rzecz i dobroć umie przyjmować usługi - choć niepotrzebne - serdecznie i z podziękowaniem.
Właśnie przez taką dobroć, która pamięta nie tylko o duszy, ale i o potrzebach ciała, pociągamy serca do Boga.
Kochajmy nasz święty Kościół katolicki, żyjmy według jego nauki i bądźmy mu wierni.
Warto zajrzeć do własnego sumienia, aby się przekonać, czy jesteśmy prawdziwymi dziećmi Kościoła katolickiego, czy stoimy mocno przy wierze naszej, czy nie idziemy na kompromis w rodzaju: Panu Bogu świeczkę, a diabłu całą pochodnię!
Odważny obrońca Kościoła - choć z początku może będą z niego się śmiać - wkrótce zyska sobie szacunek, zaufanie, nawet swoich nieprzyjaciół, bo w takim nadprzyrodzonym męstwie tkwi coś, co budzi szacunek, co przejmuje świętą czcią.
Nie wywołujcie walki, ale i nie cofajcie się przed walką. Życiem mozolnym, czystym, pełnym dobroci i poświęcenia dla bliźnich, posłuszeństwa względem świętego Kościoła katolickiego głoście wszędzie, że jesteście dziećmi tego Kościoła.
Tak często, niestety, nawet wśród katolików spotkać się można z obojętnością dla Głowy Kościoła. O, bo nie rozumiemy, że wielki krzyż dźwiga na swych barkach ten Sługa sług Bożych, że na krzyżu jego ciąży cały świat, że co minuta ze wschodu czy z zachodu, z południa czy z północy spadają nań nowe gromy, pod którymi ugiąć mu się nie wolno - bo on stać musi jak Maryja, Matka Jezusa, u stóp krzyża, stać samotny! On jeden, aby podtrzymywać wszystkich.
Kto może, niech pozna Rzym, a nigdy tego nie pożałuje.
Czy wśród dzieci jednego Ojca nie powinny panować jedność i miłość? Gdzież się podziała miłość, którą Pan nasz Jezus Chrystus w nowym przykazaniu swoim tak gorąco nam zalecał? Rozejrzyjmy się dokoła - gdzie jedność? Gdzie miłość? Czy często znajdujemy ją w rodzinach, w stowarzyszeniach, w narodach?
Żadnego szczęścia ziemskiego porównać nie można z łaską, że jesteśmy dziećmi Bożymi.
To nasz honor, że jesteśmy dziećmi Bożymi, i to nas czyni wielkimi, a nie jakieś ludzkie pochwały, stanowiska, urzędy. Ten honor powinien nam zupełnie wystarczyć.
Szukajmy nie siebie, ale Jezusa samego. Będzie to dla nas szczęściem i radością stałą, której żadne przeciwności życia odebrać nie potrafią.
Prawdziwe szczęście, pokój, prawdziwą wielkość znajdziesz tylko w Bogu - żyjąc nie dla ziemi, ale dla nieba; nie grzebiąc się w piasku ziemskim jak kura, ale wznosząc się wysoko ku słońcu jak orzeł.
Dzisiejszy świat nie pojmuje zupełnie słów Chrystusa: "Kto się poniża, będzie wywyższony". Nikt nie chce się stosować do tej zasady. Pogoń za honorami, znaczeniem, wielkością jest dziś na porządku dziennym, a co będzie w wieczności, o to się nie pytamy.
Cenić, co wieczne, gardzić tym, co przemijające - oto prawdziwa, Boża mądrość.
Im bardziej na ziemi szukamy szczęścia, tym mniej nadziei, że je znajdziemy.
Czy to Bóg winien, że jesteśmy nieszczęśliwi? - Sami winni jesteśmy, bo szukamy szczęścia tam, gdzie Jezus nas uczy, że szczęścia nie ma.
Mimo pozorów interwencji ludzkiej Bóg, jedynie Bóg rządzi światem, w Jego ręku są losy ludzkości.
Przechodzić chcę przez świat jak pielgrzym, który mimo otaczających go piękności myśl swą ciągle kieruje do celu pielgrzymki - do Boga.
Chociaż ciemno i dobra ziemskie tają jak śnieg w promieniach wiosennego słońca, możemy zawsze wyciągnąć ręce do innych dóbr, których nikt nam nie odbierze, komornik nie zajmie, na które rząd podatku nie nałoży.
Święte wesele duszy samo przez się mówi o działaniu Bożym, mówi, że jest coś ponad tą ziemią, że istnieje świat nadprzyrodzony, gdzie dusza znajduje szczęście, jakiego świat nie daje.
Aby iść zawsze drogą prawdy, trzeba mieć przed oczami Boga i pragnienie przypodobania się Jemu.
Nie będę lepsza przez to, że ludzie mnie chwalą, nie będę gorsza przez to, że ludzie obmawiają i oczerniają. Ile pokoju daje staranie o przypodobanie się tylko Bogu samemu!
Na szali sprawiedliwości najbardziej zaważą uczynki, ofiary, modlitwy, które noszą jako adres słowa: Dla Boga samego!
Jakież to przejmujące przeświadczenie: Jezus widzi każdą moją myśl. Nie mogę przed Nim ukryć ani jednej myśli. Wszystkie pozostaną wyryte w pamięci Bożej i tam odnajdę je w chwili sądu. Ani jedna się nie zmieni, ani jedna nie zginie.
Czy nie jest pociechą w każdym strapieniu myśl, że zło przeminie, a życie w Sercu Jezusowym zamieni się wkrótce w życie wiecznej miłości i szczęścia? Że nawet największe cierpienia ciała skończą się kiedyś i zmartwychwstanie ono w chwale, i to w tym większej chwale, im bardziej było ukryte w Sercu Jezusowym i dla Serca Boskiego żyło, poświęcało się i cierpiało?
Gdy przyjdzie mi stanąć przed sądem Bożym, może to wszystko, co ludzie podziwiali i chwalili, okaże się bez wartości, a jedynym moim ratunkiem będzie jakiś dobry uczynek, jakaś ofiara, którą wykonałam w ukryciu, w tajemnicy przed ludźmi.
Nie ściągajmy ideałów z wyżyn Bożych, z jasnych regionów Bożych na ziemię. Ideał, ażeby naprawdę był ideałem, musi mieć w sobie iskrę Bożą.
Trzeba stawiać sobie wysokie ideały, do nich dążyć, ich się trzymać, do nich się rozpalać - to nasza broń.
Pokój to pierwszy dar, jaki Chrystus przyniósł apostołom po swym Zmartwychwstaniu. To najcenniejszy dar, bo pokój jest podstawą szczęścia, złączenia z Bogiem, pracy nad sobą i świętej radości.
Największym dobrem na ziemi jest pokój. Bez pokoju nie ma ani szczęścia, ani nawet postępu na drodze zbawienia, bo gdzie pokój, tam Bóg. Niepokój wyklucza Boga.
Człowiek grzeszy, spodziewając się jakiegoś zysku, jakiejś przyjemności, satysfakcji, i myli się, bo w grzechu nic innego nie znajdzie, jak udręczenie ducha i mękę serca.
Przez grzech ludzi sobie nie zjednamy - pochlebiają nam, gdy naszego grzechu potrzebują, ale potem nami gardzą.
Wielkim złem jest grzech, ale jeszcze większym - rozpacz, bo z grzechu można powstać, grzech można odpokutować, a nieraz nawet grzech stał się podwaliną świętości. Ale rozpacz nigdy dobrych owoców nie wydaje.
Robiąc głupstwa, nabieramy doświadczenia.
Grzech - to ból wyrządzony Sercu Jezusowemu; łza żalu - to pociecha, to balsam kojący rany zadane Panu.
Często zło pochodzi ze zbyt wielkiego liczenia się z tym, co świat powie.
Nie poczuwamy się do obowiązku bronienia świętych praw Bożych. Cóż ja mogę zrobić? - mówimy często. Oto zróbmy dla dobrej sprawy to, co inni robią dla złej.
Jak wiele ludzie dokładają starań, jak się męczą, ile nieprzespanych nocy spędzają przed egzaminem, który zapewnia powodzenie na tych parę lat życia danych człowiekowi! A jakie jest przygotowanie do egzaminu, który rozstrzygać ma o naszej wieczności?
Najważniejszy jest egzamin, który czeka nas po tamtej stronie, który otwiera nam podwoje Królestwa Bożego, królestwa wiecznej miłości, wiecznej światłości, wiecznego szczęścia.
Ostatecznie mniejsza o to, czy drogą kwiecistą, czy ciernistą, byleby do dobrej, świętej śmierci dojechać!
Czy słuszne jest pojmowanie śmierci jako pokuty za grzechy? Wedle mego odczucia śmierć jest końcem tej wielkiej pokuty, jaką jest życie.
Często myślimy, że bardzo trudno zostać świętym, i dlatego rezygnujemy ze świętości, uspokajając swe sumienie twierdzeniem: Świętość nie dla mnie! Ale to błąd. Musimy stać się świętymi, jeżeli chcemy dostać się do nieba.
Największe dobro na ziemi to świętość, jedynie ważny cel, do którego warto na ziemi dążyć - świętość, jedyny skarb, który należy zdobywać - świętość, jedyne źródło szczęścia, które nigdy nie wysycha - świętość, świętość i jeszcze raz świętość!
Nie wszyscy zostaliśmy powołani do bohaterstwa męczeństwa, ale wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa świętości.
Świętość nie polega na nadzwyczajnych pokutach, na długich modlitwach, na heroicznych aktach cnót, ale na cichym spełnianiu woli Bożej.
Zwykle ludzie mają mylne pojęcie o świętości, a przecież jest ona czymś prostym, zwyczajnym, trzeba tylko kochać wolę Bożą i wiernie ją wykonywać - niczego więcej Bóg od nas się nie domaga.
Nietrudno byłoby stać się świętym, gdyby każde krótkie staranie od razu odniosło ostateczne zwycięstwo. Panu Bogu czasem właśnie podoba się taka wytrwałość, która nie cofa się przed długotrwałą walką, która co dzień od nowa zaczyna i spokojnie, ufnie czeka, aż Bóg da zwycięstwo.
Chciejmy świętości, ale tej świętości, do której droga prowadzi przez ofiarę, przez walkę i trud.
Podnoś swe serce do Boga, to, co masz czynić, czyń dla Niego - a będziesz święta, choć na ołtarze cię nie wyniosą; wszak całe zastępy świętych niekanonizowanych spotkamy kiedyś w niebie.
Oto znaczenie świętości: zasłania grzesznych przed sprawiedliwą karą Bożą, wyprasza dla jęczących w nocy zbrodni i występków łaskę powstania.
Dziś, kiedy świat coraz bardziej poganieje, kiedy materializm coraz bardziej odciąga dusze od Boga, kiedy rozmaite fałszywe filozofie starają się prawdę Bożą przed nami zasłonić, ośmieszając to, co mamy najświętszego - wiarę naszą, potrzeba nam wpatrywać się w życie świętych, i to szczególnie tych świętych, którzy prowadzili życie podobne do naszego, nie różniące się od naszego żadną nadzwyczajnością, spełniając - a jest to cechą ich świętości - najzwyczajniejsze małe obowiązki z miłością nadzwyczajną, gorącością nadprzyrodzoną.
Święty to przyjaciel, pocieszyciel, to brat kochający. Odczuwa nasze biedy, troski, modli się za nas, pragnie dobra naszego i szczęścia, bo łączy go z nami "świętych obcowanie".
Kanonizacja daje najwyraźniejszy dowód, że większego nic nie ma na ziemi i niebie niż świętość.
Czy tak, czy siak - byleby było, jak Bóg chce! Tego pragnę i wierzę, że Pan Bóg bez moich trzech groszy da sobie radę.
Z woli Bożej jesteśmy tym, czym jesteśmy.
Kochajcie wolę Bożą. Zgryźcie odważnie gorzką i twardą łupinę tego rajskiego orzecha, który Bóg wam podaje: wewnątrz słodkie, szczęścia pełne jądro woli Bożej znajdziecie.
Gdy dusza pragnie tylko spełnienia woli Bożej, to w tej woli znajdzie swoje szczęście nawet wśród krzyżów, trosk i cierpień, bo zawsze będzie miała to, czego pragnie.
Jak Bóg chce! - Te słowa z miłością wymówione są balsamem dla duszy strapionej. Wymawiajcie te słowa w troskach, w niepokojach, wymawiajcie je też, gdy Bóg krzyż na was zsyła.
Kto tego tylko chce, czego Bóg chce, kto pragnie tylko woli Bożej, ten już na ziemi ma niebo w duszy.
Jakie to błogie uczucie, szczególnie w chwilach ciężkich, móc sobie powiedzieć: Szukam Boga, a On dotrzyma słowa i całym moim życiem się zaopiekuje.
Moja wola to żądanie głupiego dziecka, które domaga się zabawy z ogniem lub brzytwą, a nie rozumie, że ogień pali, a brzytwa może je zranić.
Może czasem inaczej Bóg pokieruje sprawą, aniżeli ty chciałaś, ale z czasem przekonasz się, że to, co Bóg czynił, dobrze uczynił, dla twego dobra uczynił, choć w danej chwili tego nie rozumiałaś.
Pragnę żyć i oddychać wolą Twoją. A wolę Twoją spotkać tak łatwo! Wszak znajdę ją w każdym przykazaniu, w każdym zdarzeniu życia codziennego, w każdej radości i cierpieniu, w pociechach i oschłościach, w upokorzeniu i trwodze, w zdrowiu i chorobie, w pracy i modlitwie, w życiu i śmierci, w niedostatku i wygodach, w każdym życzeniu bliźniego - wszędzie, gdzie nie ma mojej własnej woli.
Chcę kochać, lecz nie umiem. Serce moje zimne i obojętne. Najpewniejszym, najprawdziwszym aktem miłości niech więc będzie moje najdokładniejsze spełnianie woli Bożej.
Pokut ciężkich nie mogę odprawiać, ale niech pokutą moją będzie najzupełniejsze poddanie się woli Bożej.
Najlepsza modlitwa - zgadzanie się z wolą Bożą. Najlepsza pokuta - ciche poddanie się woli Bożej. Najlepsza miłość - wierne spełnianie woli Bożej.
Pokora jest korzeniem wszystkich cnót. Cnota, która nie wyrasta z tego korzenia, nie jest cnotą, choćby nawet za cnotę w oczach ludzkich uchodziła.
Im bardziej pragniesz tego światła, które ci daje poznać życie nadprzyrodzone, które ci pozwala wnikać w myśl Bożą, tym bardziej musisz walczyć o pokorę.
Pokora nie dowierza własnym siłom, ale liczy z niezachwianą ufnością na pomoc Bożą.
Najbezpieczniejsze ostatnie jest miejsce. Dusza pokorna o sobie nie mówi ani dobrze, ani źle.
Prawdziwy, pełen uniżenia żal utrzymuje w nas stale pokorę i względem Boga, i względem ludzi, sprawia, że widząc swą własną nędzę, nie widzimy tak ostro zła, które jest w innych.
Nie mogę zrozumieć, że inni nie od razu się poprawiają, zmieniają, chociaż sama mam podobne trudności.
Wszelkie wady, słabości, niedoskonałości innych tają jak śnieg w słońcu w niewidzialnych promieniach prawdziwej pokory.
Miłość bliźniego nie może istnieć bez pokory, jak kwiat nie może żyć bez wody.
Pokorny zawsze w sobie winę znajdzie, a pyszny - zawsze w innych. To jest dobry kamień probierczy pokory!
Bądź jak kwiat na pustyni, który rośnie, rozwija się i kwitnie, bo Bóg mu tak kazał, a nie martwi się tym, że oko ludzkie nigdy podziwiać go nie będzie.
Nie sądźcie innych. A jeżeli uczynku bronić nie możecie, to przynajmniej nigdy nie sądźcie intencji, którą tylko Bóg sam może sądzić.
Nasza biedna ludzka natura tak lubi sobą się zajmować, że gotowa jest nawet źle o sobie mówić, byleby nikt o niej nie mógł zapomnieć.
Hałas zawsze, choć bezwiednie, pochodzi z pragnienia oznajmienia wszystkim: To ja!
Ostrożnie z zazdrością! To wąż, który lubi ukrywać się pod kwiatami, ale im lepiej się ukrywa, tym niebezpieczniejszy, tym złośliwszy, skrycie zadający śmierć duszy.
Zazdrość to straszna wada. Wprowadza do duszy niepokój, niechęć do innych, nieraz i nienawiść, pragnienie zemsty, a potem czyni zazdrośnika nieszczęśliwym.
Ukryta zazdrość, strach, by inni nas nie przewyższali, sprawiają, że często ludzie zamiast chwalić w innych to, co chwały jest godne, szukają plam na słońcu, by tym sposobem upewnić wszystkich o własnej wielkości.
"Bóg mój i wszystko moje!" - oto nasze bogactwo.
Gdy ubóstwo dokucza, radujcie się i śpiewajcie chwałę Panu, bo duch wasz mężnieje, hartuje się i staje się zdolniejszy do wszelkich ofiar i do wielkiej świętości.
Bieda zrozumie biedę, bogaci nie zrozumieją. Tak zwykle się dzieje.
Wtedy dopiero zaczyna się prawdziwe miłosierdzie, gdy dajemy z tego, co nam jest miłe, przyjemne, gdy dajemy, czyniąc ofiarę.
Przyznaję, że ciężko jest dobrze chcieć i mimo to ciągle wpadać w te same błędy. Ale wierzcie, iż często Bóg ma większe upodobanie w walce wytrwałej, choć żmudnej, aniżeli w chwilowym zwycięstwie.
Dusza kochająca Boskie Serce musi zrozumieć umartwienie i to, co z duchem umartwienia nierozdzielnie jest złączone - miłość krzyża.
Ile to dusz bawi się wymyślaniem drobnych umartwień, przez co czują się jakby zwolnione od tych umartwień, jakie życie, praca ze sobą przynoszą.
Postów wielkich zachowywać nie możemy, ale małymi ofiarami życia codziennego starajmy się łączyć z Jezusem na krzyżu, by być dla Niego pociechą i wynagrodzeniem.
Ważnym rodzajem umartwienia jest ciche, chętne dźwiganie krzyżyków, jakie Bóg na nas zsyła, jest miłość krzyża. Życie przynosi z sobą od czasu do czasu większy krzyż, a dzień w dzień małe krzyżyki, niby małe ukłucia szpilką.
Akt posłuszeństwa, dokonany z miłości ku Bogu, więcej znaczy niż najsurowsze pokuty, podejmowane z własnej woli.
Jezus sam cierpiał, więc wie, co to łza, co to ból. Bóg zsyła krzyże, ale z nich wyprowadza chwałę dla siebie i dobro dla nas.
Cierpienie to łaska. Tylu ludzi dziś cierpi, czemu Bóg nie miałby od nas domagać się cierpienia?
Lepiej przygotować się na krzyż aniżeli ryzykować wielkie rozczarowanie.
Głupi jest człowiek - dziś użala się na to, za co może kiedyś będzie najgoręcej Bogu dziękował!
Krzyż to źródło łaski, źródło miłości, źródło zasług, jeżeli umiemy dobrze go przyjmować i dźwigać i jeżeli z krzyża zrobimy sobie przyjaciela, kochanego towarzysza naszej ziemskiej pielgrzymki.
Piękna to rzecz cierpieć, byleby cierpieć z miłością i weselem.
Cierpienie z miłości ku Bogu rodzi szczęście, które się objawia w nieustannej pogodzie ducha i stałym uśmiechu na ustach, choćby oczy były pełne łez.
Nie sztuka znieść jednorazowe wielkie cierpienie, ale cierpieć dzień w dzień, prawie beznadziejnie, cierpieć przez długie miesiące, lata, nie widząc końca próby, a przy tym nie upadać na duchu, nie narzekać, nie zniechęcać się, nie buntować się - to dopiero cnota wielka, wspaniała!
Jedno "Deo gratias" w cierpieniu ma więcej wartości niż sto "Gloria Patri" w szczęściu.
Gdy ludzie dręczą, gdy nieszczęście prześladuje - błogosławiony, który umie w milczeniu cierpienie swe Bogu przedstawiać.
Bardziej boli nawet mała krzywda wyrządzona przez przyjaciela niż wielki cios zadany przez nieprzyjaciela.
Chwile cierpienia więcej łączą serca aniżeli długie miesiące przeżyte razem w spokoju.
Cierpienie z miłością znoszone to najskuteczniejsze apostolstwo, najcudowniejsza modlitwa, najwspanialszy hymn miłości.
Ciężkie dziś życie, pełne goryczy i smutku - i wielka zasługa ułatwić innym dźwiganie krzyża życia.
Bóg sobie zarezerwował prawo uświęcania ludzi przez krzyż, a nam zostawił słodkie zadanie pomagać innym w bolesnej wędrówce po drodze krzyżowej przez rozsiewanie wokoło małych promyków szczęścia i radości.
Wpatruj się w Maryję, Uzdrowienie chorych, a nauczysz się, jak być na wzór Maryi, jeśli nie uzdrowieniem, to promykiem radości dla chorych.
Milczenie pokojem jest duszy.
Nauczmy się milczeć, a wtedy łatwiej nam będzie nauczyć się tego, co trudniejsze - dobrze, święcie mówić.
O ile milczenie jest ważną rzeczą, o tyle jeszcze ważniejszą jest umieć liczyć się ze słowami - mówić, kiedy potrzeba, i to, co potrzeba.
Trzeba trzy razy namyślić się, nim się coś powie, bo łatwo jednym nieostrożnym słowem zaszkodzić, a potem bardzo trudno to naprawić.
Jaka to święta i dobra rzecz - rozmowa o rzeczach Bożych, podnosząca duszę do Boga! Nie trzeba innych zanudzać nieustannym mówieniem o rzeczach świętych, ale dusza naprawdę kochająca potrafi bez nudzenia, bez ostentacji powiedzieć od czasu do czasu coś budującego. A ile przez to można nieraz dobrego zrobić!
Gdzie panuje uczciwość i prawdomówność, tam przysięgi są zbyteczne.
Pług nieczynny rdzą się pokrywa. A rdza osłabia i niszczy.
Im bardziej skrzypiące, liche narzędzie, tym jawniej pokazuje się artyzm Tego, który narzędziem kieruje.
Jezus niczego nadzwyczajnego ode mnie się nie domaga, chce tylko, bym codzienne czynności wykonywała z miłości ku Niemu i dla Niego.
Pracujemy licząc na naszą umiejętność, nasze doświadczenie, nasz rozum - za mało liczymy na Boga!
Ufność w pomoc Jezusa nie powinna nas czynić leniwymi.
Pracujemy, bo tak Bóg każe, ale modlitwą uświęcajmy naszą pracę, modlitwą czyńmy ją owocodajną, modlitwą zamieńmy ją w ofiarę Bogu miłą.
Im ważniejszy obowiązek do wykonania, tym goręcej powinniśmy do niego przygotować się modlitwą, tym usilniej musimy ściągnąć przy pomocy modlitwy błogosławieństwo Boże.
Przed Panem Bogiem odpowiadamy tylko za pracę i jej intencję, a nie za owoce, których obfitość jedynie od Pana zależy.
Bardzo często cichą pracą, bez oklasków i pochwał, więcej robi się dobrego aniżeli głośną, hałaśliwą działalnością, którą ludzie otaczają uznaniem i aureolą świętości.
Cicha praca strzeże od pychy, od próżności, które tak chętnie towarzyszą wielkim dziełom.
Im mniej blichtru, tym więcej rzetelności.
Trzeba wypełnić życie wiernym spełnianiem obowiązków, nie szukając niczego, co poza nie wykracza. Takie życie nie jest łatwe, nie schlebia naturze, wymaga hartu ducha, silnej woli i wielkiego zaparcia się siebie. Bo i nie dogadza naszej zepsutej naturze związać sobie ręce obowiązkiem, nie iść za zachciankami, być przywiązaną jak pies na łańcuchu. Tyle że łańcuch, który nas do obowiązku przykuwa, powinien być łańcuchem miłości.
Nie myśl, że drobny obowiązek to nic ważnego. Czy duży, czy mały, jeżeli obowiązek - to wola Boża i tę trzeba jak najdokładniej wypełnić.
Pracy mi powierzonej oddawać mam się całkowicie. Mniejsza o to, że praca będzie ciężka, męcząca, bez uznania, pogardzana, szara, nudna. Wykonać ją dokładnie, z wytrwałością, z miłością, z radością - oto najlepsza pokuta. Taka praca zastąpi wszelkie umartwienia.
Obowiązek, chociaż trudny i męczący, jeżeli jest dobrze wykonany, zawsze daje radość i zadowolenie.
Potrzebne są wakacje dla umysłów znużonych, dla osłabionego ciała, ale czy wakacje oznaczają zapomnienie o Bogu, o życiu wewnętrznym, o obowiązkach chrześcijańskich, czy polegają na rozluźnieniu obyczajów? A przecież nieraz tak bywa.
W pracy wewnętrznej wakacji nie ma.
Żadna praca nie może przeszkodzić nam w tym, by od czasu do czasu wzrok duszy podnieść do Jezusa na krzyżu i powiedzieć Mu króciutko, że Go bardzo kochamy, że wszystko z miłości ku Niemu czynić chcemy.
Bez modlitwy nie ma życia dla Boga, nie ma służby Bożej.
Modlitwa jest mostem łączącym doczesność z wiecznością, ziemię z niebem, człowieka z Bogiem.
Kochać, cierpieć i modlić się - czy to nie treść każdego życia z Bogiem i dla Boga?
Codziennie miliony katolików odmawiają tę wspólną im wszystkim modlitwę: "Ojcze nasz". Każdy więc zobowiązany jest nie tylko prosić o to, ale także pracować nad tym, by święciło się Imię Boże, by przyszło Królestwo Boże, by spełniała się wola Boża.
Nie wystarczy tylko modlić się: "Przyjdź Królestwo Twoje", trzeba także pracować nad tym, by Królestwo Boże przyszło.
"Bądź wola Twoja" - te słowa miejmy wyryte w sercu naszym i powtarzajmy je nieustannie z miłością.
Jeżeli źle jest na ziemi, to właśnie dlatego, że nie liczymy się z tym, iż Bóg rządzi światem; że opieramy się na ludzkiej mądrości, na ludzkich kombinacjach, a mało prosimy, mało się modlimy.
Dobrze byłoby na świecie, gdyby wszyscy się modlili, ale niestety, ludzie coraz mniej się modlą i stąd coraz większy robi się bałagan.
Oto szczęście duszy - trwanie w Bogu i z Bogiem. Wtedy wszystko, co ziemskie, wydaje się małe i nawet wśród trosk, kłopotów, bied i cierpień tego życia promień z nieba, promień pokoju, ufności i szczęścia zawsze przyświeca.
Im żywiej mamy w pamięci, że Bóg nas widzi, że w Jego obecności jesteśmy, u stóp Jego się modlimy, do Jego Serca Boskiego się tulimy, tym łatwiej i lepiej modlić się będziemy.
Czekając, chodząc po ulicach z jednego miejsca na drugie, módlcie się - to są chwile, kiedy zwykle o niczym mądrym się nie myśli; jak w kalejdoskopie kręcą się myśli: albo trapimy się troskami, albo nierozsądnymi planami na przyszłość. O wiele więcej zrobicie modląc się.
Tak często szturmujemy do nieba o takie dziecinne, ziemskie drobiazgi, które dziś są, a jutro się rozsypią; nie umiemy natomiast prosić, błagać o wielkie, święte łaski Boże, które nam zapewniają niebo, zbliżają do Boga, odrywają od ziemi, podnosząc duszę w świetlane regiony życia nadprzyrodzonego.
Apostołowie pod opieką Maryi dziesięć dni trwali w modlitwie, by sobie wyprosić zesłanie Ducha Świętego. Czy chcę, by Bóg zesłał mi Go bez mojej modlitwy? A tak mi to potrzebne!
Nie dlatego powinnam modlić się, by znaleźć w modlitwie ukojenie, lecz żeby coraz bardziej być gotową na spełnienie woli Bożej.
Gdy modlić się nie mogę, niech modlitwą moją będzie zupełne, stałe, chętne, pogodne zgadzanie się z wolą Bożą.
Nie przesadzajmy z modlitwą, ale też nie przesadzajmy i z pracą kosztem modlitwy.
Im mniejszy czujecie ogień miłości, tym bardziej wytrwałością, w oschłości nawet, starajcie się okazywać Bogu miłość.
Jeżeli nie ma miłości bliźniego, to nawet ekstazy nic nie pomogą.
Modlitwa oparta tylko na uczuciu to bańka mydlana.
Modlitwa bez pociechy, lecz odmawiana sumiennie, ma większą zasługę aniżeli modlitwa w pociechach i w uniesieniu ducha.
Za mało nieraz liczymy na potęgę modlitwy - zniechęcamy się, ręce nam opadają, gdy praca nasza rezultatu nie wydaje, niecierpliwimy się, a zapominamy, że modlitwą wytrwałą i gorącą wszystko wyprosimy, wszystkiego dokonamy.
Potrzeba mi łask do zbawienia, a mam je w zawsze otwartym Sercu Jezusa. Ode mnie zależy, czy pójdę czerpać z tego źródła, czy je ominę.
Pan Jezus nigdy nie wyjeżdża, tylko czasem się ukrywa, bo Mu się podoba, gdy Go mozolnie szukamy.
Im bardziej Jezus milczy, tym głośniej trzeba wołać i błagać, nie ustępować i wytrwać. Ta bolesna wytrwałość zawsze wzrusza Jezusa. A im dłużej poddaje On nas próbie, tym hojniej potem wynagradza.
Właśnie to, że się męczysz bez pociechy, bez pożądanego skutku, podoba się Sercu Bożemu. Im dłużej prosisz, tym więcej otrzymasz.
Módlcie się z ufnością bez granic, lecz i z wytrwałością. Bóg na pewno da, o co prosimy, jeżeli to będzie dla dobra naszej duszy. Trzeba jednak modlić się wytrwale, choćby latami całymi.
Wytrwałością zdobędziesz Serce Boże na pewno!
Wszystko, co dobre, wzniosłe, święte w dziedzinie życia nadprzyrodzonego, z krzyża na świat spłynęło, bo to wszystko Chrystus na krzyżu męką i śmiercią swą nam wysłużył.
Z wysokości krzyża spłynęły na świętych łaski, które ich czyniły świętymi, które nam w nich dały możnych orędowników i wspaniałe wzory cnoty i świętości.
U stóp krzyża otwierają się dla duszy coraz to nowe horyzonty miłości.
Ustanowienie Przenajświętszego Sakramentu - jaka to łaska dla świata, jaka to łaska dla mnie! Czy mogę sobie uprzytomnić moje życie bez tabernakulum, przy którym znajduję światło, pociechę, uspokojenie i tę miłość, która całemu mojemu życiu nadaje wartość, siłę i radość? Czy mogę uprzytomnić sobie życie moje bez Boskiego Przyjaciela w małej, białej Hostii? Przyjaciela, który co dzień przychodzi do mego serca, by razem ze mną dźwigać ciężar dnia, leczyć rany mej duszy, by być mi Przewodnikiem w drodze do nieba?
Nie bawmy się z natchnieniem łaski. Gdy ona do serca puka, to sam Jezus stoi u drzwi naszych i woła: Otwórz mi!
Jezus zaprasza, a ludzie od Niego uciekają. On stoi u drzwi serc ludzkich i puka, i prosi, by Mu otworzono, a odpowiedzi nie otrzymuje. Jakaż to zniewaga wyrządzona Panu naszemu, jakaż to lekkomyślność i głupota!
Jezus w Sakramencie Ołtarza chce być pokarmem naszym, Chlebem codziennym, który z Nieba zstąpił, by wzmocnić dusze nasze, dać im życie Boże, siłę.
Ciało nasze chleba powszedniego potrzebuje, by nie zginąć z głodu, a dla duszy naszej czyż nam pokarmu nie potrzeba?
Niech od Komunii świętej powstrzymują nas jedynie istotne przeszkody, ale nigdy lenistwo, nigdy brak silnej wiary.
Byleby trwać przy Jezusie, byleby spokojnie wystawić swą duszę na działanie promieni eucharystycznych, to Jezus nas uświęci, łaską i miłością napełni.
Szczęśliwa dusza, która rzeczywiście całym sercem przylgnęła do Jezusa-Hostii, bo w Nim ma najcenniejszy skarb, jaki ziemia posiada.
Nigdy nie mogę czuć się osamotniona, opuszczona, gdy mam tabernakulum i Jezusa w Komunii świętej.
Do Jezusa w tabernakulum się uciekaj, gdy ci ciężko i smutno, Jego się radź w wątpliwościach, Jego proś o światło, o siłę - i będzie dobrze.
Promienie wychodzące z tabernakulum są dla mnie tym, czym promienie słoneczne dla szarego płótna rozpostartego na łące lub dla zielonego jabłka na drzewie. Pod wpływem jasnych, ciepłych promieni płótno bieleje, jabłko dojrzewa.
Ty jesteś jak to szare, grube płótno - nic nie możesz, ale wystawiaj swą nędzę na działanie promieni miłości, wychodzących z tabernakulum, cicho, pokornie - a Jezus duszę twą biedną, jak słońce płótno, uczyni białą i piękną.
Kochajcie Jezusa w tabernakulum! Tam niech serce wasze zawsze czuwa, choć ciało przy pracy, przy zajęciu.
Gdy Chrystus żyć będzie w nas, wtedy nawet bezwiednie staniemy się Jego apostołkami, apostołkami Eucharystii.
Nie bądź egoistą w modlitwie, prosząc tylko dla siebie, myśląc tylko o sobie.
Modlitwą u stóp Hostii białej, modlitwą po Komunii świętej, gdy Jezusa masz w sercu, wszystko wyprosisz. Modlitwa - to prawdziwe apostolstwo.
Tak często łudzimy się, że Boga kochamy, bo lubimy się modlić, bo doznajemy pociech w modlitwie. A to jeszcze nic nie znaczy, jeśli nie mamy prawdziwej, gorącej, czynnej, poświęcenia pełnej miłości bliźniego.
Dziś potrzeba nam dusz modlących się za tych, którzy się nie modlą.
Ofiara jest najlepszą modlitwą.
Dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzeba dusz kochających Chrystusa, Ofiarę Miłości, kochających aż do ofiary z samych siebie.
Zewnętrzne uczynki pobożności, modlitwy, śpiewy pobożne, adoracje, strojenie ołtarzów - to wszystko dobre o tyle, o ile pochodzi z serca. Jeśli zaś jest tylko formą zewnętrzną, która duszy nie przemienia i do Boga nie zbliża - nic nie jest warte!
Trzymając się ręki Maryi, zbłądzić nie mogę.
Najbezpieczniejsza, najpewniejsza droga do szczęścia, do świętości, do nieba, do Jezusa - to droga przez Maryję.
Obyśmy wszyscy umieli iść tą świętą, tą błogosławioną drogą: zawsze i wszędzie przez Maryję do Jezusa.
Uczucia miłości ku Maryi nigdy nie może być za wiele.
Ile wdzięczności winniśmy Bogu, że nam dał Maryję; Maryi - że cnotą swą, świętością i pokorą zasłużyła na to, by stać się Matką Jezusa, który przyniósł nam zbawienie.
Matka moja - Królową, słowo Jej wszechpotężne u Boskiego Syna. Jakie to źródło ufności dla mej biednej duszy!
"Oto Matka twoja". Ostatni testament, ostatnie zlecenie Jezusa. Jakie mi ono powinno być drogie! Drogie, bo to zlecenie umierającego Pana. Drogie, bo mi daje największy skarb - daje mi Matkę Najświętszą za Matkę.
Matko moja, Maryjo, korona Twej chwały uczy mnie, jaka jest wartość cierpienia. Czy ja tę wartość rozumiem?
Matko moja, Maryjo, uproś mi nieustanny "dobry humor" - to szczęście wewnętrzne, które daje Bóg.
Uciekaj się do Maryi, która jest Przyczyną naszej radości, a w promieniach tej jasnej Gwiazdy Morza odżyje twe serce złamane, zgorzkniałe, wątpiące, zniechęcone.
Bądźcie pewni, że Maryja raczej cudem przyjdzie wam z pomocą, niż was opuści.
Czy Syn może czegoś odmówić swej świętej Matce? Nie! Toteż ufność moja ku Maryi powinna być bezgraniczna.
Przy Sercu Maryi smutki tej ziemi utracą gorycz, ciernie. Wyrośnie z nich kwiat świętej, Bożej miłości.
Uczmy się często powtarzać razem z Matką Najświętszą te piękne słowa Maryi, które z woli Kościoła świętego mamy odmawiać trzy razy dziennie przy modlitwie Anioł Pański: "Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego". Powinniśmy odmawiać te słowa tak w radości, jak w cierpieniu, tak w chorobie, jak w zdrowiu, tak w powodzeniu, jak i w niepowodzeniu, tak w każdej chwili życia, jak i w godzinie śmierci.
Czy Twoje "niech mi się stanie" jest również nieustannie obecne w moim sercu, w woli, na ustach - w życiu całym? Czy moja wola niczego innego nie pragnie, jak tylko tego, czego chce Bóg?
Najlepsze nabożeństwo do Maryi to być na Jej wzór cichą, wierną, pokorną służebnicą Pańską, powtarzającą ciągle sercem i czynem: Oto ja, niech mi się stanie, jak Bóg chce!
Nabożeństwo do Matki Najświętszej nie tyle polega na gorących uczuciach i pięknych słowach, ile na czynach, na praktykach wiernie, z wytrwałością wykonywanych.
Pamiętaj u stóp Maryi, że Ona jest Królową nieba i ziemi, że chce wszystkim bez wyjątku - i białym, i czerwonym, i żółtym, i czarnym - mieszkańcom naszej małej planety wyprosić zbawienie, a ty, kochające Ją dziecko, masz Jej we współpracy w wielkim dziele zbawienia ludzkości dopomagać.
Niech Maryja żyje w sercach wiernych katolików, a nikt ich od skały Piotrowej nie oderwie.
Maryja nigdy nie zawiedzie. Kto w Niej ufność swą złożył, ten nigdy nie zbłądzi, nigdy zawiedziony nie będzie.
Odmawiaj różaniec, kochaj różaniec! Niech on ci będzie wiernym przyjacielem, pocieszycielem, drogowskazem do nieba, a równocześnie niech ci będzie orężem w walce z nieprzyjaciółmi Boga i Kościoła świętego.
Niech każdy dziesiątek różańca będzie aktem miłości ku Maryi, a zarazem - pod Jej opieką, razem z Nią - błaganiem o łaski, o miłość, o szukanie królestwa Bożego i sprawiedliwości nie tylko dla twojej duszy, ale i dla dusz tych milionów, które Boga nie kochają, Jemu służyć nie chcą.
Życie moje ma być różańcem wprowadzanym w czyn.
Nie tylko odmawiajcie różaniec słowem, ale odmawiajcie go życiem całym, wprowadzając w życie cnoty Maryi, jakie w tajemnicach różańcowych nam są przedstawione.
Chcesz Matce Najświętszej okazać miłość dziecięcą - żyj, jak Ona by sobie tego życzyła. Ona ma być ci wzorem skromności, pokory, miłości bliźniego, pracowitości, męstwa w cierpieniu.
Im podobniejsza stanę się do Ciebie, Maryjo, tym mogę być pewniejsza, że Bóg dla Twej przyczyny otworzy mi niebo.
Nie wystarczy nawet piesza pielgrzymka na Jasną Górę do świątyni Maryi, nie dość tam spędzić kilka godzin czy dni parę w rzewnej, pełnej słodyczy modlitwie. Owszem, to szczęście, to pomoc, to pociecha, ale to nie wszystko. Chcesz Matce Najświętszej okazać miłość dziecięcą - żyj, jak Ona by sobie tego życzyła.
Ty, "co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie", nie zapominaj nigdy, żeśmy ludem Twoim, że naród Twój, choć zgrzeszył, choć od Boga się oddalił, jednak nigdy się nie wyrzekł miłości ku Tobie. Imię Twoje jest naszą tarczą, różaniec Twój naszą bronią, godzinki Twoje naszą radością, miłość ku Tobie naszą siłą.
Chcesz być wierną poddaną Królowej Polski, kochaj polską ziemię, własność Maryi. Módl się gorąco za kraj nasz ukochany, za nasz naród, który do dziś u stóp Maryi się korzy, do Niej w potrzebie z ufnością się ucieka i o pomoc woła, a któremu bezbożni chcą wydrzeć z serca największy skarb - miłość do Matki Bożej.
Czasy są ciężkie, złowrogie, ale uczmy się coraz ufniej patrzeć w górę, ku Gwieździe naszej, ku Maryi. Żyjmy w Jej promieniach, w świetle Jej cnót, uczmy się żyć życiem nadprzyrodzonym, bo jedynie to życie ma wartość prawdziwą, a życie doczesne jest jak ta trawa, która dziś jest, a jutro zwiędnie, uschnie - i już po niej!
Kto kocha i zna Jezusa, ten pragnie wszystkich do Niego prowadzić.
To jedna z charakterystycznych cech prawdziwego, głęboko wierzącego katolika - chce swoim szczęściem dzielić się z bliźnim.
Niełatwo myśleć zawsze o innych, natura się przed tym wzdraga, ale to właśnie zapewni pokój, da możność utrzymania pokoju w naszym otoczeniu.
Jezus sam dosięgnął szczytu miłości. Od nas nie wymaga tak wielkiej ofiary, ale wzywa do zapomnienia o sobie i poświęcenia się dla innych.
Błogosławiona dusza, którą ranią ciernie pracy apostolskiej! Im bardziej kocha, tym bardziej cierpi, a to cierpienie wywołuje w duszy coraz to nowe płomienie miłości.
Gorliwość bez miłości i dobroci nie pociąga do Boga, ale od Niego, od religii, od pobożności odstręcza.
Trzeba umieć pokazać ludziom, że pobożność nie czyni nas mrukami.
Sama nic nie mogę, z Bogiem mogę wszystko.
Dziś niewiasta katolicka musi stać się żołnierzem, ale żołnierzem Chrystusa Króla, ukrytego w tabernakulum, werbować dla Niego dusze i serca ludzkie.
Bądźmy święci, a więcej zrobimy dla świata niż nawet najsławniejsi wodzowie.
Mając Jezusa w sercu, szukając siły u stóp tabernakulum, zamienisz życie swe w życie miłości, a tą miłością przezwyciężysz wszelkie trudności w życiu matki, w życiu małżonki i pani domu.
Po każdej modlitwie u stóp Eucharystii zapragniesz, aby i w twoim domu można było odetchnąć atmosferą eucharystyczną, aby wprowadzić do niego zdrowe Boże tchnienie, które uświęca i oczyszcza.
Niewiasta powinna być kapłanką ogniska domowego, jej powierzył Bóg duszpasterstwo w rodzinie. Ona toruje kapłanowi drogę do serca męża, do serc dzieci. Ona prowadzi dusze powierzone sobie przez Boga do sakramentów świętych. Ona stoi na straży wiary i moralności.
Wychowywać dusze dla Boga to najpiękniejsze powołanie.
Boga dać trzeba dziecku już od pierwszej chwili jego istnienia.
Jezus sam najlepiej pokieruje duszami naszych dzieci. On będzie najlepszym ich wychowawcą.
Rzeczy Boże łatwiej nieraz trafiają do serca dziecka aniżeli do serca dorosłej osoby.
Jak kwiat do rozkwitu potrzebuje słońca, tak słabe jeszcze serce, by się podniosło do Boga, potrzebuje atmosfery ciepłej, którą matka stworzyć jest obowiązana.
Oto pierwszy warunek wychowania dzieci dla Boga - tworzyć wokół nich atmosferę szczęścia. Gdy to zrobione, reszta już pójdzie łatwiej.
Na kolanach świętej matki wychowują się święci.
W sercu niewinnego dziecka Jezus panuje jak Pan wszechmocny. Jeżeli poczekamy, aż w tym sercu rozmaite chwasty wyrosną, aż złe skłonności nim zawładną, aż grzech spustoszenia poczyni, Jezus niewielki tam znajdzie posłuch, mało miłości, mało entuzjazmu.
W ręku Jezusa, pod okiem Jezusa, z Jezusem w sercu dziecko twe wyrośnie na dobrego, cnotliwego chrześcijanina i nie będzie dla ciebie powodem łez, trosk, zmartwienia.
Niech w zwierciadle waszej świętości dziecko wasze uczy się religii, uczy się tej fundamentalnej prawdy katechizmowej, że i ono jest na ziemi, by Boga poznać, kochać i Jemu służyć.
Dziecko szczęśliwe - nie tylko szczęściem ziemskim, ale szczęściem duszy - o wiele łatwiej pokona swe wrodzone złe skłonności, o wiele łatwiej zbliży się do Boga.
Oddajemy chirurgowi chore dziecko, zgadzamy się na ciężką operację, ufamy jemu - a Jezusowi, Boskiemu Lekarzowi, boimy się oddać swoje dziecko chore na duszy?
Prawdziwej, zdrowej, nieegzaltowanej, rozumnej pobożności dzieciom potrzeba, pobożności, która życie rozjaśnia i upiększa, ale broń Boże nie zatruwa!
Nie chodzi tylko o wypełnianie z przyzwyczajenia praktyk wiary. To za mało! Musimy wiarą żyć, wiarę wprowadzać w życie naszych dzieci, zrozumieć ważność wiary świętej.
Za świętością matki podążą dzieci.
Przykład nieraz więcej zdziała niż najwznioślejsze kazanie.
Może nie będzie nam dane przekonać się, ile nasz dobry przykład zdziałał - jest on jak kamień wrzucony w wodę, co coraz większe kręgi na powierzchni wody zatacza, choć sam już leży na dnie.
Najlepsze lekarstwo na nerwy to nie buteleczki z miksturami. Najskuteczniejsze lekarstwo na nerwy to wyrobienie w sobie ducha ofiary.
Właśnie to, co ciężkie dla natury, a więc ofiara i cierpienie z miłością zniesione, stanie się podwaliną szczęścia domowego, pokoju w rodzinie.
O szanowne panie, zapewniając dziecku bogactwa, zaszczyty, przyjemności, wszelkie rozkosze świata - czy wieleście dały? Nic, nic! Trochę dymu, który uniesie się w powietrze i tam zginie. Boga trzeba dać dziecku! Boga mu dać, a w Bogu znajdzie źródło szczęścia, które nigdy nie wysycha - nigdy, nawet wśród łez, nawet w najbardziej rozszalałych burzach życia.
Jeżeli zrozumiemy nasze zadanie, zadanie matki, zadanie wychowawczyni, które każe czuwać nad duszami przez Boga powierzonych nam dzieci, każe im dać Boga, to przede wszystkim wyrabiajmy w sobie silną, głęboką wiarę. Z miłości dla dzieci naszych pracujmy nad nabywaniem wiary głębokiej, żywej, która by opromieniała życie nasze i dzieci naszych, a z serca matki ta wiara przejdzie do duszy dziecka.
Na kolanach matki, przy sercu matki dziecko najpewniej, najlepiej uczy się kochać Pana Jezusa.
Nikt nie może zastąpić matki w przygotowaniu dziecka do Komunii świętej.
Daj dziecku Boga, daj mu Jezusa w Komunii świętej, a możesz o jego przyszłość być spokojna.
Kochajmy Maryję i pracujmy nad rozbudzeniem nabożeństwa do Matki Najświętszej w sercach naszych dzieci.
Uczmy nasze dzieci pracować, kochać pracę, znaleźć szczęście w pracy. Ale żeby tak być mogło, trzeba od najmłodszych lat przyzwyczajać dziecko do pracy.
Grzeczność do wszystkiego się przyda.
Dlaczego obecnie młodzież nasza tak często choruje na brak woli? Bo nikt nie przyzwyczaja jej do ćwiczenia się w małych umartwieniach, małych ofiarach.
Niech ani jeden dzień nie przeminie bez naszej gorącej modlitwy, bez naszego wołania o łaskę, o pociechę dla tych milionów biednych dzieci, którym nikt o Bogu nie mówi.
To nie sztuka trudnych dzieci się pozbyć, ale trudne do poprawy doprowadzić - oto zadanie wychowawców.
Idźcie w świat z uśmiechem na ustach, idźcie rozsiewać trochę szczęścia po tej łez dolinie, uśmiechając się do wszystkich, ale szczególnie do smutnych, do zniechęconych życiem, do upadających pod ciężarem krzyża, uśmiechając się do nich jasnym uśmiechem, który mówi o dobroci Bożej.
Bądźcie słoneczkami rozsiewającymi naokoło promyki ciepła, światła i Bożego szczęścia.
Jak po długiej zimie człowiekowi tęskno do promieni wiosennego słońca, tak w tych czasach ciężkich tęskni się do twarzy pogodnej, jasnej, uśmiechniętej.
W życiu codziennym osoba pogodna, będąca zawsze w dobrym humorze, jest prawdziwym skarbem, źródłem radości i szczęścia.
Twarz, na której stale bawi uśmiech jasny, serdeczny, wywiera cichy, zbawienny wpływ na otoczenie.
Jak pod działaniem promieni słonecznych rozwijają się kwiaty, dojrzewają owoce, tak i w duszy pogodnej, słonecznej, rozwija się cudny kwiat świętości, wydający najróżnorodniejsze owoce cnót.
Uśmiech rozprasza chmury nagromadzone w duszy.
Największym aktem miłości bliźniego jest stała słoneczność duszy, rozsyłająca wszędzie promienie swe jasne i ciepłe.
Pierwsze moje apostolstwo to apostolstwo pogody ducha, świętej radości. Czy łatwo, czy trudno, czy na moim niebie słońce jasno świeci, czy też kłębią się ciemne chmury, czy ludzie chwalą, otaczają miłością, czy też oczerniają, prześladują - być zawsze pogodną i uśmiechniętą, zawsze wesołą i dobrą!
Stała pogoda ducha, ten promień szczęścia Bożego przenikający na zewnątrz - oto prawdziwa cnota, oto cenny środek pokutny, oto owocne apostolstwo.
Dusza słoneczna jest sama przez się apostołką, bezwiednie apostołuje, prowadzi do Boga, bo mówi ludziom bez słów, tylko uśmiechem swym jasnym, że dobrze, bardzo dobrze Bogu służyć, że służyć Bogu to znaleźć szczęście i pokój, jakich świat dać nie może.
Pogoda duszy, święte wesele duszy kochającej Boga jest zarazem prawdziwym aktem miłości bliźniego, jest promykiem słonecznym w naszym codziennym, szarym życiu. Ile dobrego, ile szczęścia rozsiewa dokoła siebie dusza promienna szczęściem Bożym! Ile może przynieść szczęścia serdeczny uśmiech, ile wzbudzić zaufania, ile bólu złagodzić, ile dać pociechy!
Zły duch najbardziej boi się świętego wesela.
Wesele, święte Boże wesele jest najlepszym lekarstwem na złe humory, na rozdrażnienie nerwowe - a któż nie wie, ile te "choroby duszy" szkody przynoszą w życiu rodzinnym, w życiu społecznym!
Im więcej daję innym wesela, radości - ale tej świętej, Bożej radości - tym łatwiej mi będzie trafić do ich przekonania, łatwiej wywierać na nich wpływ.
Czasem więcej dobrego może zrobić jeden serdeczny uśmiech, dobre, życzliwe słowo, aniżeli bogaty dar pochmurnego dawcy.
Nic może tak nie przemawia do obojętnych w wierze, do niewierzących, jak widok osoby zawsze pogodnej, promieniującej szczęściem wewnętrznym, uśmiechniętej, choć wiadomo, że niejeden krzyż dźwiga, że niejedna troska ją przygniata.
Pogoda duszy pociąga do Boga, do cnoty, tak jak smutek, zły humor, ponure usposobienie od pobożności odstręcza.
Śmiać się, kiedy dobrze się dzieje, kiedy życie pełne jest radości, kiedy otoczona jesteś sercami kochającymi - to nie sztuka! Ale mieć stały uśmiech na twarzy zawsze - gdy słońce świeci albo deszcz pada, w zdrowiu lub chorobie, w powodzeniu lub kiedy wszystko idzie na opak - o, to niełatwo!
Ani brak zdolności, ani brak zdrowia czy majątku nie może przysłonić ci tego wspaniałego ideału: pracować dla zbawienia dusz.
Czy to nie piękna praca - współpracować z Chrystusem dla zbawienia dusz?
Co czynicie dla dusz poświęconych Panu Jezusowi, dla dusz, które są własnością Pana Jezusa, to czynicie dla Jezusa samego.
Ile łask może wyprosić dla dusz kapłańskich dusza cicha, ukryta przed światem, oddana pracy, która trudzi się, poświęca, znosi cicho krzyżyki życia, a wszystkim tym - pracą, zmęczeniem, poświęceniem, ofiarą - woła do Pana o łaski dla dusz kapłańskich!
Jeden ksiądz to tysiące Mszy świętych ofiarowanych Bogu, to setki tysięcy dusz obmytych we Krwi Baranka z grzechów, to miliony białych Hostii rozdanych duszom łaknącym Boga, to niebo otwarte dla niezliczonych dusz... Byłoby zaiste wielką zasługą przyczynić się do tego, by o jednego księdza więcej było na ziemi.
Jeszcze Polska nie zginęła, dopóki kochamy.
W naszym kraju miłość Ojczyzny i miłość Kościoła łączy się w jedną żarliwą miłość. Dwa te uczucia wspierają się nawzajem - jedno jest siłą drugiego. Kochamy Ojczyznę, bo takie jest przykazanie Kościoła; kochamy Kościół, bo jest podwaliną i rękojmią naszego życia narodowego.
Kto widział niezliczone tłumy, płynące różnymi drogami i tworzące długie procesje, dążące ze śpiewem i modlitwą, ażeby złożyć Matce Bożej świadectwo swej miłości i przywiązania - nie zapomni nigdy tego widoku. Zrozumie, czym jest wiara dla narodu, czym jest cześć Matki Bożej dla Polaka.
Inne narody kochają bardzo swoją ojczyznę. Kochają ją, gdyż jest wolna, dumna, bogata, ponieważ zapewnia im dobrobyt i wielkość. Ale my ciebie kochamy, Ojczyzno moja, mimo że jesteś upokorzona, uciśniona. Kochamy cię, choć ta miłość, którą żywimy dla ciebie, przynosi nam często prześladowanie, zesłanie, więzienie i szubienicę.
Przyszłość narodu nie tyle w rękach polityków, ile w rękach matek spoczywa. Na kolanach świętej matki wychowują się świątobliwi kapłani, dzielni urzędnicy państwowi, bohaterscy obrońcy Ojczyzny.
Gdy kocha się swój naród, chciałoby się go widzieć szczęśliwym, wolnym, bogatym, ale przede wszystkim wielkim i szlachetnym. Pragnie się go widzieć raczej wielkim i szlachetnym w cierpieniu niż chełpiącym się ze szczęścia i bogactwa, ale spodlonym i zepsutym.
Spotyka się osoby, miasta, żeby nie powiedzieć: kraje całe, wierzące, że synonimem Polaka - ignorant, analfabeta, pijak, złodziej. Na pewno nie będzie to uczciwy patriota, oddany krajowi i służący mu z bezgranicznym poświęceniem, lecz człowiek myślący tylko o zrobieniu majątku, o wzbogaceniu się, nie liczący się zupełnie ze środkami, jakich używa do osiągnięcia swego celu.
Dajcie nam wolność - wolność, która rodzi prawość charakteru, szlachectwo i wielkość duszy; wolność zapewniającą odpowiednią, zdrową atmosferę, w której naród mógłby rozwijać się i która sprzyjałaby kształtowaniu honoru i cnoty.
Siła narodu w świętej miłości bliźniego, która łączy serca, spaja dusze i strzeże od waśni i niezgody.
Polak zanadto kocha, by mógł stracić nadzieję.
Nieraz uśmiech twój wlać może do duszy zniechęconej, smutnej, zbolałej jakby nowe życie, nadzieję, że nastaną lepsze czasy, że nie wszystko stracone, że Bóg czuwa.
Czyż można się dziwić, jeżeli tak po bratersku trochę się poczubimy? Czyż nie należałoby raczej się dziwić, że pozostaliśmy braćmi?
Nasza walka nie polega na przewadze siły fizycznej. Walka nasza to przechodzić przez ten świat - jak Chrystus - czyniąc dobrze, to opowiadać ludziom radosną nowinę Ewangelii.
Tam, gdzie nie ma jedności i zgody, tam nie może być błogosławieństwa Bożego.
W naszych warunkach wszystko powinno nas łączyć. To moje polityczne dziś zadanie - uczyć rozumienia tego, że tylko trzymając się razem, możemy coś zrobić.
Powinniśmy zapomnieć o tym, co było, i rękę wyciągniętą do zgody chętnie przyjąć.
Trzeba samemu skosztować chleba wygnańców, aby zrozumieć wielkość ich cierpienia.
Wygnanie to męczeństwo dla serca. Ci, którzy go nie zaznali, nie rozumieją, że są ludzie, którzy mimo dobrobytu i wesela błagają niebo i ziemię o możność powrotu do ziemi rodzinnej, by tam móc cierpieć ze swymi braćmi.
Nasza literatura wypływa z najgłębszych naszych ran, jest poczęta w męczeństwie, a pisana krwią polskiego serca.
Chopin to nasz geniusz, który wystawił narodowi polskiemu żywy pomnik, przemawiający językiem zrozumiałym dla wszystkich pokoleń.
Katolicyzm polski znalazł swoisty wyraz w licznych świętych, którzy stanowią dumę i zaszczyt narodu polskiego, którzy przechowali czystość wiary i moralność w naszej Ojczyźnie.
Pięć wieków upłynęło już od śmierci ukochanej królowej Jadwigi, ale Polska nie zapomniała, co jej zawdzięcza. Nie zapomniała, że własne szczęście poświęciła dla szczęścia Ojczyzny, dla nawrócenia Litwy. Nie zapomniała, że jej czułe serce brało udział we wszystkich bólach i cierpieniach narodu polskiego, że jej życie upłynęło na wzór Chrystusa, czyniącego zawsze dobro.
Jeżeli pragniemy kanonizacji królowej Jadwigi, to powiedzmy sobie otwarcie: Nie wystarczy pragnąć, trzeba działać. Samo nic się nie zrobi, nawet gdy chodzi o kanonizację świętych. Raz jeden - jak głosi legenda - zdarzyło się, że po śmierci świętego Aleksego same dzwony ogłosiły, że święty umarł. O uznanie wszystkich innych świętych musieli ludzie zwracać się do Rzymu, musieli nieraz bardzo pracować, nim doszli do celu.
Jesteśmy, wszyscy mieszkańcy ziemi, dziećmi jednego Ojca, Ojca naszego, który jest w niebie, więc musimy solidarnie sobie pomagać.
Uczmy się patrzeć ku niebu, a ziemia przestanie być przybytkiem zawiści, buntu i zła.
Ofiarujmy nasz ból teraźniejszy i to, co nas jeszcze spotkać może, na ubłaganie pokoju dla biednego świata.
Obecne wydanie jest rozszerzonym wyborem Myśli matki Urszuli Ledóchowskiej, które ukazały się w IW Pax, Warszawa (I wyd. 1988, II wyd. 1989). Pomysł tej publikacji zrodził się w trakcie przygotowań do wydania spuścizny rękopiśmiennej błogosławionej Urszuli Ledóchowskiej. Cytowane teksty zaczerpnięto z wydanych dotychczas pism Błogosławionej. Oto ważniejsze ze źródeł (układ chronologiczny według dat wydania):
[Błogosławiona Urszula Ledóchowska], w: Polscy święci, t. IV. ATK, Warszawa 1984. Tom w całości poświęcony bł. Urszuli Ledóchowskiej; tu m.in. Wybór pism m. Urszuli Ledóchowskiej. Opracowały ursz. SJK s. A. Kosicka i s. J. Zdybicka, s. 259-349.
Medytacje. Wybór. Przygotował do druku zespół. ATK, Warszawa 1986. Seria: Polskie Teksty Ascetyczne, t. VIII.
Testament. Pallottinum, Poznań 1987.
Historia Kongregacji Sióstr Urszulanek Najświętszego Serca Jezusa Konającego. Opracował zespół. Pallottinum, Poznań 1987.
Odrodzenie jest możliwe. Praca zbiorowa. Wyd. Sióstr Loretanek, Warszawa 1988. Seria: W Nurcie Zagadnień Posoborowych, t. XVIII. Tu m.in. Bł. Urszula Ledóchowska o Eucharystii (wybór tekstów).
Ponadto źródłem cytatów były listy do rodziny i sióstr zakonnych oraz odczyty i przemówienia nie wydane dotąd drukiem, a także utwory literackie i artykuły zamieszczane w pisemkach dla dzieci i młodzieży, redagowanych przez matkę Urszulę: w "Orędowniczku Eucharystycznym", "Dzwonku Św. Olafa".
Czytelnikom zainteresowanym bliżej osobą naszej nowej Błogosławionej podajemy wydane ostatnio ciekawsze opracowania, poświęcone jej i założonemu przez nią Zgromadzeniu Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego:
J. Ledóchowska ursz. SJK: Życie i działalność Julii Urszuli Ledóchowskiej. Pallottinum, Poznań 1975.
Zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. Szkic historyczny - stan aktualny. Opracował zespół. Pallottinum, Poznań - Warszawa 1981.
T. Bojarska: W imię trzech krzyży. Opowieść o Julii Urszuli Ledóchowskiej i jej Zgromadzeniu. IW PAX, Warszawa 1981; wyd. II uzupełnione: 1985.
Matka Urszula Ledóchowska - czyli lekcja optymizmu, Rzym 1983 (album).
U. Górska ursz. SJK: Spotkania z błogosławioną matką Urszulą Ledóchowską, wyd. II uzupełnione. Księgarnia św. Wojciecha, Poznań 1984.
Niewiasta, której uczynki chwalić będą pokolenia, Rzym 1984 (album).
J. Ledóchowska ursz. SJK: Życie dla innych. Pallottinum, Poznań 1984.
U. Górska ursz. SJK: Apostołka Łodzi, Warszawa 1984.
Błogosławiona Urszula Ledóchowska, w: Chrześcijanie, t. XV. ATK, Warszawa 1985, s. 213-307. Tu m.in. Kalendarium życia i obszerny wybór wspomnień o m. Urszuli Ledóchowskiej.
A. Kosicka ursz. SJK: Błogosławiona Urszula Julia Ledóchowska (1865-1939). Bibliografia 1879-1989. Nadbitka z "Naszej Przeszłości", t. LXXV, Kraków 1991.